piątek, 31 stycznia 2025

 

Istnieje sztuka która wyrywa ze zmęczenia i marazmu. Sztuka na obrzeżu krzykliwości, szoku i trywialności, świetlista nasycająca prozaiczną codzienność i zabieganie, nutą idylli -  skąpanej w zieleniach tak witalnych i jakże wybudzających oczy z matowości zimy oraz towarzyszącego jej sennego zmęczenia. Zaskakująca zmiana postrzegania, wolna od umysłowych diagnoz i estetycznych analogii. „Malarz jest malarzem dzięki temu, że używa farb zdolnych uwieść oko i naśladować naturę, jedynie kolor bowiem zdoła to uczynić”- pisał Blanchard. Ukradkowo, po całym dniu intensywnych zajęć w szkole, wpadłem na wernisaż malarstwa Jovity Żychniewicz. To było jednie kilkanaście chwil obcowania z obrazami, które dały mi ogromną satysfakcję estetyczną. Kolor istnieje kiedy zainteresowanie na niego patrzymy. Jest płodny kiedy zaskarbia nasz wzrok i powoduje uśmiech na twarzy. Cały strumień myśli został zawłaszczony przez święto zieleni. Starożytni byli przekonani, że zieleń to barwa nadziei- ratująca rzeczywistość z odrętwienia i kataklizmu zapomnienia. Kolor przeistoczonego losu ! Podoba ci się zielony – to jedyne pytanie oczekujące na natychmiastową odpowiedź widza. Malarstwo prostego motywu, fotograficznego kadru natury, odmalowanego tak soczyście i zachęcająco, jakby się człowiek znalazł w tajemniczym ogrodzie w sercu miasta – momentu biologicznego przebudzenia form i pigmentacji tak intensywnej, że nie pozwalało się oderwać oczom od płaszczyzny płótna. Patrzysz na rośliny wychylone ku górze, a one przestają być czymś malarsko skatalogowanym. Nie jest to atlas botaniki przeniesiony na krosno obrazu, lecz obiekty malarskie, których osnową jest wnętrze i spojrzenie malarki, przełożone na dukt pędzla i muzykę koloru.  W takim malarstwie jest coś pozaintelektualnego, zwolnionego od wyrafinowanego opisu ikonograficznego. Wegetacja i bycie naprzeciw łodygi, liścia, rozedrganego światłem klosza palmy, czy sztafażu architektury. Być może artystka próbuje zwrócić naszą uwagę na to, co ożywione i otaczające nas zewsząd, do czego przywykliśmy tak mocno, iż wypiera to trajektoria naszego wzroku. Wchodzisz na wystawę, gdzie na zewnątrz światła i kolory świata są wygaszone; czekające na przebudzenie. Zieleń zapowiada rozkwit wiosny, miłosne oczarowanie i wychylenie ku wybudzonemu z uśpienia życiu. Pod ciężarem przepracowania i wyczerpania nerwowego, potrzebna jest wrażliwość na naturę i jej rytm, którego kiełkowanie rozpoczyna się od donicy na oknie, po oczarowanie zielenią, kiedy ziemia przebudza się po śnie śmierci i staje się czymś uroczo orzeźwiającym, odsyłającym do granic Raju o którego istnieniu zdaje się zapomnieliśmy. Najprostsze obrazy natury wystarczą, aby móc odkryć witalizm świata w którym los człowieka splata się z liściem poruszanym tchnieniem wiatru i muśnięciem słońca.

wtorek, 28 stycznia 2025

 

Obawiam się o ludzi, którzy żyją w jakieś niepojętej dla mnie umysłowej matni. Erozja odpowiedzialności za słowa, które się rozsypuje jak kamienie na których można się wywrócić. Człowiek kompensuje siebie, i w sytuacji konfrontacji i poniżenia, próbuje za wszelką cenę uzyskać przewagę ( a to już niestety, jest moment osobistej kompromitacji). Przypominają ludzi opisanych przez Moliera, którzy „wszystko wiedzą, choć nigdy nie nauczyli się niczego.” Przepuszczają sforę rozszalałych i zaczepnych słów, po których pozostaje jedynie niesmak dialogu i wycofanie. Czują się promotorami autorytetów o wątpliwej jakości i identyfikują się z nim tak silnie, że gotowi są na porzucenie osobistej wolności w której tak wiele spraw można skonfrontować z prawdą i uczynić czytelnymi dla innych. To nie jest cywilizacja przeciążenia, lecz implementowanej nieświadomie głupoty. Nakarmieni papką płynącą z ekranu telewizora, stają aroganccy i mierzący innych, wytartą miarą swoich urojonych przekonań.  Rozszarpują emocje i wylewają łzy nad staruszkiem cudem uratowanym z hitlerowskiej zagłady Żydów, a nie widzą żadnego problemu w legalizacji aborcji i funkcjonowaniu podziemia w którym rozrywa się na kawałki i utylizuje dzieci. Otępiałe zobojętnienie metrykalnych chrześcijan wobec piekła w którym na oślep już brodzą ! „Współczesne kobiety żądają wolnej i darmowej aborcji.” Świat przewrotnych myśli i moralności, przy selektywnie wybieranych i pielęgnowanych skrycie wartościach. „Dziwny sposób budowania przyszłości – masakrowanie w pierwszych chwilach życia tych, którzy zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy są powołani do tego, aby w tej przyszłości żyć” (G. Thibon). Diabolos jest reżyserem takich postaw i słów, pod płaszczem których jest przygniatająca i odpychająca niechęć do istnienia. Pustka opakowana tak atrakcyjnie, iż fragmentarycznie wydaje się czymś dobrym i słusznym na pierwszy rzut oka. Czyż to nie mądrość Talmudu powie, że „kto ratuje jedno życie – ratuje świat.” Świat to lustro, a w nim odbija się tak różnorodna mnogość postaw, a te potrafią przerazić człowieka o trzeźwym umyśle i wrażliwym sercu. Jakże potrzeba ostrości widzenia, aby uchwycić zakamuflowane i podstępne mechanizmy tego świata; jego zmęczenie, wyczerpanie i chroniczny wstręt do życia. „Fakt śmierci wyznacza głębię pytania o sens życia”- twierdził Bierdiajew. Człowiek zawsze powinien być wewnętrznie wolny, a przez arterie jego duszy powinno przepływać życie i odpowiedzialność za kształt jutra. Jakże ostrożnie trzeba szafować sądami, a nade wszystko posiąść spokój, który jest zdolny do przemiany świata i wyrwania go z przeklętego kręgu śmierci. Zakończę mądrością żydowską, pomimo tego, iż zostałem w ferworze słów określony „antysemitą.” Rabbi Elimelech był przygnębiony różnymi troskami które na niego spadły. Wtedy zjawił mu się jego zmarły nauczyciel i szanowany mędrzec. Rabbi zawołał: „Czemu milczysz, mistrzu, widząc tyle nieszczęścia ?” Odparł jego Mistrz „widzimy w niebie, że wszystko, co wam się wydaje złem, jest dziełem łaski.”

niedziela, 26 stycznia 2025

 

Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza:  Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie» (Mt 4,12-17).

W przyśpieszonym i pełnym zadyszki biegu historii, tylko słowa Ewangelii potrafią rezonować z tak bezpośrednią wprost siłą, zapadając w sam środek ludzkiego serca i umysłu. „Tęsknotą wypalonych w nas jest nostalgia za celem”- rozmyślał grecki myśliciel Yannaras. Bóg nie pozostawia człowieka w próżni, czy zawieszeniu. Wychodzi naprzeciw i przekonuje. Nie daje instrukcji obsługi tego świata, lecz pozostawia mądrość uzbrajając swoje umiłowane stworzenie w predyspozycje pozwalające na odwagę w konfrontacji z wyzwaniami codzienności. Pozostawia słowo nadziei i przebudzenia. Człowiek przytłoczony obfitością wszystkiego wokół, konfrontuje się z przesłaniem Mistrza z Nazaretu i jest zdruzgotany, jak słabo siebie zna i jak nieporadnie rozpisuje scenariusz własnego życia. W ustach Chrystusa, nie ma tu wabiącego umysł intelektualizmu do którego przyzwyczaja nas pozornie sterylny i dobierający taktownie słowa świat, lecz rozdzierająca wszystko prawda „objawiająca się w promiennych mrokach ciszy”(św. Grzegorz z Nyssy). W konfrontacji z nią, ciemność ustępuję pod naporem światła, a zbrukany grzechem i obojętnością człowiek – staje się przeistoczoną istotą świtu; szukającym, poszukiwanym i odnalezionym zarazem. „Im bardziej zbliżasz się do światła, tym bardziej wiesz, że jesteś pełen cieni”(Ch. Bobin). Nieustanne nawoływanie do nawrócenia, staje się indywidualnym programem chrześcijanina - lustrem dzięki któremu można zdjąć maski fałszu i być sobą. Stąd pedagogia atletów pustyni wyrażona w prostych i dosadnych słowach, krusząc pewność siebie i wyzbywając się z wszystkiego, co wydawało się godnym marnotrawienia sił: „Kto zobaczył swój grzech jest większy od tego, kto ujrzał aniołów.”

wtorek, 21 stycznia 2025

 

Każdy dzień przynosi jakąś nieuniknioną próbę dialogowania ze światem. Wbrew natarczywej melancholii i rozdrażnieniu, przedzieraniem się przez zakamarki nieodkrytych miejsc, sytuacji, ludzkich postaw i przewidywań, które jakże często okazują się płoche wobec mającego nadejść jutra. Wracając z pracy w tramwaju, naprzeciwko mnie stała dziewczyna o tak pięknych oczach, że miałem nieodpartą pokusę przybliżyć się do niej i pocałować je. Było to cudowne przynaglenie, ale na szczęście się powstrzymałem. Ludzie tak rzadko patrzą sobie w oczy ! Zamykają je pośpiesznie i zaklejają lepiszczem obojętności. Odkąd patrzą w taflę lustra telefonów, widzą tylko siebie i bezkres pustki mierzonej sygnałem natarczywie spływających wiadomości. Kiedy kochający się ludzie spuszczają z siebie wzrok, ich miłość wchodzi w stan agonii; zapominają o sobie i podążają już osobno. Wszystko jest takie trywialne i skazane na zasklepienie w egoizmie i pragmatycznej kalkulacji. Od blasku w oczach zaczyna się przemienienie świata w miłości i pięknie. Boli mnie obecność świata w którym spotkanie wydestylowane jest z zachwytu nad istotą przygodnie mijaną w zadyszanym rytmie miasta. Człowiek to tajemnica zaklęta w spojrzeniu ! Pozostawiam ten aspekt i powracam do początkowej myśli mojego namysłu, to znaczy zmagania z zewnętrznością. „Życie zaczyna się dopiero wtedy, kiedy nie wiemy, co będzie”- twierdził poczciwy Tołstoj. Trzeba nabyć praktyki w mocowaniu się z następującymi – niczym tektoniczne tąpnięcia wydarzeniami – aby ze spokojem i pokorą mędrca, nasłuchiwać tego, co świat ma jeszcze do zaoferowania lub nie. „Głębia egzystencji jest tam, gdzie ma ona świadomość losu”(K. Jaspers). Człowiek niesie swój los na plecach, niczym nieustraszony powolnością i irytacją śpieszących się z naprzeciwka innych ślimak. Tym razem starożytny Kallikles, podpowiada mi: „Zaprzestań subtelnych rozważań, zajmij się tym, co jest miłe Muzom i co da ci reputację człowieka mądrego.” Jakże wątła wydaje się ta zachęta, wobec napierających zewsząd żywiołów i narażania się na niebezpieczeństwa kolejnego dnia. Jakże trudną jest sztuka ujarzmiania teraźniejszości, aby pojutrze było wyprażone w promieniach słońca i śpiewie ptaków. Być może koniecznym rozwiązaniem jest ucieczka i odnalezienie siebie tam, gdzie zasadzone drzewo zacznie pączkować i stanie się ewangeliczną sykomorą, czy migdałowcem w cieniu którego rozplączą się wszystkie węzły życia i nagle wybiją źródła. Niekiedy potrzebna jest asceza samotności i odtrącenia przez innych, aby uchwycić świat zewnętrzy w innym kolorycie i zapachu. Udać się niezauważenie ku przestrzeni serca, w którym banalność i sztuczność, ustępuję poetyce maksymalnego spełnienia – pejzażu metafizycznego – παράδεισος  po którym Bóg kontynuuję swój miłosny spacer o brzasku. Biologicznie się eksploatuje wszystko to, co naznaczone jest rysą czasu i śmierci. Jedynie świat ducha, choć ulega spowolnieniu, jest wolny od bruzd przygodności i zniszczenia. Nietzsche twierdził, że istnieją dwa szaleństwa, które sprawiają, że człowiek żyje; jedno, to jego własne szaleństwo śmiertelnego nadczłowieka, żyjącego w wiekuistych powrotach; drugie, które natychmiast odrzucił a w którym jest logika wolności i ocalenia, to szaleństwo preferowane przez świętego Pawła, szaleństwo Krzyża, Boga pokonującego śmierć i człowieka nieśmiertelnego – zanurzonego w ekspresji życia szturmującego kamień grobu. Pauza słowa. Uśmiecham się do siebie, bo ujrzałem w cudzych oczach zarys krainy do której niestrudzenie zmierzam.   

 

 

niedziela, 19 stycznia 2025

 

Teofania, Święto Jordanu, Święto Światła, Nowe narodziny chrześcijanina. Tak jak liturgia która dotyka ludzkich zmysłów i prowadzi je do innego wymiaru rzeczywistości, tak ikona- odsłania piękno obmytego i przemienionego świata który wraz zstąpieniem Chrystusa w wody Jordanu- wprowadza czas i przestrzeń w świt eschatologicznej pełni. „Potrzeba ikony wypływa z konkretności uczucia religijnego, któremu nie wystarczy tylko sama kontemplacja duchowa- pisał S. Bułgakow- ale poszukuje, bezpośredniej, namacalnej obecności.” W liturgii antycypujemy ewangeliczne wydarzenie Jordanu, a przez ikonę stajemy się naocznymi świadkami misterium odrodzenia i uświęcenia. „W swoim Narodzeniu- twierdził św. Hieronim- Syn Boży przychodzi na świat w sposób ukryty, a w swoim Chrzcie ukazuje się na sposób widzialny.” Trójca Święta objawia się nad brzegiem Jordanu, tak uobecnia się Jej działanie na sposób sakramentalny i charyzmatyczny wypełniając obficie serce Mistycznego Ciała- jakim jest Kościół. „Gdy chrzciłeś się Panie, w wodach Jordanu, objawiła się Trójca najgodniejsza pokłonu. Rodzica bowiem głos dał o Tobie świadectwo, nazywając Ciebie ukochanym Synem, Duch zaś w postaci gołębicy świadczył o prawdziwości słowa Ojca. Objawiłeś się, Chryste Boże, i świat oświeciłeś, chwała Tobie” (Troparion). Zstąpienie Ducha Świętego pod postacią gołębicy wyraża ruch Ojca, który zwraca się ku swojemu Synowi. Kościół wynurzył się z wody, stając się paschalnym i trynitarnym znakiem miłości Boga. „Woda jest źródłem życia, Jordan źródłem wody Ewangelii”- napisał św. Cyryl Jerozolimski. Przez swoje zstąpienie do rzeki Bóg- Człowiek odnowił świat i człowieka, antycypując tym samym śmierć i chwalebne zmartwychwstanie. Teofania- Święto Światłości- ciało Najczystszego zanurza się całkowicie w żywiole śmierci, rozpromieniając ciemność blaskiem swojej boskiej mocy. „Odtąd w Chrystusie przestrzeń śmierci zmienia się w przestrzeń Ducha, ciężar lęku staje się brzemieniem wiary, a przez wiarę Boże światło napełnia człowieka” (O. Clement). Święty Ambroży wyjaśniał katechumenom, że Chrystus wszedł do Jordanu nie po to, aby się uświęcić, jak gdyby potrzebował sakramentu odrodzenia, ale by uświecić wody.” Niezwykle wymownie to wydarzenie przybliża ikonograficzna wizja. Kiedy wzrok przybysza przywyknie do półmroku  weneckiej bazyliki, spojrzenie podąży ku ścianom i sklepieniom rojącym się od barwnych przedstawień. Na mozaice Chrystus ukazany zostaje w pozycji stojącej- otulony zewsząd zalegającymi falami wody; akwen staje się płynnym grobem. Jan Chrzciciel kładzie dłoń na głowie Zbawiciela, a aniołowie asystują tej podniosłej i skąpanej w złocie chwili. Kosmos zatrzymuje się w zadziwieniu nad tym cudem. Na twarzy Oblubieńca rysuje się czułość, miłosierdzie i współczucie. Światło staje się duszą tego przedstawienia, a świat staje na powrót Edenem. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez pojawienie się Boga naszego. Dzisiaj strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Uczestniczymy duchowo w strumieniu tego wydarzenia. Chrystus błogosławi wodę, czyniąc z niej materię sakramentalną- czyniąc wspólnotę wierzących „źródeł wody żywej” (Ap 21,6).  Komentuje to dla nas św. Grzegorz z Nazjanzu: „Bądźmy pogrzebani wraz z Nim, aby i z Nim zmartwychwstać, zstąpmy  razem z Nim, aby i z Nim wstąpić, bądźmy wyniesieni wraz z Nim, aby i z Nim być wyniesionymi do chwały.”

środa, 15 stycznia 2025

 

Przemierzam ulice miasta poddany nachalnym kaprysom pogody, jej przeszywającej chłodem perswazji. Deszcz, śnieg, mróz i gwałtowna odwilż stanowi migotliwą panoramę chwili w którą wpadam jak zmęczony zawieszeniem u poszycia dachu sopel lodu. Kiedy broczysz w skutej zimnem i obłoconej drodze, zaczynasz rozumieć więcej z tak migotliwej filozofii życia. „Musisz drżeć, żeby się rozwijać”(R. Char). Wszystko jest takie zmienne, przeszłe, rozpostarte pomiędzy rozciągniętym marazmem natury, a myślami szamoczącymi się w czeluściach przemęczonego od nadmiaru bodźców umysłu. Istnieje coś, co można nazwać ociężałością i nie ma to nic wspólnego z odpływem czasu i starością. Wypatrywanie słonecznego jutra jest przywilejem nielicznych, których do ziemi nie przygwoździły roztargnienia, niepowodzenia i przelane łzy – mogące utopić kogoś nadchodzącego z naprzeciwka lub stać lavacrum duchowego odrodzenia. Los jest okrutny dla ludzi pozbawionych nadziei, larwalnie umiejscowionych w szczelinach świata i zalęknionych koniecznością kolejnego przebudzenia się po zmierzchu wczorajszego dnia. „Czy życie, którym żyjemy, jest życiem albo też czy życiem jest to, co my nazywamy śmiercią”- rozmyślał Montaigne. Samotność, trywialność, bezbarwność, dwuznaczność i niepewność człowieka, któremu mroźny wiatr tak okrutnie wieje w twarz i nie pozwala uczynić kolejnego kroku do przodu. Biel i szaruga ziemi, czekająca na promień światła, przytulenie i wybudzenie ze snu. Można żyć, a jednocześnie być tak absolutnie skutym i przeszytym do cna bólem istnienia; neurotycznym odrętwieniem na zakręcie życia, które już jakąś niewidzialną dla oka cząstką i dotyka śmierci. „Nasza epoka jest epoką ruin – pisał profetycznie Hamvas – chodzimy wśród ruin, ruin ojczyzny, ludzkich odczuć, cnót, nauk, moralności. Ale zniszczenie tych idei nie jest przejawem społecznej destrukcji. Tu nie idzie o to, że ludzie niszczą wartości. Chodzi o to, że walczą ze sobą dwie rzeczywistości: rzeczywistość życia i rzeczywistość śmierci. Byt i nicość.” Każda próba wyjaśniania sensu świata i siebie w nim usadowionego, może skłonić do rezygnacji i depresji. Trzeba się tego wystrzec z cenę niepoznawalności i odkrywania tajemnicy dla której trzeba przemierzyć wiele dróg, lub przepłynąć wiele odległych mórz. Nie myśl o dniu następnym, bo to zbyt wyczerpujące zajęcie dla kogoś, kto już zagląda poza zasłonę czasu i blask świtu. Przestań zmagać się chaosem, wybierając kładkę nad przepaścią otchłani. Pisze te słowa, aby zabrać siebie i kogoś, kto czyta te ulotne słowa, poza pejzaż zapomnienia i krainę śmierci. „Odwagą jest nie malować tego życia jako piekła, bo tak często jest ono piekłem: to widzieć je jako takie i mimo wszystko zachować nadzieję na raj” – pisał trafnie Bobin. Trzeba na nowo pozbierać człowieka i scalić go, niczym Przedwieczny i wypróbowany w pięknie rzeźbiarz, lepiący w dłoniach rajskiego mężczyznę i kobietę – wypowiedzianą jedność z materii boskiej miłości. Przekroczyć ten złowieszczy antrakt pesymistycznego odrętwienia i żyć tak intensywnie, jakby za lada moment, dusza miała eksplodować pod naporem żywiołu przepruwającego niebiański bezkres wieczności.

niedziela, 12 stycznia 2025

 

Betlejem (arab. Bait Lahm) którego nazwa jest szczególnie wymowna, bowiem znaczy „dom chleba.” Miasto wzniesione z białego i różowego kamienna, położone na dwóch wzgórzach, który zbocza porastają winnice, gaje figowe, migdałowe i oliwne. W dole, od wschodu i południa, wiosną wyrastają z wyschniętej i przepalonej słońcem ziemi łany zboża z których wyrabia się po dziś dzień mąkę na chleby. Dzieje Betlejem sięgają czasu Patriarchów – nomadów zasłuchanych w głos szumiących studni i śladów Przedwiecznego. Tu pochowana została Rachela, żona Jakuba. Punkt od którego rozpoczyna się topografia „piątej ewangelii.” Pustynne miasto Judy, które wyrzeźbi się w świadomości i pamięci każdego pokolenia chrześcijan – marzących, aby przekroczyć jego bramy i ucałować miejsce największego wydarzenia w historii świata – Wcielenia. Tutaj według biblijnej historii Rut poślubiła Booza i zbierała kłosy rozkruszając ich ziarna opuszkami palców (Rt 2,2-17). Tutaj miał narodzić się król Dawid, również w tym samym miejscu w noc Narodzenia Pańskiego obozowali pasterze, których poderwał głos anioła i nakazał im odnaleźć jedną z nieopodal położonych grot. Betlejem miasto przyjścia Mesjasza i narodzin Bogaczłowieka. Miasto błogosławieństwa i nawiedzenia, uniżenia Przedwiecznego, który zszedł w serce świata w postaci małego i bezbronnego Dziecka. Miejsce w którym ludzkość przespała i zaryglowała drzwi swoich domów przez Bogiem przyobleczonym w Miłość, Bogiem bezdomnym, który zstąpił w jego ciemność przechodząc cieleśnie przez łono Dziewicy. Tylko zwierzęta u kamiennego koryta przywitały go oddechem i ciekawskim wejrzeniem. „To Ciało – które jest ciałem małego Dziecka w żłóbku, Ciałem Ukrzyżowanego, Ciałem Zmartwychwstałego – jest już nowym niebem i nową ziemią, lub raczej odnowionym niebem i odnowioną ziemią”- pisał O. Clement. Przestrzeń napełniona Obecnością. Namiot spotkania, gdzie Słowo „zamieszkało między nami.” Świątynia w szczelinie skały  ! W IV wieku cesarz Konstantyn i jego matka Helena wznieśli w tym miejscu imponującą pięcionawową bazylikę, której fragmenty znajdują się poniżej późniejszej już justyniańskiej świątyni. „Dzisiejszy kościół Narodzenia daleki jest od przejmującej prostoty cechującej scenę ewangeliczną. Wchodzi się doń jak do fortecy; masywna wieża wspiera się o mur iście cyklopowy, a jedynymi jej otworami są wąskie drzwi i kilka strzelnic. Przedsionek pokutny, w którym odnaleziono parę pięknych mozaik, prowadzi do bazyliki o charakterze bardzo starożytnym…” (D. Rops). Przez kilka wieków pośród chrześcijan różnych wspólnot trwały spory o każdy skrawek tej świętej przestrzeni. Każdy chciał mieć prawo własności do każdego metra świątyni, powietrza które przenika mury i kurzu który muśnięty światłem stawał się partykułą tak powszechnie uświadomionego sacrum. „Symbolem podziału jest sama fasada świątyni, zamknięta murami trzech klasztorów: greckiego, franciszkańskiego i ormiańskiego. Znakiem jedności jest tylko jedno wejście, obniżone i zwężone przed wiekami po to, aby nie pozwolić Arabom, a potem Turkom wjeżdżać do bazyliki na koniach”(W. Hryniewicz). Miejscem szczególnie ważnym dla pielgrzymów i zarazem centrum liturgicznej celebracji, stanowi tzw. Grota Narodzenia – ad Praesepe- Kaplica żłóbka. Z dwóch stron wielkiego chóru bazyliki schody prowadzą do Groty, gdzie znajduje się ołtarz Narodzenia, pod którym osadzona jest i wykonana ze srebra gwiazda z łacińskim napisem: Hic de Virgine Maria Jesus Christus natus est (Tu z Dziewicy Maryi narodził się Jezus Chrystus). Ewangelia opowiada, że Maryja w tym miejscu powiła Syna, „owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie”(Łk 2,7), ponieważ była to jedna z grot do których pasterze w czasie chłodnych nocy zaganiali swoje trzody. Jakże uroczy i plastyczny w swojej formie jest opis Brandstaettera z książki Jezus z Nazaretu towarzyszący temu retrospektywnemu oglądowi miejsca: „Josef wrócił do jaskini i otworzył usta, by głośno chwalić dobry uczynek nieznajomego pasterza, gdy spostrzegł, że Miriam słania się i powoli osuwa na ziemię. Pośpiesznie, nerwowymi ruchami dłoni zagarnął słomę, ściągnął z siebie płaszcz i przykrył niewiastę, po czym pobiegł w głąb jaskini, zakrył twarz dłońmi i odwrócony plecami do rodzącej, drżąc ze strachu i wzruszenia, czekał. Gdy usłyszał ciche kwilenie Dziecka, runął na ziemię i krzyczał: Bądź błogosławiony, Panie, Boże Abrahama, Jicchaka i Jaakowa, Boże Izraela ! Kadosz ! Kadosz ! Kadosz !” Miejsce żłóbka znajduje się przy południowej ścianie Groty. Tutaj oddali hołd Jezusowi pierwsi Jego czciciele; prości pasterze oszołomieni łuną nadzwyczajnej nocy. Tutaj oczy świętego Józefa napełniły się łzami dziękczynienia, a serce zostało umocnione zapewnieniem Boga. Ten o kruchym i wątpliwym sercu, stał się opiekunem i stróżem Życia ! W bliskiej odległości od miejsca narodzin, znajduje się ołtarz dedykowany Mędrcom ze Wschodu, którzy przybyli do Betlejem za przewodem świetlistej gwiazdy. „Gdy zobaczyli Dziecię z Matką Jego, upadli na twarze i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę”(Mt 2,11). Przestrzeń przenika zapach kadzidła i światło migotliwych lampad których płomień jest podtrzymywany nieustannie przez greckich mnichów. W tym roku Betlejem spowite ciszą, było pozbawione zgiełku pielgrzymów i turystów  kontemplujących Cud Narodzin. Napięcia w Palestynie i wojna – niczym rak trawiąca duszę zamieszkałych tam ludów, odebrała chrześcijanom radość świętowania. To miejsca na powrót staje się niegościnne, przeniknięte cieniem cierpienia i śmierci. Dzieci pustyni potrzebują modlitwy świata, który w spokoju będzie łamał chleb, zapalał światło świecy, śpiewał kolędy, obdarowywał się prezentami. Jakże potrzebna jest perspektywa serca, miłość w nadmiarze, aby wyleczyć gorączkę zemsty, odwetu i życia nad którym nieustannie ciąży dłoń z mieczem zazdrosnego o Miłość Heroda.

czwartek, 9 stycznia 2025

 

Cum infirmor, tunc potens sum ! (2 Kor 12,10). Pierwsze dni nowego roku, kotłowanina i natarczywość myśli, modus i roztargnienia duszy. Staję przed lustrem i dostrzegam oblicze na którym odciska się tak wiele bezbarwnych widm i nieprzespanych nocy. Łyse czoło i srebrna rozczapierzona broda. Być może jestem nieuświadomionym uczestnikiem Drogi sprawiedliwych do raju Hieronima Boscha. Obrazu nasyconego tak silnymi kontrastami, rozciągniętą do granic możliwości trajektorii ciemnością i ostatecznym wejściem w światło – przenikającego topografię cylindrycznego leja. Chciałbym, aby wczorajsze strapienia się ulotniły i nie pozostawiły śladu wspomnień i żłobień, które okaleczyły nad wyraz mocno moją pamięć i serce. Jakże niszcząca jest świadomość osobistych niepowodzeń, porażek, potknięć, bezsilności i zaniechań z których utkane jest życie i nieustanna konieczność wyborów. Kiedy nastaje nowy czas, już nic nie pozostaje takie jak po staremu. Czasami trzeba się sparzyć wydarzeniami i ludźmi, aby zrozumieć jak obezwładniająca i niszcząca siła tych, od których nie spodziewaliśmy się, że mogą stać się wrogami i dotkliwie nas ranić. Być może to oni są najlepszymi mistrzami życia. „Pozwalają nam oni wypróbować nasze siły, naszą tolerancję, nasz szacunek dla innych. Tak, zamiast odczuwać nienawiść do nieprzyjaciół, kochamy ich bardziej…”(J.I. Leloup). To trudne doświadczenia, osuwające na kolana i wzbudzające potoki łez. Szczeliny i ciemne noce, przez które przechodzi wątła strużka nadziei. Przyćmiewają one bez wątpienia rozliczne bliki szczęścia, uniesienia, radości i miłostki – dzięki którym żwawiej zasysa się powietrze. Niecierpliwe balansowanie i udowadnianie sobie i innym o wartości własnego człowieczeństwa i palecie niedostrzegalnej na pierwszy rzut oka mnogości aspiracji, rzeźbiących codzienny świt teraźniejszości. W tym biegu myśli można jedynie nabawić się zadyszki, utracić chwilę z niszczonego przez czas pulsowania życia i osobistej oryginalności. Zdrowy rozsądek oparty na prawidłach logiki podpowiada mi nachalnie: Tak wiele masz jeszcze do zrobienia, odkrycia, napisania, stworzenia w tworzywie wykluwanego w agonii słowa. Tak wiele masz przed sobą nieodkrytych przestrzeni ducha, delikatnych muśnięć, obezwładniającej miłości, charyzmatycznych poderwań do szybowania ponad przeciętność przewidywalnego i zdaje się skrupulatnie opisywanego przez innych świata. Jakże wiele wahań i potyczek rozumu z wiarą, mistycznych pauz, zatopień w przepastności ludzkich spojrzeń i myśli, twarzy i wypisanych na nich biografii, impulsów i cudowności natury; konfuzji losu, naprzeciw wyłaniającej się ukradkiem mądrości i szamotaniny z głupotą różnej maści dyletantów i wyłaniających się ukradkiem wrogów. Wszystko jest liturgią spotkania i obdarowania, aż po ból odtrącenia i powrotów ! Czas biegnie, wyciśnij jego najszlachetniejsze drobiny i pozostaw horacjański ślad dotykalnej przez innych obecności. Nie rozdrabniaj się na cząstkowe prawdy i powierzchowne rozterki naprężonego jak cięciwa intelektu. Zdobywaj szczyty i zbiegaj z nich czym prędzej, aby nie uronić nic z tego ulotnego i pełnego mistycznego upojenia. Być może monolog jest jedyną i sprawdzoną formą dla tego, co chcę poszperać w sobie głębiej i uzewnętrznić coś, co wydaje się czymś tak intymnie wyciszonym przed nadstawionymi ciekawsko uszami innych. Lubię przekomarzać się ze sobą i z innymi, a nade wszystko z Bogiem, który jest odwiecznym, że tak nieelegancko powiem –  cierpliwym i niezwodnym Współtowarzyszem moich najgłębszych zmagań i trapiących wnętrze rozterek. „Bóg jest głębiej niż to, co we mnie najgłębsze”- wyznam za świętym Augustynem. Tylko On ma największy wpływ na kształt dzisiejszego dnia i mojego mglistego jutra, poza kontinuum tykającego zegarka. Pozostaje mi ostatecznie westchnienie Simone Weil: „Zakorzenić się w miejscu nieobecnym.”

wtorek, 7 stycznia 2025

 

Dzisiaj Dziewica rodzi Odwiecznie Istniejącego i ziemia udziela groty Niedostępnemu… dla nas bowiem narodziło się Dziecię małe, odwieczny Bóg. Odwieczny i Nieogarniony, stając się Dzieckiem przyjmuje wszystkie ograniczenia ludzkiej natury, stając naprzeciw rozmaitych i wrogich determinizmów. Staje się bezradną i skazaną na trudny los istotą. Staje się najbardziej ubogim i bezdomnym z ludzi; ogołoconym ze wszystkiego i zmarginalizowanym. „Pan przyszedł na świat nie wśród złota i srebra, lecz wśród błota” (św. Hieronim). Maryja powiła Go w grocie, pośród zgiełku i unoszącego się w powietrzu zapachu zwierząt. Taka sceneria porusza wyobraźnię, a pozbawione higienicznych warunków miejsce- staje się „królewską komnatą.” Zwierzęta „nieme” i pozornie bezrozumne, stają się pierwszymi z uprzywilejowanych, rozpoznającymi Boga w ludzkim ciele. Ich oddech, spojrzenia i stadnie artykułowane dźwięki, stają się pierwszym wyśpiewanym Gloria przez tych niepozornych- małych braci. Oddają to wymownie słowa proroka Izajasza: „wół rozpoznaje swego pana, i osioł żłób swego właściciela.” Logos- „Bóg z Boga. Światłość ze światłości” zstępuje w ciemność, duszność i grzeszność świata, co niezwykle wymownie podkreśla wnętrze groty (łona śmierci) na ikonach. Owinięte w opaski niemowlę zstępuje w głębiny odrzucenia i rozpoczyna dzieło Odkupienia. „Twarzyczka Dziecięcia rozdarła na zawsze matowość świata, sprawiając, że wytrysnęło w nim światło zmartwychwstania”- pisał O. Clement. Ta pełna zmagań i niepewności noc, zostaje ogrzana światłem gwiazdy- niczym kompasu wskazującego pasterzom wyrwanym ze snu, miejsce największego cudu. Wszystko dokonuje się w ujmującym serce i umysł milczeniu. W tym ewangelicznym obrazie nie ma nic z triumfującej euforii i czegoś na kształt pogodnego filmu przygodowego. Żadne „media- instagramy i tabloidy” nie nagłaśniały tego faktu, tylko aniołowie w napowietrznej i świetlistej łunie, szepcząco adorują niepojętą dla nich drogę uniżenia Odwiecznego. „Bóg przyjmuje ubóstwo mojego ciała po to, żebym ja otrzymał bogactwo Jego Bóstwa”(św. Grzegorz z Nazjanzu). Tutaj radość miesza się ze smutkiem, rozterki duszy z porywem miłości. Maryja i Józef, stają się uchodźcami naznaczonymi cieniem niebezpieczeństwa i śmierci. Pełni szamotaniny myśli i dotknięci tragizmem codzienności, będą pokonywać lęk, siłą pełnej odwagi wiary. Ufność i miłość będzie umacniała ich wybory na drodze piętrzących się wyzwań i dylematów. Współczesny człowiek również czuje się przynaglony do kontemplacji tego wydarzenia; bycia naocznym świadkiem wiary w cud betlejemskiej nocy. „Tylko jeden raz w historii świata dana była możliwość ujrzenia Boga w ludzkiej postaci- powie M. Bierdiajew- a było to cudem historii, jedynym co do znaczenia, cudownym faktem odkupienia i zbawienia.” Dla nas w tę noc pełną łaski- liturgia stanie się miejscem uobecnienia i bliskości Boga. Ołtarz będzie żłobem, a pokarm poddany tchnieniu Ducha- stanie się Ciałem nasycającym Kościół miłością, pokojem i obfitością błogosławieństwa. 

 

poniedziałek, 6 stycznia 2025

 

O Oriens, Splendor lucis aeternae… Dosłownie kilka chwil dzieli nas od liturgicznej antycypacji Narodzenia Pańskiego. Im bliżej świętowania, tym intensywniej wszystko staje się bliższe poznaniu Tego, który wchodzi w nasz zajęty sobą świat. Trzeba szczerości i prostoduszności dziecka, aby odkryć wokół siebie krainę ducha wraz z drobnymi detalami, układającymi się w ludzką i pełną szczerości tęsknotę. „Człowiek zraniony przez istnienie usiłuje naśladować nieobecność, kultywować wyobrażenie niczego, zabiegać o czystość pustki, opróżniać serce z jej osadów, unikać uczuć, być poprzez to, co nie jest”(E. Cioran). Każde święta wyzwalają nas z pokusy ujarzmiania życia, (z tego, co nie jest) testowania granic własnych możliwości i udawadnianiu innym czegokolwiek lub fałszywego tłumaczenia siebie. Bliskość tych drugich i prawda wychylające serce ku namacalności życia, zmusza do pogłębiania siebie- uczłowieczenia poddanego naciskowi łaski. W świecie w którym na każdym kroku proklamuje się, że religia umarła, a więzy rodzinne rozluźniły się, na dnie tego osamotnienia i buntu, niewidoczne spękania ludzkiego wnętrza wypełnia ciepło transcendentnego pochodzenia. Nad uskokiem otchłani zostaje przerzucona kładka po której można przejść i postawić nogi na ziemi błogosławieństwa. Pójść za przewodem gwiazdy. Dotrzeć do miejsca nowych narodzin. Królestwo konieczności nasycone odbierającymi wolność bożkami, musi ustąpić przed Królestwem które z proroczym żarem zwiastuje Ewangelia. Dziwny świat poddany nachalnym stereotypom, ulotnym ideologiom, przesądny i pełen nonszalancji wobec prostaczków, zostaje obnażony i poddany rezonowaniu wiary. „Jeśli serca nie nasycimy nieskończonością, trzeba nią zaspokoić zmysły”- twierdził Francois Mauriac. Przetrzeć przyprószony wzrok, zatęchły węch i zasklepione woskowiną ucho, aby usłyszeć oddech Dziecka położonego w korycie wśród cuchnącego bydła. Tego, który obłaskawia uśmiechem i rączką muska każdą z twarzy- nawet tych szkaradnych i wulgarnie bluźniących; zatopionych w mroku negacji i zwiędłych w możności miłowania. Światło może być ukryte pod korcem, ale ciągle się tli ! Nawet jeśli zastygło w ciemności, to jej ciemności przenika promień gwiazdy. Cud Betlejem jaśniejący poza bordiurą czasu. Drżenie miłości i jej świeżość, potrafi zmiękczyć najbardziej kamienne serce. „To już nie my żyjemy, ale Inny, Boży, który żyje w nas”- pisał w swoich Notatkach Dostojewski. Dla Boga nie jesteśmy skomplikowani, lecz jedynie nienarzucający się i poranieni, być może nie będą świadomi tego stanu rzeczy. „Miłość, którą Bóg kocha, staje się naszą miłością”(Wilhelm z Saint- Thierry). Nikt nam nie odebrał marzeń o przyszłości w której możliwy jest prymat miłości nad nienawiścią, sprawiedliwości nad cynizmem i chłodnym wyrachowaniem. Głębi nad powierzchownością po której kroczą ślepcy, mozolnie i po omacku szukający światła. Wyczekiwać pokoju forsującego tamę przemocy i ludzkiej zachłanności śmierci. W świecie w którym wojna odbiera tak wiele innym, jedynym i największym pragnieniem jest rozpoznanie zstępującej Miłości.

piątek, 3 stycznia 2025

 

Towarzyszy mi dojmujące przeświadczenie, że człowiek XXI wieku jest istotą niebywale tragiczną i rozdartą. Choć egzystuje w świecie, gdzie wszystko wydaje się na wyciągnięcie dłoni, to skutecznie kamufluje odczucie przygniatającej go pustki i samotności. Pozornie jest wstanie załatwić wszystko, nie potrafiąc przy tym odnaleźć głęboko zagubionych po drodze sensów i ukrytych znaczeń. Potrafi kliknąć przycisk wybranej aplikacji w mobilnym nośniku i bez trudu załatwić wiele spraw, a zarazem lekceważy przepastne horyzonty które wyznaczają głębię jego duszy. Pogruchotane wnętrza i podeptane wartości. Pomimo wielkiego skoku technicznego, dalekosiężnie przekraczającego granice wrażliwości humanistycznej, człowiek pozostaje sam ze swoimi lękami i niepewnościami które zdają się być jedynie odroczonymi na chwilę w czasie. „Technika wymaga mocy ducha, aby człowiek nie został zniszczony”- pisał M. Bierdiajew. Nie umiemy już żyć, chorować i umierać na sposób poważny i głęboko przeżyty. Psychologizujemy rzeczywistość i fabrykujemy wyjaśnienia na temat poranionej ludzkiej natury; cały ten zabieg dokonuje się poza wektorami religii. Z rzeczy naprawdę ważnych wielu uczyniło farsę i widowisko, którego sekwencyjność mogą podglądać inni i pozostawać przy tym głupio rozbawionymi. Posthumanistyczna cywilizacja neptyków zajętych chirurgią estetyczną, korektą płci, seksualnością odartą z tajemnicy intymności i miłości, ingerencjami w rozrodczość i inżynierią biotechnologiczną. Nowa eugenika programowo zacierająca linie papilarne Boga. „Ludzkie sumienie i wola powinny „regulować” naturę, szanując jej rytmy, płodność i piękno”(O. Clement). Milcząca halucynacja drzemiąca w umysłach nielicznych, stała się czymś nad wyraz doświadczalnym przez ogół. Świat zredukowany do ciała z którego wydestylowało się duszę i zapomniało o Stwórcy. Świat „plastikowych” Narcyzów wychodowanych na sztucznie pojmowalnej filozofii piękna i wpajanej uparcie nieśmiertelności. Imaginarium ludzi zajętych sobą i jedynie sobą. Kolekcjonowanie pragnień i wrażeń stało się bolączką nie tyle wirtualnej rzeczywistości, co tej dzisiejszej za której kotarą schował się zagubiony- a zarazem przystający i akceptujący tak ułożone reguły świata człowiek. Wszystko jest na opak, a co najgorsze taki stan rzeczy w nawyku przyzwyczajenia i wdrukowania, staje się „normalnością” serwowaną niczym codzienna kawa z mlekiem. Lękam się o takie oblicze świata w którym wszystko jest poddane kolektywnej poprawności i wyświechtanej na ustach tolerancji- wobec której nikt nie ma odwagi postawić znaku stopu. To świat „tragedii ducha” w której wielu rezygnuje z odwagi zobaczenia siebie oczami Boga. Świat znudzony Chrystusem i chrześcijaństwem, nie znajdzie kamienia filozoficznego, ani innej strawy która nasyci jego wnętrze. Wszystko, co się dzieje poza- na zewnątrz- wydaje się jedynie nęcącą umysł utopią. W tym świecie, który przemija, pojawiają się ostatecznie prorocy, zdolni wykrzyczeć swój głos sprzeciwu. Tylko modlitwa świadków i stróżów prawdy ratuje od antropologicznej katastrofy i podnosi ku ostatecznej przemianie.