wtorek, 4 marca 2025

 

Wchodzę na szlak wymagającej wędrówki. „Poprzez czyny, które wołają głośniej niż słowa, wieczernia Przebaczenia obwieszcza, że Wielki Post jest z pewnością podróżą, w którą nikt nie może wybrać się sam”(K. Ware). Dopływ świeżego powietrza i konfrontacja z wyzwaniami chwil, które przecież nie obce były Chrystusowi w krajobrazie rozległej pustyni i odpieraniu pułapek diabła. Wszystko wydaje się próbą i mocowaniem ze sobą i wątpliwościami, od których nie jest wolna wiara, tląca się leniwie w komnatach duszy i codziennie powtarzanych rytuałach uświęcenia czasu i rzeczywistości. Gdybym każdego dnia mógł zerwać choć jedną z wypłowiałych i zastygłych masek, które nakładam - aby przetrwać w świecie ułomnym – egoistycznie zachłannym i nieprzewidywalnym; dostrajającym się bardziej do zła, niż upragnionego dobra. Jednak kiedy otwieram Biblię, wyczuwam zapach utraconego Raju. To instynktownie porywające i obezwładniające zarazem. Szum drzew oliwnych, figowców i gałązek palmowych, zniewalającą woń jaśminu i nardu którego eteryczność przywołuje fragment wyczekiwanej wieczności i szczęście Raju który w imię zgubnej ciekawości porzucili nasi protoplaści. Wchodzę na sykomory i wyglądam Obecności ! Tam, gdzieś w oddali na piasku zdeptanej ziemi On wypisuje moje grzechy i oczekuje, że wyrwę je jak uwierający cierń ze stopy. „Jakie to żałosne i naiwne ufać, że świat się poprawi, kryzys grzecznie przeminie i historia sama z siebie, bez naszego udziału obdarzy nas szczęśliwością. To bzdura przyprawiająca o łzy – pisał Hamvas – Głupia fantasmagoria sfałszowanego istnienia… Przemianę świata umożliwia tylko moja własna przemiana.” Czy Bóg zlepi mnie na nowo. Położy błoto na moje oczy. Chwyci gwałtownie za dłoń i powie pewnie: Wstań ?  Chciałbym przemierzyć pustynie jak ślepiec, wiedziony wiarą, że u jej horyzontu jest sadzawka błogosławieństwa – źródło nowego chrztu. Ucałować ziemię jak bluźnierca i morderca, który zabijał słowem i dewastował miłość. Wyrwać paliki namiotu, zwinąć ciężkie tobołki i ruszyć ze skarbem wiary w nieznaną i naznaczoną bólem przemiany przygodę. Trzeba, choć nie bez oporów, porzucić świat posiadania i kompromisów, stać się nomadą na skraju ulicy z modlitwą psalmu na ustach: „Stwórz, Boże we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha… Przywróć mi radość Twojego zbawienia.” Jakże trudno usunąć z serca przygnębienie i odkryć prawdę o sobie, nawet jeśli to ta z najboleśniejszych prawd. Być wyrytym na dłoniach Boga, tych przygwożdżonych do Krzyża i obficie broczących miłością. U początku tego czasu zmagania i nowych narodzin, wołam słowami Kanonu św. Andrzeja z Krety: „Zgrzeszyłem jak nierządnica, wołam do Ciebie: Ja jedyny zgrzeszyłem przez Tobą. Przyjmij, Zbawco, ode mnie jako olejek moje łzy.”