środa, 19 lipca 2023

 

Po dość długiej rozłące z moimi czytelnikami, powróciłem po wakacyjnych wędrówkach do domu. Już stałą tradycją mojego wypoczynku jest porzucenie zbędnego balastu jakim jest komputer, aby dosłownie wsłuchać się w poetykę świata i w siebie samego. Uciekam z miasta skupionego na pracy, pieniądzach i rozrywce. Przemierzyłem setki kilometrów z rodziną, docierając do miejsc które uprzednio na mapie zakreśliłem piórem i opatrzyłem lapidarną adnotacją: „Nie byłem tam. Warto się wybrać.” Naszym celem były góry. Wbrew udeptanym przekonaniom, wcale nie zakopiańskie szlaki, lecz Pieniny z magnetyzującym duszę spokojem i nie aż tak ludnym krajobrazem. Zabrałem ze sobą kilka książek i dynamizującą umysł ciekawość, aby poznawać nowe miejsca z intrygującą niecierpliwością dziecka, pozostawiając ogromny margines na zachwyt nad „najlepszym z możliwych światów.” Odkryć świat jako sakrament- miejsce teofaniczne- błogosławione, wydzierane z drapieżnej dłoni homo destructor. Nagle odkrywasz, że świat stworzeń zanurzony w pokoju i harmonii- dzieli się nią z człowiekiem, hojnie obłaskawiając zmysły. „Otóż świat jest trójwymiarowy, posiada szerokość, głębokość i wysokość”- kreślił słowem Witz. Ta kolorowość i barwność odczuć, zapełniła płótna samotników zahipnotyzowanych pięknem grani, dźwiękiem potoków i ukwieconych hal. Uciekasz od egzystencji w której jesteś nieustanne podpatrywany, profilowany i zasypywany „śmieciami szczęścia.” Już teraz pojmuję pełną melancholii miłość dziewiętnastowiecznych artystów i poetów do gór. Kasprowicz, Staff, Tetmajer, Witkiewicz, Wyczółkowski, Ślewiński- ci, najbardziej rozpoznawalni ludzie pióra i pędzla. Dotykalność istnienia… Ich smakowanie najdrobniejszych szczegółów, dzięki którym dusza zestraja się z pulsem żywiołów. Tak wyostrzone dla oka pejzaże, przechodzą w te wewnętrzne w których wiara kiełkuje z nieprawdopodobną wręcz siłą zdumienia i blasku. Bliskie mi stały się słowa świętego Antoniego: „Chcesz spotkać Boga, uciekaj od ludzi.” Istnieją takie chwile skupienia w których czas topnieje, a uciążliwa droga na szczyt staje się pragnieniem porównywalnym z tym, które doświadcza wędrowiec przez piaszczyste – pustynne wydmy. „Jeżeli człowiek nie założy sobie w sercu, że tylko on sam i Bóg jest na świecie, nie znajdzie pokoju”- czytam u Ojców Pustyni. Doświadczenie samotności i szepty natury, przeistaczają się w obopólny dialog istnień w Istniejącym. „Milczy- pisał M. Laroche- kto wychodząc od ciszy, rezygnuje, by afirmować swoją egzystencję.” Kamienista droga, szum potoków i drzew, zielone hale wydeptane przez stada owiec i krów, przenika jakaś beztroska, tak dziwnie obca człowiekowi pośpiesznej nowoczesności. Kiedy tracisz zasięg w telefonie, zaczynasz rozumieć, że jesteś zdany na kaprysy pogody i wzniesienia które obmywa pot spadający z czoła. Praży słońce, za chwilę krawędzie gór pokrywają się pierzyną mgły i rozbłyskują pioruny, konfrontując z żywiołem śmierci. W tej metafizycznej dramaturgii najważniejsza jest droga i przemierzający ją człowiek. W czasie przerw kładłem głowę na kamieniu lub kawałku zwalonego pnia i czytałem krótki ustęp Ewangelii. Człowiek zostaje zaczarowany tym, co niedotykalne- namacalność nadprzyrodzoności. Majestat przyrody pozwala pojąć mądrość Boga, Jego zatrzymanie na drobiazgach – przestrzeniach za horyzontem których wyłania się kontur Wiecznego Królestwa. Spękana dłoń dotyka oczy i uszy, jakby niedowierzając mistyce chwili. Obcujesz z pięknem i „idziesz tam, gdzie śpiewowi nigdy nie brak tchu, gdzie świat jest już tylko jednym podstawowym dźwiękiem ciągniętym w nieskończoność, jedną struną światła dźwięczącą we wszystkim, wszędzie.” Wchodzisz na szczyt i zaczynasz współuczestniczyć w tym, co dane było osiągnąć uczniom Chrystusa, zanurzonym w świetle Taboru. „Spotkasz mnie za rogiem, gdzie światłość zbliża się, ja będę tam, przysięgam- będę tam…” (Lindisfarne). Dostrzegasz ciało świata poddane drganiu światła, oczekujące na finalne przeistoczenie w Bogu. Stoisz w onieśmieleniu i euforii i nie chcesz zejść do świata z jego prozaiczną ociężałością. Schodzę ścieżką w dół i przekonuję się, że wdrapywanie się miało przyjemniejszą nutę, niż schodzenie. Pod drodze drewniana chata i małżeństwo sprzedające własnoręcznie zrobione sery. Wnętrze izby przenika zapach sosnowych desek i żywicy, a kącie krasnyj ugoł z ikoną prostodusznie i po ludowemu namalowanego Chrystusa. Jestem u siebie pomyślałem i napełniony Obecnością ruszyłem do miejsca noclegu. „Niech ten, kto szuka nie przestaje, aż znajdzie, a gdy znajdzie, niech będzie zadziwiony”(M.R. James). Powroty do przywykłej od schematów codzienności, zawsze są trudne. Pozostają jednak drobne impresje, których siła skłania do powrotów w miejsca cudowne i przeniknięte towarzyszeniem Kogoś, kto wędrowanie i przepowiadanie piękna świata, uczynił prostoduszną mądrością Ewangelii.