Każdy dzień przynosi
jakąś nieuniknioną próbę dialogowania ze światem. Wbrew natarczywej melancholii
i rozdrażnieniu, przedzieraniem się przez zakamarki nieodkrytych miejsc,
sytuacji, ludzkich postaw i przewidywań, które jakże często okazują się płoche
wobec mającego nadejść jutra. Wracając z pracy w tramwaju, naprzeciwko mnie
stała dziewczyna o tak pięknych oczach, że miałem nieodpartą pokusę przybliżyć
się do niej i pocałować je. Było to cudowne przynaglenie, ale na szczęście się
powstrzymałem. Ludzie tak rzadko patrzą sobie w oczy ! Zamykają je pośpiesznie
i zaklejają lepiszczem obojętności. Odkąd patrzą w taflę lustra telefonów,
widzą tylko siebie i bezkres pustki mierzonej sygnałem natarczywie spływających
wiadomości. Kiedy kochający się ludzie spuszczają z siebie wzrok, ich miłość
wchodzi w stan agonii; zapominają o sobie i podążają już osobno. Wszystko jest
takie trywialne i skazane na zasklepienie w egoizmie i pragmatycznej
kalkulacji. Od blasku w oczach zaczyna się przemienienie świata w miłości i
pięknie. Boli mnie obecność świata w którym spotkanie wydestylowane jest z
zachwytu nad istotą przygodnie mijaną w zadyszanym rytmie miasta. Człowiek to
tajemnica zaklęta w spojrzeniu ! Pozostawiam ten aspekt i powracam do
początkowej myśli mojego namysłu, to znaczy zmagania z zewnętrznością. „Życie
zaczyna się dopiero wtedy, kiedy nie wiemy, co będzie”- twierdził poczciwy
Tołstoj. Trzeba nabyć praktyki w mocowaniu się z następującymi – niczym tektoniczne
tąpnięcia wydarzeniami – aby ze spokojem i pokorą mędrca, nasłuchiwać tego, co
świat ma jeszcze do zaoferowania lub nie. „Głębia egzystencji jest tam, gdzie
ma ona świadomość losu”(K. Jaspers). Człowiek niesie swój los na plecach,
niczym nieustraszony powolnością i irytacją śpieszących się z naprzeciwka
innych ślimak. Tym razem starożytny Kallikles, podpowiada mi: „Zaprzestań
subtelnych rozważań, zajmij się tym, co jest miłe Muzom i co da ci reputację
człowieka mądrego.” Jakże wątła wydaje się ta zachęta, wobec napierających
zewsząd żywiołów i narażania się na niebezpieczeństwa kolejnego dnia. Jakże
trudną jest sztuka ujarzmiania teraźniejszości, aby pojutrze było wyprażone w
promieniach słońca i śpiewie ptaków. Być może koniecznym rozwiązaniem jest
ucieczka i odnalezienie siebie tam, gdzie zasadzone drzewo zacznie pączkować i
stanie się ewangeliczną sykomorą, czy migdałowcem w cieniu którego rozplączą
się wszystkie węzły życia i nagle wybiją źródła. Niekiedy potrzebna jest asceza
samotności i odtrącenia przez innych, aby uchwycić świat zewnętrzy w innym
kolorycie i zapachu. Udać się niezauważenie ku przestrzeni serca, w którym
banalność i sztuczność, ustępuję poetyce maksymalnego spełnienia – pejzażu
metafizycznego – παράδεισος po którym Bóg kontynuuję swój miłosny spacer o
brzasku. Biologicznie się eksploatuje wszystko to, co naznaczone jest rysą czasu
i śmierci. Jedynie świat ducha, choć ulega spowolnieniu, jest wolny od bruzd
przygodności i zniszczenia. Nietzsche twierdził, że istnieją dwa szaleństwa,
które sprawiają, że człowiek żyje; jedno, to jego własne szaleństwo
śmiertelnego nadczłowieka, żyjącego w wiekuistych powrotach; drugie, które
natychmiast odrzucił a w którym jest logika wolności i ocalenia, to szaleństwo
preferowane przez świętego Pawła, szaleństwo Krzyża, Boga pokonującego śmierć i
człowieka nieśmiertelnego – zanurzonego w ekspresji życia szturmującego kamień
grobu. Pauza słowa. Uśmiecham się do siebie, bo ujrzałem w cudzych oczach zarys
krainy do której niestrudzenie zmierzam.