Kilkanaście dni spędziłem
na wycieczce z młodzieżą do Hiszpanii. Nie prowadziłem systematycznego dziennika
podróży, lecz nakreślałem na strzępach urywanych kartek drobnie spostrzeżenia z
których mógłbym stworzyć lapidarne opowiadanie o miejscach i ludziach których dane
mi było poznać. Katalonia – ten
niezwykle malowniczy obszar był w zasięgu naszych wędrówek i poznawania
zabytków okolicznych miasteczek i spacerów po poszarpanych brzegach nadmorskich
plaż. Naskórkowe poznawanie historii i kultury danego obszaru, musi pozostawić
dozę niepokoju tak intensywną, aby chcieć na nowo powrócić w to konkretne
miejsce, odnaleźć je i dać się porwać temu samemu uczuciu który podrywa i
pozostawia w pamięci niezatarty ślad – bagaż wspomnień i snów powracających mimowolnie.
Przechodzimy przez życie, gromadząc zdarzenia, rzeczy i drobne muśnięcia
przemykających naprzeciw twarzy. „Zbieramy dowody, że coraz więcej wiedząc,
coraz mnie możemy wyrazić słowami.” Podróże autokarowe stwarzają
nieprawdopodobne okazje do lektury, medytacji, a nade wszystko modlitwy
zachwytu nad pięknem krajobrazu, czy zatopionego w jej oddali miejsca porośniętego
legendą i architekturą – śladem zamieszkania wczorajszych i dzisiejszych ludzi.
Towarzyszyła mi uparcie myśl Zafóna: „Nie rezygnuj z marzeń… Nigdy nie wiesz,
kiedy okażą się potrzebne.” Kolejne
marzenia zrealizowane i wyryte w albumie pamięci. Celem naszej rozciągniętej w
czasie podróży była Barcelona. Choć to miasto wydeptane przez turystów, opisane
skrupulatnie przez przewodników, pisarzy i profesjonalnych znawców sztuki, to
dla kogoś będącego pierwszy raz jest czymś, odważę się użyć tego sformułowania –
dziewiczym. Teofil Gautier na długo przed pojawieniem się Gaudiego i jego oryginalnych
dzieł, tak pisał o tym mieście: „Barcelona przypomina Marsylię, typ hiszpański
jest to prawie niewidoczny; budynki są wielkie, regularne i gdyby nie szerokie spodnie
z niebieskiego aksamitu i czerwone czapki Katalończyków, można by pomyśleć, że
trafiło się do miasta francuskiego. Mimo Rambla wysadzanej drzewami i pięknych prostych
ulic, Barcelona ma wygląd nieco nienaturalny i sztywny, jak wszystkie miasta
zbyt mocno ściśnięty kaftanem fortyfikacji.” To wspomnienie miasta ma niewiele
wspólnego z tym opisem który przytoczyłem. Miasto którego gwarne uliczki wychodzą
poza historyczny gorset topografii, stając się tak intrygującą konfuzją stylów, tak że z każdym krokiem zmienia się ów widok przy którym chciałoby się pozostać, a
niestety nie można. Miał rację Gasset, że oglądanie sztuki to nie kwestia oczu, ale
interpretacji. Od nasycenia umysł się buntuje, a serce wciąż bije mocniej – nie
pozwalając zrobić kolejnego kroku naprzód. Zawsze wyszukuję takie obiekty które
są zaspokajają moją ciekawość religijną, będąc uparcie przekonanym iż nadmiar
sztuki zawsze kieruje percepcję ku rzeczywistości transcendentnej. Oddech
historii najmocniej odczuwalny w hotelowym pokoju po znoju kolejnego i dobrze
przeżytego dnia. Droga może onieśmielać, czarować, emocjonalnie i estetycznie sycić,
a co paradoksalne pomimo zgiełku turystów, odnajdywać miejsca na skupienie i
doświadczenie Obecności. Siadasz po drzewem oliwnym i czytasz psałterz, nie
bacząc pełne ciekawskiej nachalności spojrzenia przechodniów. Staję przed
budowlami Gaudiego i próbuję zrozumieć wewnętrzy świat człowieka zakochanego w
rytmie pulsujących żywiołów które oswoił i wprowadził do partytury swoich rzeźbiarskich
form. Człowiek który widzi już horyzont wieczności jest wyjątkowy i zasługuje
na unieśmiertelnienie. Stałem przed fasadą temple Expiatori de la Sagrada
Família, i czułem nieopisaną radość z owej świetlistej aury jaką roztoczył
artysta nad czasami w których Bóg jest traktowany jako ktoś zapomniany, czy
intruz. Przestrzeń zamieszkana w sacrum którą, co bolesne, kolejni twórcy katedry porzucili na rzecz pośpiesznej i powierzchownej
imitacji. „Piękno: owoc, na który patrzymy, nie wyciągając ręki”- pisała Simone
Weil. Choć jesteśmy pozbawieni myślenia symbolicznego, potrzebujemy go, aby nie
zabrnąć na mieliznę rozumu który oderwany od gwałtownych poruszeń duszy, uczyni
z nas jedynie godnych pożałowania przechodniów z telefonem ściskanym w dłoni.