Istnieje sztuka która
wyrywa ze zmęczenia i marazmu. Sztuka na obrzeżu krzykliwości, szoku i
trywialności, świetlista nasycająca prozaiczną codzienność i zabieganie, nutą
idylli - skąpanej w zieleniach tak
witalnych i jakże wybudzających oczy z matowości zimy oraz towarzyszącego jej
sennego zmęczenia. Zaskakująca zmiana postrzegania, wolna od umysłowych diagnoz
i estetycznych analogii. „Malarz jest malarzem dzięki temu, że używa farb
zdolnych uwieść oko i naśladować naturę, jedynie kolor bowiem zdoła to uczynić”-
pisał Blanchard. Ukradkowo, po całym dniu intensywnych zajęć w szkole, wpadłem
na wernisaż malarstwa Jovity Żychniewicz. To było jednie kilkanaście chwil
obcowania z obrazami, które dały mi ogromną satysfakcję estetyczną. Kolor
istnieje kiedy zainteresowanie na niego patrzymy. Jest płodny kiedy zaskarbia
nasz wzrok i powoduje uśmiech na twarzy. Cały strumień myśli został
zawłaszczony przez święto zieleni. Starożytni byli przekonani, że zieleń to
barwa nadziei- ratująca rzeczywistość z odrętwienia i kataklizmu zapomnienia. Kolor
przeistoczonego losu ! Podoba ci się zielony – to jedyne pytanie oczekujące na
natychmiastową odpowiedź widza. Malarstwo prostego motywu, fotograficznego
kadru natury, odmalowanego tak soczyście i zachęcająco, jakby się człowiek
znalazł w tajemniczym ogrodzie w sercu miasta – momentu biologicznego
przebudzenia form i pigmentacji tak intensywnej, że nie pozwalało się oderwać
oczom od płaszczyzny płótna. Patrzysz na rośliny wychylone ku górze, a one
przestają być czymś malarsko skatalogowanym. Nie jest to atlas botaniki
przeniesiony na krosno obrazu, lecz obiekty malarskie, których osnową jest
wnętrze i spojrzenie malarki, przełożone na dukt pędzla i muzykę koloru. W takim malarstwie jest coś
pozaintelektualnego, zwolnionego od wyrafinowanego opisu ikonograficznego. Wegetacja
i bycie naprzeciw łodygi, liścia, rozedrganego światłem klosza palmy, czy
sztafażu architektury. Być może artystka próbuje zwrócić naszą uwagę na to, co
ożywione i otaczające nas zewsząd, do czego przywykliśmy tak mocno, iż wypiera
to trajektoria naszego wzroku. Wchodzisz na wystawę, gdzie na zewnątrz światła
i kolory świata są wygaszone; czekające na przebudzenie. Zieleń zapowiada rozkwit
wiosny, miłosne oczarowanie i wychylenie ku wybudzonemu z uśpienia życiu. Pod
ciężarem przepracowania i wyczerpania nerwowego, potrzebna jest wrażliwość na
naturę i jej rytm, którego kiełkowanie rozpoczyna się od donicy na oknie, po
oczarowanie zielenią, kiedy ziemia przebudza się po śnie śmierci i staje się
czymś uroczo orzeźwiającym, odsyłającym do granic Raju o którego istnieniu zdaje się zapomnieliśmy. Najprostsze obrazy natury wystarczą, aby móc odkryć witalizm
świata w którym los człowieka splata się z liściem poruszanym tchnieniem wiatru
i muśnięciem słońca.