Wyszedłem
do Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca
(J 16, 28).
Ciężko jest szkicować
słowami wizję przyszłego świata. Z początku wyłania się koniec, a z końca początek czegoś zupełnie nowego. Rozum rozbija się o niewiadome, a serce przyśpiesza na myśl o miejscu nieustannego szczęścia, o którym tak
odważnie przekonuje Chrystus przestraszonych uczniów. Ciężko rozmyślać takimi
obrazami których nie można pomieścić w głowie, a pozostaje jedynie zaufać
zapewnieniu. Być może trzeba się ponieść pytaniu które postawił niegdyś filozof
Ernst Bloch: „Kim jesteśmy ? Skąd przychodzimy ? Dokąd idziemy ? Na co czekamy
? Co nas czeka ?” Bez tej sieci pytań nie sposób podążyć dalej. Nie można ich
porzucić i nie sposób posługiwać się teologiczną wyobraźnią. „Człowiek jest
uczestnikiem kosmicznego dramatu i przeżywa ten dramat aż do kulminacyjnego
momentu, kiedy przerażenie i trwoga w cudowny sposób przemieniają się w radość
i pokój. Człowiek ma świadomość że wieczny świat zstępuje na ziemię z wysoka i
nie jest odrzuceniem, a pełnią życia” (M. Łosski). Chrystus podarował nam
poczucie sensu, przekraczającego strach przed pocałunkiem śmierci i
unicestwieniem. Cała nasza cywilizacja twierdzi, że potrafi sobie poradzić ze
śmiercią; próbuje ją przemilczeć, nie zauważyć, wykluczyć. Śmierć przemilczana
i zamknięta w hermetycznym pomieszczeniu niepamięci jeszcze bardziej potęguje
poczucie pustki, lęku i zwątpienia w to, co po niej nadejdzie. Horyzontem zaś
chrześcijaństwa jest wizja życia- nigdy się nie przedawniła i potrafi podnosić
ku górze. Tylko ogromnym wysiłkiem woli możemy wyznać: Wierzę w
zmartwychwstanie i mieszkanie z „widokiem na Raj”. Możemy marzyć wraz z Peguy o
dniu chwały i jasności, w którym każdy nie tylko odzyska i odczyta w pełni
swoje ciało cielesne gotowe na metamorfozę- ciało które zajaśnieje- namacalnie
dozna cudu, wychodząc na powrót z pod dłoni Życia. O dniu, w którym odnajdą się
wszyscy ci, którzy się kochali, dzielili miłość na ułomki, zanurzając się w
strugach miłości bez wyczerpania. Dom, jak to cudownie brzmi; to więcej niż
miejsce przebywania. Jest w tej przestrzeni aromat miłosnego spojrzenia Boga,
Jego ojcowskiego i macierzyńskiego wejrzenia, przygarnięcia, trwania w
objęciach. Można się rozsmakować w tych obrazach, nieustannie dopowiadając
coraz to nowe impresje. Miał rację Kierkegard mówiąc, że „wiara tam się
zaczyna, gdzie myślenie się kończy.” Teraz rozumiem rozmarzenie świętego
Grzegorza z Nazjanzu „prowadzić rozmowy z Bogiem, żyć poza rzeczywistością
widzialną... Poprzez nadzieję spożywać dobro przyszłego życia, obcować z
aniołami, opuszczać ziemię, na niej jeszcze przebywając, poddać się duchowi, by
już znaleźć się w niebie.” Czy potrafimy tak pragnąć Nieba. Tęsknić za domem ?
„Promienie światła jaśnieją z przyszłości- pisał M. Bierdiajew- Nadchodząca
przyszłość łączy się ze źródłami przeszłości.” Spróbujmy zaufać Bogu, uwierzyć
Jego słowu. Poczuć na twarzy bryzę wieczności.