Towarzyszy mi dojmujące przeświadczenie,
że człowiek XXI wieku jest istotą niebywale tragiczną i rozdartą. Choć
egzystuje w świecie, gdzie wszystko wydaje się na wyciągnięcie dłoni, to
skutecznie kamufluje odczucie przygniatającej go pustki i samotności. Pozornie
jest wstanie załatwić wszystko, nie potrafiąc przy tym odnaleźć głęboko
zagubionych po drodze sensów i ukrytych znaczeń. Potrafi kliknąć przycisk
wybranej aplikacji w mobilnym nośniku i bez trudu załatwić wiele spraw, a
zarazem lekceważy przepastne horyzonty które wyznaczają głębię jego duszy. Pogruchotane
wnętrza i podeptane wartości. Pomimo wielkiego skoku technicznego,
dalekosiężnie przekraczającego granice wrażliwości humanistycznej, człowiek
pozostaje sam ze swoimi lękami i niepewnościami które zdają się być jedynie
odroczonymi na chwilę w czasie. „Technika wymaga mocy ducha, aby człowiek nie
został zniszczony”- pisał M. Bierdiajew. Nie umiemy już żyć, chorować i umierać
na sposób poważny i głęboko przeżyty. Psychologizujemy rzeczywistość i
fabrykujemy wyjaśnienia na temat poranionej ludzkiej natury; cały ten zabieg
dokonuje się poza wektorami religii. Z rzeczy naprawdę ważnych wielu uczyniło
farsę i widowisko, którego sekwencyjność mogą podglądać inni i pozostawać przy
tym głupio rozbawionymi. Posthumanistyczna cywilizacja neptyków zajętych
chirurgią estetyczną, korektą płci, seksualnością odartą z tajemnicy intymności
i miłości, ingerencjami w rozrodczość i inżynierią biotechnologiczną. Nowa
eugenika programowo zacierająca linie papilarne Boga. „Ludzkie sumienie i wola
powinny „regulować” naturę, szanując jej rytmy, płodność i piękno”(O. Clement).
Milcząca halucynacja drzemiąca w umysłach nielicznych, stała się czymś nad
wyraz doświadczalnym przez ogół. Świat zredukowany do ciała z którego
wydestylowało się duszę i zapomniało o Stwórcy. Świat „plastikowych” Narcyzów
wychodowanych na sztucznie pojmowalnej filozofii piękna i wpajanej uparcie
nieśmiertelności. Imaginarium ludzi zajętych sobą i jedynie sobą.
Kolekcjonowanie pragnień i wrażeń stało się bolączką nie tyle wirtualnej
rzeczywistości, co tej dzisiejszej za której kotarą schował się zagubiony- a
zarazem przystający i akceptujący tak ułożone reguły świata człowiek. Wszystko
jest na opak, a co najgorsze taki stan rzeczy w nawyku przyzwyczajenia i
wdrukowania, staje się „normalnością” serwowaną niczym codzienna kawa z
mlekiem. Lękam się o takie oblicze świata w którym wszystko jest poddane
kolektywnej poprawności i wyświechtanej na ustach tolerancji- wobec której nikt
nie ma odwagi postawić znaku stopu. To świat „tragedii ducha” w której wielu
rezygnuje z odwagi zobaczenia siebie oczami Boga. Świat znudzony Chrystusem i
chrześcijaństwem, nie znajdzie kamienia filozoficznego, ani innej strawy która
nasyci jego wnętrze. Wszystko, co się dzieje poza- na zewnątrz- wydaje się
jedynie nęcącą umysł utopią. W tym świecie, który przemija, pojawiają się
ostatecznie prorocy, zdolni wykrzyczeć swój głos sprzeciwu. Tylko modlitwa świadków
i stróżów prawdy ratuje od antropologicznej katastrofy i podnosi ku ostatecznej
przemianie.