wtorek, 14 maja 2024

 

Kilkanaście dni spędziłem na wycieczce z młodzieżą do Hiszpanii. Nie prowadziłem systematycznego dziennika podróży, lecz nakreślałem na strzępach urywanych kartek drobnie spostrzeżenia z których mógłbym stworzyć lapidarne opowiadanie o miejscach i ludziach których dane mi było poznać. Katalonia –  ten niezwykle malowniczy obszar był w zasięgu naszych wędrówek i poznawania zabytków okolicznych miasteczek i spacerów po poszarpanych brzegach nadmorskich plaż. Naskórkowe poznawanie historii i kultury danego obszaru, musi pozostawić dozę niepokoju tak intensywną, aby chcieć na nowo powrócić w to konkretne miejsce, odnaleźć je i dać się porwać temu samemu uczuciu który podrywa i pozostawia w pamięci niezatarty ślad – bagaż wspomnień i snów powracających mimowolnie. Przechodzimy przez życie, gromadząc zdarzenia, rzeczy i drobne muśnięcia przemykających naprzeciw twarzy. „Zbieramy dowody, że coraz więcej wiedząc, coraz mnie możemy wyrazić słowami.” Podróże autokarowe stwarzają nieprawdopodobne okazje do lektury, medytacji, a nade wszystko modlitwy zachwytu nad pięknem krajobrazu, czy zatopionego w jej oddali miejsca porośniętego legendą i architekturą – śladem zamieszkania wczorajszych i dzisiejszych ludzi. Towarzyszyła mi uparcie myśl Zafóna: „Nie rezygnuj z marzeń… Nigdy nie wiesz, kiedy  okażą się potrzebne.” Kolejne marzenia zrealizowane i wyryte w albumie pamięci. Celem naszej rozciągniętej w czasie podróży była Barcelona. Choć to miasto wydeptane przez turystów, opisane skrupulatnie przez przewodników, pisarzy i profesjonalnych znawców sztuki, to dla kogoś będącego pierwszy raz jest czymś, odważę się użyć tego sformułowania – dziewiczym. Teofil Gautier na długo przed pojawieniem się Gaudiego i jego oryginalnych dzieł, tak pisał o tym mieście: „Barcelona przypomina Marsylię, typ hiszpański jest to prawie niewidoczny; budynki są wielkie, regularne i gdyby nie szerokie spodnie z niebieskiego aksamitu i czerwone czapki Katalończyków, można by pomyśleć, że trafiło się do miasta francuskiego. Mimo Rambla wysadzanej drzewami i pięknych prostych ulic, Barcelona ma wygląd nieco nienaturalny i sztywny, jak wszystkie miasta zbyt mocno ściśnięty kaftanem fortyfikacji.” To wspomnienie miasta ma niewiele wspólnego z tym opisem który przytoczyłem. Miasto którego gwarne uliczki wychodzą poza historyczny gorset topografii, stając się tak intrygującą konfuzją stylów, tak że z każdym krokiem zmienia się ów widok przy którym chciałoby się pozostać, a niestety nie można. Miał rację Gasset, że oglądanie sztuki to nie kwestia oczu, ale interpretacji. Od nasycenia umysł się buntuje, a serce wciąż bije mocniej – nie pozwalając zrobić kolejnego kroku naprzód. Zawsze wyszukuję takie obiekty które są zaspokajają moją ciekawość religijną, będąc uparcie przekonanym iż nadmiar sztuki zawsze kieruje percepcję ku rzeczywistości transcendentnej. Oddech historii najmocniej odczuwalny w hotelowym pokoju po znoju kolejnego i dobrze przeżytego dnia. Droga może onieśmielać, czarować, emocjonalnie i estetycznie sycić, a co paradoksalne pomimo zgiełku turystów, odnajdywać miejsca na skupienie i doświadczenie Obecności. Siadasz po drzewem oliwnym i czytasz psałterz, nie bacząc pełne ciekawskiej nachalności spojrzenia przechodniów. Staję przed budowlami Gaudiego i próbuję zrozumieć wewnętrzy świat człowieka zakochanego w rytmie pulsujących żywiołów które oswoił i wprowadził do partytury swoich rzeźbiarskich form. Człowiek który widzi już horyzont wieczności jest wyjątkowy i zasługuje na unieśmiertelnienie. Stałem przed fasadą temple Expiatori de la Sagrada Família, i czułem nieopisaną radość z owej świetlistej aury jaką roztoczył artysta nad czasami w których Bóg jest traktowany jako ktoś zapomniany, czy intruz. Przestrzeń zamieszkana w sacrum którą, co bolesne, kolejni twórcy katedry porzucili na rzecz pośpiesznej i powierzchownej imitacji. „Piękno: owoc, na który patrzymy, nie wyciągając ręki”- pisała Simone Weil. Choć jesteśmy pozbawieni myślenia symbolicznego, potrzebujemy go, aby nie zabrnąć na mieliznę rozumu który oderwany od gwałtownych poruszeń duszy, uczyni z nas jedynie godnych pożałowania przechodniów z telefonem ściskanym w dłoni.