Uważna i rozważna lektura
książek pozwala czytelnikowi powracać do wczorajszego dnia, destylować czas,
który się wyczerpał a jednocześnie wyrzeźbił wydarzeniami i kotłującymi się pod
ich naporem ideami, jakieś trwale obecne archipelagi-
miejsca samotni i refleksji- intelektualnej degustacji, okraszonej łuną zstępującego
nań gwałtownie światła. „W organizmie cywilizacji płyną niezliczone krople
atramentu, każdy jej postęp bierze w jednej z nich swój początek, tak samo
wszystko, co składa się na nasze życie duchowe: wiedza i przesąd, obraz świata
i urojenie. Jesteśmy tworami książek- i tych, które znamy, i znacznie więcej
tych, których nie poznamy nigdy. Przeczytali je za nas nasi przodkowie, tak samo
to, co my przeczytamy, wejdzie w myśli i uczucia naszych następnych pokoleń”(J.
Parandowski). Pod powierzchnią dobrze oswojonego przez nas świata, drzemie coś
na kształt wspomnienia które niczym sen powraca i nie daje spokoju. Jakże
urzeka mnie bywanie częścią fabuły, gdzie wyobraźnia zaczyna buzować od
nadmiaru obrazów które następnie zapadają beztrosko w pamięć i w niej żyją
obłaskawiająco. Literatura jest w pewnym sensie wehikułem czasu. Przemieszczamy się w niej do innych krain, jakże
często piękniejszych od tej którą codziennie rozpoznają nasze zaspane od
nadmiaru trosk oczy. Potrzebujemy powrotów do przeszłości, aby lepiej zrozumieć,
gdzie się obecnie znajdujemy i jaki powinno się obrać dalszy kierunek drogi. „A
jednak nie bądź taki pewny- pouczał Nabokov – że dowiesz się z ust teraźniejszości,
jak wyglądała przeszłość.” Zanim się narodzi świat przyszłości, muszą go scalić
partykuły wczorajszego dnia, niesione w podmuchach wolności i uśmiechach ledwie
zarysowanych twarzy. „Poprzez pamięć odtwarzamy minioną przeszłość, umarłą,
oddaloną od nas, która, jak się wydaje, odeszła w jakąś ciemną otchłań”- pisał
M. Bierdiajew. Słowa z krawędzi ust i głębin serca utkane na szeleszczących
stronnicach papieru, płodzą i wyśpiewują historię, która zawsze ma coś ważnego do
powiedzenia. Między literami jest aż nazbyt powietrza, aby w pauzach, spostrzec
się, że człowiek jest częścią czego zgoła większego- być może wspanialszego- bowiem
rozbrzmiewa w nim symfonia wieczności. Wbrew utartym konwencjom, ludzie
chwytają za pióro, obarczają palcami klawiaturę komputera i piszą, aby ułamki
nicości, przekuć na świat do którego pragną wpuścić innych. „Mamy tylko jedno
życie i piszemy je, żyjąc nim. Wymazywanie jest naszymi ranami, ale wszystko
jest zachowane”(Ch. Bobin). Mówię mojej znajomej, iż wchodząc do mojej domowej
biblioteki, może nakarmić się kurzem zalegającym na półkach lub wiedzą która spacerujące
po omacku dzieci- przemienia w mędrców. Mówi się, że sztuka obrazu i patrzenia
ma swój początek w urokliwej historii córki garncarza Butadesa, która to zakochana
w pewnym młodzieńcu, gdy ten musiał wyjechać w dalekie strony, obrysowała na
ścianie kontur jego cienia. Ten jakże miłosny gest, nie tylko stoi u genezy
malarstwa, ale wyraża ukrytą tęsknotę i chęć unieśmiertelnienia kogoś
najważniejszego na świecie. Podobnie jest ze słowami tworzącymi stronnice książki, są one cieniami i
odpryskami za pomocą których jakaś część ludzkiej duszy, pokonuje lęk przed
zapomnieniem i przejściem w niebyt. Być może kiedyś, u kresu drogi, wyszeptam bezbronnie
i bezceremonialnie za poetą: „jestem spokojny trzeba się pożegnać… moje ciało
przybiera kolor ziemi,” aby następnie „widzieć mojego Pana Okiem Serca.”