wtorek, 21 stycznia 2025

 

Każdy dzień przynosi jakąś nieuniknioną próbę dialogowania ze światem. Wbrew natarczywej melancholii i rozdrażnieniu, przedzieraniem się przez zakamarki nieodkrytych miejsc, sytuacji, ludzkich postaw i przewidywań, które jakże często okazują się płoche wobec mającego nadejść jutra. Wracając z pracy w tramwaju, naprzeciwko mnie stała dziewczyna o tak pięknych oczach, że miałem nieodpartą pokusę przybliżyć się do niej i pocałować je. Było to cudowne przynaglenie, ale na szczęście się powstrzymałem. Ludzie tak rzadko patrzą sobie w oczy ! Zamykają je pośpiesznie i zaklejają lepiszczem obojętności. Odkąd patrzą w taflę lustra telefonów, widzą tylko siebie i bezkres pustki mierzonej sygnałem natarczywie spływających wiadomości. Kiedy kochający się ludzie spuszczają z siebie wzrok, ich miłość wchodzi w stan agonii; zapominają o sobie i podążają już osobno. Wszystko jest takie trywialne i skazane na zasklepienie w egoizmie i pragmatycznej kalkulacji. Od blasku w oczach zaczyna się przemienienie świata w miłości i pięknie. Boli mnie obecność świata w którym spotkanie wydestylowane jest z zachwytu nad istotą przygodnie mijaną w zadyszanym rytmie miasta. Człowiek to tajemnica zaklęta w spojrzeniu ! Pozostawiam ten aspekt i powracam do początkowej myśli mojego namysłu, to znaczy zmagania z zewnętrznością. „Życie zaczyna się dopiero wtedy, kiedy nie wiemy, co będzie”- twierdził poczciwy Tołstoj. Trzeba nabyć praktyki w mocowaniu się z następującymi – niczym tektoniczne tąpnięcia wydarzeniami – aby ze spokojem i pokorą mędrca, nasłuchiwać tego, co świat ma jeszcze do zaoferowania lub nie. „Głębia egzystencji jest tam, gdzie ma ona świadomość losu”(K. Jaspers). Człowiek niesie swój los na plecach, niczym nieustraszony powolnością i irytacją śpieszących się z naprzeciwka innych ślimak. Tym razem starożytny Kallikles, podpowiada mi: „Zaprzestań subtelnych rozważań, zajmij się tym, co jest miłe Muzom i co da ci reputację człowieka mądrego.” Jakże wątła wydaje się ta zachęta, wobec napierających zewsząd żywiołów i narażania się na niebezpieczeństwa kolejnego dnia. Jakże trudną jest sztuka ujarzmiania teraźniejszości, aby pojutrze było wyprażone w promieniach słońca i śpiewie ptaków. Być może koniecznym rozwiązaniem jest ucieczka i odnalezienie siebie tam, gdzie zasadzone drzewo zacznie pączkować i stanie się ewangeliczną sykomorą, czy migdałowcem w cieniu którego rozplączą się wszystkie węzły życia i nagle wybiją źródła. Niekiedy potrzebna jest asceza samotności i odtrącenia przez innych, aby uchwycić świat zewnętrzy w innym kolorycie i zapachu. Udać się niezauważenie ku przestrzeni serca, w którym banalność i sztuczność, ustępuję poetyce maksymalnego spełnienia – pejzażu metafizycznego – παράδεισος  po którym Bóg kontynuuję swój miłosny spacer o brzasku. Biologicznie się eksploatuje wszystko to, co naznaczone jest rysą czasu i śmierci. Jedynie świat ducha, choć ulega spowolnieniu, jest wolny od bruzd przygodności i zniszczenia. Nietzsche twierdził, że istnieją dwa szaleństwa, które sprawiają, że człowiek żyje; jedno, to jego własne szaleństwo śmiertelnego nadczłowieka, żyjącego w wiekuistych powrotach; drugie, które natychmiast odrzucił a w którym jest logika wolności i ocalenia, to szaleństwo preferowane przez świętego Pawła, szaleństwo Krzyża, Boga pokonującego śmierć i człowieka nieśmiertelnego – zanurzonego w ekspresji życia szturmującego kamień grobu. Pauza słowa. Uśmiecham się do siebie, bo ujrzałem w cudzych oczach zarys krainy do której niestrudzenie zmierzam.