wtorek, 29 września 2020
Przy Tobie stoją tysiące świętych Aniołów i niezliczone zastępy Archaniolów, przy Tobie stoją Cherubini obdarzeni wieloma oczyma, Ciebie otaczają Serafini, z których jeden ma sześć skrzydeł, a dwoma zaś zakrywają oblicze, dwoma nogi, a na dwóch latają. Wszyscy zaś nieustannie głoszą Twoją świętość”(anafora z Der- Balyzeh).
Liturgia w obchodzie święta Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała zaprasza nas do zatrzymania się nad światem i obecnością w naszym życiu cudownych pośredników, zwiastunów- duchów subtelnych, cichych przyjaciół, przewodników po ścieżkach wiary. Teologia podpowiada nam o ich dyskretnej, nienarzucającej się, choć skutecznej w chwilach duchowego zmagania obecności. „Należy widzieć, że imię anioł nie oznacza natury, lecz zadanie” (św. Grzegorz Wielki). Pomimo tego, że życie aniołów jest dla nas niepojęte, to jednak wyczuwamy ich obecność, delikatną dłoń położoną na duszy i ramieniu. Teologia czerpiąca swoją mądrość z przekazu Biblii powie nam, że aniołowie zostali stworzeni przez Boga, i chociaż są pozbawieni płci w ludzkim rozumieniu cielesności, to jednak posiadają hipostazę- są mocami Boga, Jego dworzanami, posłanymi do ściśle określonych zadań. „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (Kol 1, 16). Zostały stworzone „w milczeniu” powie św. Izaak Syryjczyk. Anioły, jako czyste duchy nie mają ciała. Gdy jednak ukazują się ludziom, objawiają się w postaci ludzkiej, przynajmniej tak ludzkie zmysły odbierają to spotkanie z podniebnymi posłańcami. Myślę, że to raczej Bóg przemienia wzrok człowieka aby potrafił uchwycić jakiś fragment przemienionego świata różnorodnych stworzeń. Często można je postrzegać jako istoty uskrzydlone, emanujące światłem, przemieszczające się w niewyobrażanie szybki sposób. „Świetliste ptaki” trzepoczące skrzydłami i wpatrzone w piękno przemienionego świata Boga. „Niematerialne moce drżą przed Tobą”- wyśpiewa Kościół w liturgii. Święty Jan Damasceński wspomina
o „lekkości, żarliwości i zapale, zdolności przenikania i rączności, z jaką biegną na skinienie Boga i służą Mu.” Określa też anioły „światłami wtórnymi, bo swój blask biorą od Światłości Pierwszej, która nie czerpie z żadnego źródła.” W pierwszych wiekach chrześcijaństwa ukazywano anioły zawsze bez skrzydeł, ale niekiedy wyrażano ich duchową naturę nadając ich obliczom kolor ognistej czerwieni. Od końca IV wieku skrzydła stają się rozpoznawalnym elementem anielskiej fizjonomii. Między aniołami istnieją hierarchiczne różnice, anioły tworzą chóry i zastępy- niebiańskie „resorty” odpowiedzialne za różne sektory Bożej ekonomii. W dziele Dionizego Areopagity pt. Hierarchia Niebiańska dowiadujemy się o istnieniu dziewięciu chórów anielskich, przy czym każdy z nich posiada swój własny profil duchowości i podporządkowanych im atrybucji. Aniołowie znają Boga, nie muszą go poszukiwać tak jak ludzie. Posiadają ową zdolność kontemplacji do której człowiek zmierza. „Anielska służba upodabnia się do kapłańskiego trwania przed Tronem Bożym dla sprawowania sakramentów- pisał S. Bułgakow- Najbardziej bezpośredni udział aniołów w wydarzeniach naszego zbawienia i w modlitewnym trwaniu przed Bogiem podczas sprawowania sakramentów znajduje swój różnorodny wyraz w liturgii.” Znajdują się w bezpośredniej bliskości Boga, żywią się Jego światłem, mądrością i pięknem, oraz przekazują je nam. Najwyższą rangę pośród aniołów zajmują archaniołowie stojący wokół tronu Boga (Tb 12,4; Dn 10,13; Ap 1,4). Ich imiona mają charakter teoforyczny, określając ich związek z Bogiem i charakter wykonywanej misji. Michał- „Któż jak Bóg,” Gabriel- „wojownik Boży lub zwiastujący człowieka,” oraz Rafał – „Bóg uzdrawia.” Kult archaniołów w sposób szczególny cieszy się dużą popularnością w Kościele Wschodnim. Istoty te znajdują się w programach ikonograficznych wystroju świątyń- asystując wydarzeniom najświętszym. Występują jako postacie stojące przy tronie i najbliżsi towarzysze Chrystusa oraz Maryi. Gabriel- anioł zwiastowania, Michał- anioł stanowiący oś przedstawień Sądu Ostatecznego, Mistrz sprawiedliwości i pogromca demona. Rafał zaś staje się wzorcem aniołów stróżów prowadząc przez zawiłą przygodę życia młodego Tobiasza. Archaniołowie to nasi orędownicy, wypróbowani przyjaciele, dźwigający nas w chwilach próby i zwątpienia; jak pisał P. Bosmans, „ich serce jest bezpiecznym portem dla wszystkich, którzy są w potrzebie. Wyciągają ręce i proponują swoją przyjaźń.”
niedziela, 27 września 2020
Mt 22, 34-40
Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy».
Miłości do Boga i człowieka, nie można opisać tylko i wyłącznie słowami oscylującymi w kategorii uczuć, pragnień, tęsknot, szczęścia… Właściwie na gruncie teologii i praktycznego przekraczania jej- miłość- przekracza i rzeźbi wszystko w człowieku, całe jestestwo zostaje zdeterminowane, aby być naprzeciw tego Drugiego. „Miłować to odnajdywać własne dobro poza samym sobą i wiedzieć, że nie można go osiągnąć inaczej, jak tylko przez wolny dar z siebie”(S. Tugwell). Ten stan odniesienia wypływa z przestrzeni serca i jest mniej dyskursywny, niż komuś się może wydawać. Miłość wymaga czytelnych i jednoznacznych aktów. „Nie tyle szukać miłości, co kochać”- wyrazi to w modlitwie św. Franciszek. Miłość wymaga przestrzegania przykazań- to fundament na którym powstaje gmach uczuć, emocji, gestów i pragnień skierowanych ku Bogu oraz drugiemu człowiekowi. „Kto kocha Boga, kocha też bez reszty swego bliźniego”- pisał św. Maksym. Taka miłość kosztuje; nie jest płytka, krótkowzroczna, opakowana kaprysami chwili czy zmieniających się nastrojów. Miłość prawdziwa jest stała, kreatywna, detonująca przytwierdzone do serca znamiona egoizmu i pychy. Miłość otwiera i udrażnia zatamowane arterie dobra. Miłość jest „lekarstwem na nasze grzechy”- rodzi współczucie, wrażliwość, współodczuwanie cierpienia z innymi, uśmierza ból egzystencjalnych porażek. Aby kochać prawdziwie, trzeba przejść przez doświadczenie cierpienia. „Boga trzeba kochać, by bolały mięśnie i kości”- mówił św. br. Albert. Z tego „bólu” rodzi się świat przepełniony ogniem miłości. „Kiedy Twoja miłość jest już przyjęta i otwierają się przed Tobą ramiona, wówczas proś Boga, niech zachowa tę miłość od zepsucia…”(A. Exupery). Jak sobie poradzić z tą koncepcją Chrystusowej miłości ? Możemy przytaknąć i przyznać rację jak faryzeusze; ale za chwilę wrócić do swojego schematu myślenia. A może spróbować żyć inaczej- nasycać życie Miłością.
sobota, 26 września 2020
Cieszyć się będę i radować Tobą, psalm będę śpiewać na cześć Twego imienia, o Najwyższy (Ps 9,3).
Znajoma pożyczyła mi dwie płyty z muzyką katalońskiego muzyka i kompozytora Jordi Savala. Duch Armenii i Granada okazały się fantastyczną podróżą w świat muzyki dawnej, zinterpretowanej w sposób nowatorski- przesyconej duchem chrześcijańskiego Orientu i arabskiej ornamentyki. „Żyjemy tylko po to, aby odkryć piękno. Wszystko inne jest jedynie sztuką oczekiwania”- rozmyślał K. Gibran. Bezsenna noc została wypełniona mistycznym brzmieniem dźwięków które można jedynie porównać do barwnych kodeksów iluminowanych ze świata Bizancjum. Muzyka sięgająca swymi korzeniami Raju, piasków pustyni, patriarchów i nomadów będących w drodze, studni Jakuba, tańca Szulamitki, kamiennych świątyń kołysanych muśnięciami wiatrów, rzeźbiarskich plecionek i palmet sasanidzkich, świętych oaz spowitych przepastną ciszą mihrabów- przestrzeni w których to, co ludzkie, kruche i poddane upływowi czasu, zstępuje w źródło wieczności. „W twoim sercu objawia się Ten, który nigdy nie przestał przebywać w niesamowitej tajemnicy Początku !”(Ibn Arabi). Dotykamy tu kultury ducha utkanej z dźwięków bębnów, instrumentów smyczkowych i fletów. Wokalno-instrumentalna harmonia sfer kołysząca zmysły i przenosząca odbiorcę do jakże odmiennych przestrzeni w których nawet drobiny ciszy stają się tęsknotą za liturgią spotkania z Obecnością- przetarciem oczu i chęcią ujrzenia niebiańskiego Jeruzalem. W tych pieśniach istnieje coś naprawdę magicznego- uniesienie dawnych biblijnych proroków i zaklęcia premuzułmańskich szairów. Delikatne dźwięki rebabu połączone z rytmiką perkusji arabskiej swobodnie kontrapunktują śpiew najdoskonalszego instrumentu jakim jest ludzki głos. Muzyka w której słowo rozbrzmiewa z apofatyczną siłą promieniowania, przyzywa, przemienia, objawia Misterium. W człowieku przenikniętym miłosnym upojeniem dźwięków, Bóg zaczyna śpiewać milcząco a świat staje się muzyką pierwszego dnia stworzenia.
środa, 23 września 2020
Mówił im dalej: «Czy po to wnosi się światło, by je umieścić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, żeby je umieścić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw (Mk 4, 21-22).
Starożytne chrześcijaństwo przywiązywało szczególną uwagę do roli i symboliki światła. Gliniane lampki oliwne – lucernae (kaganki) rozświetlały korytarze rzymskich cmentarzy i rozjaśniały drogę odwiedzającym, jak również otulały blaskiem mistagogiczny przekaz malowideł zdobiących ściany- objaśniających katechumenom i ochrzczonym symbole wyznawanej wiary. Knot był zrobiony ze skręconych włókien roślinnych lub resztek materiału. Lamki ozdobione chrystogramami napełniały
światłem domy i były zapalane jako ważny rytuał rodzinnej modlitwy. „Nawet ciemność nie będzie
ciemna dla Ciebie, a noc jako dzień zajaśnieje”(Ps 139, 12). Miały one znaczenie apotropaiczne-
ich światło miało chronić przed złem i zalegającym wszystko mrokiem nocy. „Lampy symbolizują światło jaśniejących dusz, które rozbłysły dzięki sakramentowi chrztu, olej jest owocem dobrych uczynków, naczynia lamp zaś oznaczają ciała ludzkie, wewnątrz których ukryty jest skarb czystego sumienia”- wyjaśniał św. Hilary z Poitiers. Kosztowniejsze i przeważnie cenniejsze z punktu widzenia artystycznego były lampki wykonane z brązu, srebra, czy złota posiadające cały repertuar kształtów i symbolicznych przedstawień. Ukazywano na nich krzyże, czy postacie zwierzęce odwołujące się do tematyki biblijnej i objaśniających je komentarzy patrystycznych. „Wśród lamp o wielu palnikach zachowały się egzemplarze stojące lub wiszące zawieszane w domach, przede wszystkim jednak w kościołach, szczególnie w ich sanktuariach i w arkadach dzielących nawy. Mogły też wisieć swobodnie w innych pomieszczeniach, jak np. baptysteria”(F. W. Deichmann). Lampy używano również przy czytaniu i egzegezie Pisma Świętego. Słowo Boże jest źródłem światła: „Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, i dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali, jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu”(2 P 1,19). Zapalone lampki wyrażały metamorfozę materialnego świata w światłość. „Niech wszystkim zajaśnieje światło Chrystusa !” Ewangelia janowa najpiękniej utożsamia Boga ze światłością. W znaczeniu metaforycznym lampą jest Bóg: „Bo Ty, o Panie jesteś moim światłem, Pan rozjaśnia moje ciemności”(2 Sm 22,29). Jednym z wymownych określeń sakramentu chrztu jest słowo photismas- co się tłumaczy jako oświecenie. Dlatego ochrzczeni w baptysterium przywdziewali białe szaty. Okrywali się świetlistymi szatami Chrystusa- himatia foteina: „Kto widząc na nim szatę Pana błyszczącą jak słońce, tę, która Go okrywała czystością i nieskazitelnością wówczas, gdy wszedł na górę Przemienienia, chciałby znów sięgać po łachmany pijaka i bezwstydnika”- pouczał w homilii św. Grzegorz z Nyssy. W przypowieściach Jezusa lampa jest symbolem tęsknoty i gotowości na przyjście Pana. „Wszystko, co staje się jawne, jest światłem.” Tam bowiem gdzie jest Chrystus uobecnia się Królestwo Światła. Światło przeobraża noc w dzień bez zmierzchu. Światło wydobywa świat i czyni go wyraźnym- spowitym światłem Zmartwychwstania i Paruzji; ostatecznego przeobrażania. „I nocy już nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi”(Ap 22,5).
niedziela, 20 września 2020
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?»
I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć (Łk 11,1-6).
Najbardziej urzekające są sceny kiedy Chrystus przełamuje społeczno- religijne konwenanse; narusza „nieskazitelność” domów faryzeuszów. Mistrz świadomie narusza atmosferę i spokój szabatu. Pragnie uświadomić swoich odbiorcom, że człowiek jest ważniejszy niż litera prawa. „Judaizm jest religią uświęcenia czasu... Główne treści wiary znajdują się w królestwie czasu”- pisał A.J. Heschel. Ten święty i niczym niezmącony czas, Bóg wypełnia liturgią miłości, współczucia, uzdrowienia i podniesienia ku górze. Jeżeli dla Żydów sensem szabatu było uświęcenie czasu i przestrzeni, to dla Mistrza z Nazaretu istotą tego wydarzenia jest współczucie i miłosierdzie. Pewien rabin z Opowieści Chasydów Bubera zapytał jednego z uczniów: „Co dla twojego nauczyciela było najważniejsze ? Tamten namyślając się, odpowiedział: To, czym właśnie się zajmował.” Dla nas chrześcijan działanie Chrystusa było dawaniem miłości. Szabatem daru i przebaczenia. Szabatem zbawienia człowieka. Już Ojcowie Kościoła komentując te perykopy ewangeliczne widzieli w Chrystusie lekarza przybyłego do ludzi, aby wyleczyć choroby, odpuszczać grzechy i przynieść zbawienie. Święty Justyn mówi o Nim: „Dla nas stał się On człowiekiem, by mieć udział w naszych cierpieniach i je uleczyć.” Wielu też Ojców odwołuje się do słów proroka Izajasza: „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem. On dźwigał nasze choroby”(Iz 53,40). Już samo imię Jezus- Jeszua- oznacza Jahwe zbawia. Hebrajski czasownik jasza to tyle, co zbawiać, ocalać, uzdrawiać. W Nowym Testamencie grecki rzeczownik soteria rozumie się jako przywrócenie zdrowia temu, kto je stracił, ocalenie od śmierci przez zatrzymanie rozwoju choroby. Simone Weil mówiła: „Jedną z podstawowych prawd chrześcijaństwa, o której często zapominamy, jest taka: tym, co zbawia, jest spojrzenie.” Zatem Ewangelia jawi się jako opowieść o pedagogii wrażliwego spojrzenia, słowa i gestu. Pedagogii nadziei i zmartwychwstania. „Lekarz dusz i ciał ludzkich”- wyśpiewuje Kościół w liturgii świętego Jana Chryzostoma. Bóg jest zawsze obecny tam gdzie wzmaga się ludzkie cierpienie. Zbiera łzy smutku i przemienia je w płacz radości.
sobota, 19 września 2020
Odkrycie licznych komunikatorów to niewątpliwie wielkie osiągnięcia naszej współczesnej cywilizacji. Jednak najbardziej przydatne życiu wynalazki mogą stać się źródłem czyhającego za rogiem zagrożenia. W naszej epoce komputer, telefon komórkowy, zostały wniesione do rangi fetysza. Któregoś dnia jadąc do pracy tramwajem, obserwowałem otaczających mnie ludzi o matowych spojrzeniach. Pomimo trwającego ciągle niebezpieczeństwa epidemicznego, zagęszczenie było ogromne; skracające dystans między osobami- „monadami.” Trzy osoby próbowały szeptem rozmawiać przez telefon, pomimo usilnych wysiłków, aby nie być słyszanymi ich rozmowa przybrała charakter społecznego zwierzenia. Pozostała część pasażerów wystukiwała na klawiaturach swoich telefonów smsy lub zerkała na pudelkowe strony znanych i podglądanych zbiorowo postaci ze świata show biznesu. Kakofonia dźwięków oznajmiających zaspanym istotom o kolejnych promocjach, czy zlegających pocztę nieprzeczytanych informacjach z wczorajszego dnia. Portale społeczne już od najwcześniejszych godzin rannych pulsują życiem samotnych obserwatorów, czekających niecierpliwie na nowe informacje o obyczajowych ekscesach swoich wirtualnych przyjaciół. Obraz kartkującego poranną gazetę wędrowca przechodzi już bezpowrotnie do lamusa. Wielu młodych ludzi pokonujących drogę do szkoły jest szczerze przekonanych, iż posiadając komunikator z dostępem do internetu ( magazynu dostępnej wiedzy), egzystowanie w szkole wydaje się nudne i zbyteczne. „Mobilna szkoła” w telefonie, zegarku, tablecie, sprawi że człowiek istota wyprostowana stanie się na powrót pochylonym- garbatym osobnikiem wchodzącym pod koła rozpędzonych samochodów; wbrew sygnalizującym znakom stopu. Kilka razy byłem świadkiem sceny, gdzie młody człowiek z utkwionym w ekran komórki wzrokiem, wszedł prosto przed maskę rozpędzonego samochodu. Tylko czujność i refleks kierowcy uchronił go przed nieodwracalnym kalectwem lub śmiercią. Ekran telefonu przesłania nam widok ludzkich twarzy. „Miejsce w którym materia świata staje się w największym stopniu przejrzysta dla osoby jest twarz, a twarz to spojrzenie” (św. Makary Wielki). Słuchawki na uszach pogłębiają hałas industrialnego świata i uśmiercają odwieczne zdumienie nad światem, którego muzykę tworzy szum wiatru, drzew i ptaków. Nie potrafimy już dostrzec „miłości co porusza słońce i gwiazdy”- posługując się językiem Dantego z Boskiej Komedii. Psychologowie biją na alarm i mówią o syndromie komórkowej- wirtualnej egzystencji. „Żyjemy w czasach zamętu i pragnienia w których korzyści z komunikacji są większe niż zachowanie tajemnicy”(F. Schuon). Ludzie czatują, wymieniają się lapidarnymi informacjami, zasypują się zdjęciami. Mają tyle do powiedzenia na odległość, a kiedy fizycznie się spotykają- paradoksalnie nie wiele mają sobie do powiedzenia. Naszkicowany portret człowieka nowoczesnego budzi wiele obaw i rzuca głębokie cienie na przyszłość. Entuzjazm technologiczny pogłębił ludzkie samotności i lęki. Coś nagle pękło w człowieku posługującym się od wieków alchemią słowa, pragnącego uczynić z każdego spotkania święto. Człowiek przestał marzyć o odległych horyzontach, ciekawych miejscach i ludzkich twarzach za którymi można zacząć tęsknić. „Nikt już nie ogląda krajobrazów ani nie zastanawia się nad kwestiami życia i śmierci. Zamiast tego obsesyjnie rozmawiamy, prawie nigdy nie mając sobie nic pilnego do powiedzenia i marnując życie na dialogach ślepców”- pisał U. Eco. Wszystko stało się takie skrótowe, przeciętne, banalne i przewidywalne. Życie człowieka zostało odarte z prywatności i tajemnicy, która niegdyś intrygowała innych. Życie stało się powszednie, naznaczone pośpiechem i obarczone tonami przesyłanych informacji których nie jest wstanie rzetelnie i spokojnie przeanalizować nasz umysł. Zmęczenie stało się boginią naszego świata. Człowiek wyeksploatowany- trzymający zaciśnięty w dłoniach telefon. Człowiek zamknięty w ulepionym ze zwojów krzemu przedmiocie. Ile to razy twarze młodych ludzi stają się krzykiem o dostrzeżenie, poświecenie im uwagi, błaganiem o wyrwanie ich z jaskini samotności i pustki. „Wyraz oczu najbardziej banalnych i powierzchownych ludzi w chwili cierpienia i bólu staje się głęboki i świadczy o głębi życia”(M. Bierdiajew). Pewien student oznajmia w przypływie szczerości: „Mam setki znajomych z całego świata na facebooku, a jestem taki samotny !” Doświadczyć autentycznej bliskości drugiego człowieka. „Bliskość drugiego oznacza twarz”(E,. Levians). Człowiek dzisiejszej cywilizacji powinien zdobyć się na ascezę w sferze jaką jest technologia. Odzyskać równowagę i wolność. Odkryć przestrzeń milczenia i tęsknotę za tym „innym” który jest w zasięgu mojego wzroku. Słuchanie i obdarowanie innych wartością słowa, wymaga ciszy. Nie musimy się silić na bycie inteligentnymi i postępowymi piewcami postępu technologicznego. Jak odstaniemy od peletonu, nic się nie stanie- być może zachowamy piękno człowieczeństwa- ocalimy ostatnie możliwe pokłady wrażliwości. Jeśli nasze cywilizacja ma przetrwać musi dokonać wielkiej przemiany. Być może trzeba mentalnie powrócić na pustynię, zderzyć się z pustką i przyjrzeć się dogłębnie sobie. Opanować język ciszy, uspokoić wyobraźnię, pozwolić palcom odpocząć od ciągłego mechanicznego produkowania komunikatów. Być może ten dobrze nam znany i buzujący w nas krajobraz technologicznego penetrowania świata, powinien w nas umrzeć ? Być może człowiek otulony promieniami słońca, przesycony zapachami natury, rozsmakowany ciszą, odnajdzie wewnętrzną równowagę i stanie się kimś wyzwolonym. Powrócić do źródła samego siebie.
czwartek, 17 września 2020
Ps 113
Chwalcie słudzy Pańscy, chwalcie imię Pana. Niech imię Pana będzie błogosławione teraz i na wieki (Ps 113).
W mediach przewijającym się chronicznie tematem jest stosunek człowieka do
świata natury. Często postrzegamy XXI wiek jako czas myślenia ekologicznego-
wręcz szaleńczej aktywności, przywracającej w pocie czoła równowagę w świecie
natury i hamującej na wszelkie możliwe sposoby destruktywne działania wobec
cierpiącej ziemi. Troska o przyrodę nie jest jedynie impulsem naszych czasów.
Nie jest naglącą obawą o przyszłość planty; jej potencjalnego unicestwienia. W
moim odczuciu sam ekologizm stał się czymś złym-ideologicznym konstruktem
określonych środowisk lub indywidualnych aktywistów, wzbijających na pojętej
szeroko działalności korzyści finansowe. Nie ma w tym nic z ewangelicznej
miłości do powietrza którym oddychamy, drzew, kwiatów i zwierząt- naszych
mniejszych braci. To tylko łatwo nośna i dobrze opłacalna semantyka. Już od
najdawniejszych czasów człowiek żył w harmonii ze światem który go otaczał.
Człowiek wiary wiedział, że Bóg każdego dnia wszystko na powrót odnawia- stwarza
i nasyca życiem. Każde źdźbło trawy i wyjście na świat nowego zwierzęcia bez
Jego interwencji nie miałoby miejsca. Wyraża to głęboko „melodyjność
teologiczna” Psalmów, która zaprasza nas współczesnych do odczuwania i
przeżywania świata w Bogu. „Bóg kontemplował wszystkie rzeczy przed ich
istnieniem, wyobrażając je sobie w myśli i każdy byt otrzymuje swoje istnienie w
określonym momencie, według Jego wiecznej myśli-woli, która jest przeznaczeniem,
obrazem i wzorcem”- powie św. Jan Damasceński. Psalmista opowiada nam językiem
barwnej poetyki o dniach stworzenia które się nie zakończyły. „Dlaczego Bóg
stworzył cały świat- pytano Mistrza Eckharta- aby Bóg narodził się w duszy, a
dusza w Bogu.” Nie powinniśmy się lękać o toksyczną zagładę świata. Ekologia
uświadomiona jest częścią teologicznej filantropii. Świat natury jest teofanią.
Hexameron rozszerzył krąg koła czasu; dłonie Boga nieustannie stwarzają, budzą
życia świata, tkają piękno. Cała natura została włączona w ekonomię Odkupienia.
Byty zostały podniesione do poziomu nowego stworzenia. „Ten świat jest tak
piękny- stwierdzi Odon z Cluny- Jego piękno to przeczucie nieba.” To, co
wychodzi z pod Jego dłoni przeobraża się w jeden wielki pochwalny hymn wobec
Chrystusa Kosmicznego: „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On
jest przed wszystkim i wszystko w nim ma istnienie” (Kol 1,16-17). W Chrystusie
została przyjęta natura ludzka, w wraz z nią cały kosmos- życie tętniące w wielu
istotach. „Chrystus stał się słońcem eonów”- stwierdził św. Maksym Wyznawca. Z
Jego przebóstwionego ciała wytrysnęło światło przeszywając dogłębnie wszystko,
nawet to, co wydaje się obumarłe, martwe- pozbawione tchnienia życia.
Wczesnochrześcijańskie i romańskie płaskorzeźby często ukazują Jezusa jako
Chrystusa kosmicznego, a pod Jego stopami personifikację kosmosu- świat
wyzwolony z bólu i śmierci, skierowany ku zmartwychwstaniu. Apokatastasis ton
panton ! <
poniedziałek, 14 września 2020

niedziela, 13 września 2020

Na jej widok Pan użalił się nad nią. Te słowa odsłaniają całą głębię miłosiernego wzruszenia Boga. Łzy
matki, której śmierć zabrała syna niezwykle mocno porusza Mistrza z Nazaretu. „Nikt nie jest tak
dobry i tak pełen współczucia, jak Bóg”- pisał mnich Marek Eremita.
Na kartach Ewangelii wiele razy Chrystus wzruszył się nad śmiercią
człowieka; w konsekwencji odbierając jej władzę. Jest ludzki, gdy „głęboko się
wzrusza,” „rozrzewnia się,” na smutek rozłąki odpowiada miłością. W izbie
spowitej mrokiem chwyta z dłoń dziecko „Dziewczynko, mówię ci, wstań ! Płacze
przed grobem przyjaciela Łazarza i za chwilę swoją boską mocą wskrzesza go do życia.
A przypatrujący się temu gapie wzdychają: „Oto jak go miłował.” W świecie spowitym
samotnością, cierpieniem i śmiercią Bóg staje się Tym najbardziej bliskim i
współczującym. Nikt nie prosi Go, aby uczynił cud- wykazuje się sam z siebie inicjatywą.
Kondukt pogrzebowy zatrzymuje się na drodze. Dotknięcie mar z ciałem młodzieńca
i słowa życia, po których każda cząstka owiniętego w całuny ciała zaczyna
drgać. Oblicze matki rozpromienia się od nadmiaru szczęścia, a zawodząca
rodzina przeistacza się we wspólnotę radości paschalnej. „Ponieważ Bóg istnieje,
ja jestem nieśmiertelny”- pisał F. Dostojewski. Dłoń Życia nie przestaje dotkać
umarłych na łożach rozstania i smutku. W salach szpitalnych ukrytych przed
oczami zdrowych, jedynym najbardziej wytrwałym przyjacielem jest Chrystus,
chwytający niewidzialnie dłoń i ocierający delikatnie łzy. Przyjaciel człowieka
otwierający oczy na horyzont nadziei i światła. „Nasza śmierć zostaje
pochłonięta zwycięstwem zmartwychwstania Chrystusa”(J. Delumeau). Obecność
przemieniająca oblicze śmierci w święto życia.
czwartek, 10 września 2020

Nasza egzystencja jest
przeniknięta drganiem słów unoszących się w powietrzu i układających się w
odwiecznie sprzężoną z życiem człowieka kaligrafię tekstów w których czas i
dziejące się w nich wydarzenia stają się barwnym zapisem- relacją z
przeżywanych twórczo chwil. Jako pierwszy przemówił Bóg, który tworząc plastycznie
świat tworzywem słowa, rzekł: „Niechaj się stanie światłość”(Rdz 1,3- 8). Powołanie
wszelkiego istnienia dokonało się dzięki aktowi mowy. Pomyślał- wypowiedział
myśl- urzeczywistnił. Odwiecznie w Nim pulsujące marzenia przybrały kształt. Wraz
z pierwszym i najbardziej misteryjnym aktem Boga, ludzka cywilizacja zostaje
obdarowana kulturą słowa. Ten zlepek dźwięczących słów: będzie ludzką modlitwą,
wyznaniem, proklamacją, poezją i muzyką- liturgicznym hymnem wdzięczności. „Poezja
to mówiące malarstwo”- powie antyczny myśliciel Simonides. Rozgałęziona
historia języków zawsze będzie odnajdywała swój matecznik- w tym biblijnym-
najbardziej subtelnym języku, utkanym ze słów Boga. Wielu badaczy zgodnie
uważa, że historia ludzkości zaczęła się od obrazów. Kształty zaobserwowanych
rzeczy które wyrysował na ścianach jaskiń niemy człowiek w sercu dzikiej
natury. Nie uważam tej opinii za jedyną i wyczerpującą. Na początku było słowo.
„Zamiast obrazków pojawiły się znaki- kliny, linie- i nagle przestały wyrażać
pojęcia, zaczęły oddawać dźwięki- sylaby lub głoski”(J. Parandowski). Z ciszy
zrodziło się słowo, które porwało ludzkiego ducha i otworzyło jego percepcję na
piękno otaczającego świata. „Pismo i sztuka to jedyni świadkowie czasów”(M.
Dąbrowska). Zaczęto opowiadać o życiu. Zrodziła sie potrzeba opisania zjawisk-
wewnętrznych i zewnętrznych. Wrażenia zaczęto zapisywać jednym tchem, bez
przerywników, gwiazdek, odstępów. Pierwsze starożytne teksty nie posiadały
znaków interpunkcyjnych, a ich zdania płynęły wartko niczym rzeka, zagarniając
wszystko, co napotkały na swojej drodze. „Kontemplacja natury czyni poetów,
medytacja przeznaczenia czyni myślicieli. Poeta i myśliciel spoglądają w jedną
stronę tajemnicy. Bóg jest za jej ścianą”(V. Hugo). Wypowiedziane słowa wyznaczały
kierunek ku poznaniu siebie i innych. Słowa za którymi można się skryć lub użyć
ich jako najpotężniejszą broń przeciwko swoim adwersarzom. Słowa podnoszące
dachy domów- przynoszące pokój, szczęście i radość. Słowa zdrady- niczym
śmiercionośne strzały, którymi się miota niespodziewanie, uśmiercając swój cel
w ułamku sekundy. Jaką siłę ma słowo: wykrzyczane i zapisane na kamieniu,
skórze, czy całunie z szeleszczących liści ! Javier Sierra w jednej z
poczytnych powieści ustami bohatera, mówi: „Na ogół nie doceniamy mocy słów. Są
one bowiem narzędziem codziennym, tak nierozdzielnie związanym z ludzką naturą,
że często zapominamy, iż ledwie jedno z nich- niczym trzęsienie ziemi, wojna
lub choroba- potrafi odmienić nasz los. Podobnie jak w przypadku tego rodzaju
katastrof, skutki działania głosu okazują się niemożliwe do przewidzenia... W
każdej chwili- dziś, jutro lub w przyszłym roku- prosty ciąg dźwięków wypowiedzianych
w odpowiednim momencie może na zawsze zmienić bieg naszego życia.” Często
wyobrażam sobie odległą w czasie historię. Świat antycznych myśli i
nakreślonych słów u pierwszych mistrzów, myślicieli i heroldów słowa. Wyobrażam
sobie domy starożytnych, gdzie na półkach wykształceni Rzymianie trzymali
książki z greckim przekładem Iliady i
Odysei Homera, z których dzieci uczyły się na pamięć fragmentów i ćwiczyły
się retorycznej sztuce słowa. Tegonia Hezjoda
z jej mitami i genealogią bogów, tragedie Sofoklesa i Eurypidesa, jak również
wartkie komedie Menandra. W domach tych bardziej wykształconych i używających biegle
łaciny, były Eneida, epicki poemat
Wergiliusza o pełnych przygód wędrówkach Eneasza oraz Metamorfozy Owidiusza które zapłodnią bogactwem tematów całą
późniejszą sztukę. W końcu filozofia, tak popularna w świecie śródziemnomorskim
bez której dzisiejsza kultura słowa wydaje się bełkotem prostaków rozbijających się
mieliznę niemych pytań. Dialogi Platona, Timajos,
czy Etyka nikomachejska Arystotelesa,
pisma stoika Zenona i zawiłe w opisy historie Tukidydesa i Herodota. Warto
również nadmienić o mowach Cycerona i Senece snującym rozprawę o życiu
szczęśliwym. Wszystkie te mity, historie, opowiadania- unieśmiertelnione słowa
w żywiole ludzkiej ekspresji dają obraz ludzkiej mądrości zrodzonej w tyglu
wypieczonych słów. Przyjemność obcowania
z pięknem języka, geniuszem i przenikliwością myśli ich twórców. Obok tego współistniał
cudowny świat Biblii. Świat tych, którzy podążyli za Chrystusem i dali się
uwieść Ewangelii- Słowu, które zbawia. „Teraz traktujcie Pismo Święte jak twarz
Boga. Rozpłyńcie się w Jego obecności” (św. Augustyn). Orygenes w jednym z komentarzy wspomina o "glinianych naczyniach liter" przechowujących bogactwo ukrytych treści. Jakże w tym kontekście
wydaje się budujące i inspirujące w przeżywaniu słowa, świadectwo syryjskiego
chrześcijanina z pierwszych wieków Kościoła, oddającego się lekturze Księgi
Rodzaju. Poczuł, że wszedł w nowy i tajemniczy świat: „Przeczytałem początek
tej księgi i wypełniła mnie radość. Gdyż jej zwrotki i linijki otwierały swe
ramiona, by mnie powitać. I poprowadziły do swych towarzyszek. A kiedy dotarłem
do miejsca, gdzie spisana jest historia Raju, poczułem, że unoszę się i
przemieszczam z serca tej księgi w samo serce Raju !”
poniedziałek, 7 września 2020

Zbudź
się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus
(Ef 5,14).
Nigdy nie
przywiązywałem zbytniej uwagi do znaczenia snów w moim życiu. Od pewnego czasu
częściej nawiedzają mnie sny. Nie jestem ich autorem, jedynie poruszonym
odbiorcą. Być może stanowią jakąś wypadkową intensywnie przeżywanego życia;
pokłosiem przeszłości przebudzonej z miejsca niepamięci lub przyszłości
wyczuwalnej duchowo, jakby intuicyjnie. Być może to rodzaj lustra w którym
trzeba się przejrzeć, dokonać jakiejś korekty. „W każdym z nas jest ktoś, kogo
nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej,
niż my siebie”(C.G. Jung). Pod ciężarem tych wizji człowiek wstaje w
natychmiastowym przynagleniu i próbuje na papier przelać jakieś na pierwszy
rzut oka niewyraźne przesłanie. „Gdyby tak można sfotografować sny”- wzdychał
E. Cioran. Niekiedy z chaotycznie nawarstwionych splotów obrazów wyłania się jakaś
trudna do odgadnięcia wiadomość, przestroga, pouczenie, konfrontacja z obrazami
które być może, nie są jedynie podświadomą projekcją zmęczonego umysłu lub nagłym
impulsem z zaświatów. Nie są to widziadła i mary które zaludniają płodny świat
sztuki i artystów pchają na krawędź zatracenia. „Śnię o malowaniu i wtedy maluję
swoje sny”(V. Gogh). Myślę raczej o projekcjach budujących i niepotrzebujących
wejrzenia psychoanalitycznego. Najczęściej śnią mi się ludzie, którzy pozostawili
jakiś ślad na moim życiu. Pełne światła horyzonty słońca i niewyraźne z daleka
kontury ludzkich postaci. Drobne sytuacje których ukryty sens zaczynam rozumieć
w całej rozciągłości dopiero po długim czasie. From twierdził, że „sny i mity
zawierają ważne przesłania od nas do siebie samych.” W snach wszystko urasta do
roli symbolu który trzeba scalić w jedno- wymaga natychmiastowego rozsupłania,
intensywnego namysłu. Być może „sny są zapomnianym językiem Boga.” Mądrzy
ludzie mówili, że sen jest przyjacielem śmierci i pewnie mieli rację, zważywszy
że śmierć jest postrzegana jako zaśnięcie- stan przejścia i nowej jakości
bytowania. „Sen i śmierć to bracia bliźniacy”- powie sędziwy Homer. Starsi
ludzie przywiązują do snów szczególną wagę; odczytują ich profetyczne
przesłanie zwłaszcza wtedy, kiedy zmarli stają namacalnie w zasięgu ich wzroku.
„Dlatego śnimy. Po śmierci wszystkie nasze sny zbierają się w całość i tworzą
krainę, świat, do którego wędrujemy po śmierci” (J. Carroll). Sen śmierci
prowokuje żyjących do kontemplacji spraw ukrytych za zasłoną niepoznania. „To,
co w snach jest najpiękniejsze, to niewiarygodne spotkanie ludzi i rzeczy,
które w normalnym życiu nigdy by się nie spotkały”(M. Kundera). Być może
istnieją tacy ludzie którzy uciekają od otaczającej ich rzeczywistości w sen-
krainę spełnionych marzeń i możliwych do zrealizowania pragnień. Taka ucieczka
wydaje się zbyt utopijna i ostatecznie prowadzi do depresji. Intrygują mnie
wydarzenia snów opisanych w Biblii. Są to poruszające historie spotkań, a nawet
gwałtownych wtargnięć. Natychmiastowego poruszenia i przebudzenia po którym
przyszłość staje się bardziej wyraźna- świetlista. Śmierć okazuje się mądrym i pełnym
daru spotkaniem z Tajemnicą. Sen gdzie Stwórca wyjmuje żebro z boku Adama i
lepi Ewę- ucieleśnione piękno. Sen w którym Bóg szepta jak niegdyś do
patriarchów i proroków, aby się poderwali z ziemi i wyruszyli ku przygodzie
wiary. Spoglądam oczami wyobraźni na Jakuba widzącego w objęciach snu na
świetlistą drabinę i korowód wstępujących i zstępujących po niej aniołów. Sen w którym anioł budzi strudzonych wędrowców i prowadzi
ich ku miejscom, gdzie mogą być w centrum ważnych, jeśli nie najważniejszych
wydarzeń. Piotr razem ze swymi towarzyszami został „zmorzony przez sen” w
chwili Przemienienia Chrystusa na Taborze. W końcu mój sen w którym podrywam
się z łóżka i szeptam w modlitwie oszołomienia: „Mów Panie, bo sługa twój
słucha.”
piątek, 4 września 2020

środa, 2 września 2020

Wiele lat temu dane mi
było zetknąć się z dziełami Mikołaja Bierdiajewa (1874- 1948), a pośredniczyło w tym twórczo
wielu współczesnych myślicieli prawosławnych. Jest to bez wątpienia wiodąca
postać dwudziestowiecznej filozofii rosyjskiej- tzw. „renesansu religijnego”-
który znacząco ukształtował oblicze współczesnego, prawosławnego świata
teologii, jak również mojego- osobistego spojrzenia na kulturę i teologię.
„Daleka tajemnicza Rosja. Jej zawsze bali się i jej nie rozumieli... Jesteśmy
interesujący, ale niezrozumiali. My nawet sami siebie nie w pełni rozumiemy i,
pewnie, niezrozumiałość, irracjonalność postępków i postanowień stanowi jakąś
cechę naszego charakteru”- pisał B. Wyszeszłacew. Bierdiajew wzrastał w
środowisku rosyjskim- przejął to, co najpiękniejsze z kultury swojej ojczyzny,
będąc jednocześnie otwartym na to, co w pełni europejskie- cechujące umysłową
kulturę Zachodu. Wydobył na zewnątrz i pokazał światu zachodniemu najbardziej
szlachetne perspektywy słowiańskiego światopoglądu. „Jakże dziwne były losy
tego Rosjanina- matka jego była na pół Francuzką, a żona katoliczką- któremu
dane zostały możliwości wszelkiego rodzaju spotkań: spotkania z Rosją i z
Europą, z chrześcijańskim Zachodem i z chrześcijańskim Wschodem, z ateizmem i z
Ewangelią. Z pasją poszukiwał nowego języka dla nowości Ducha. Z pasją usiłował
włączyć w Bogoczłowieczeństwo bunt Marksa i Nietzschego”(O. Clement). Większość
swojego życia intelektualnego spędził filozof na obczyźnie, w środowisku
francuskim, przerzucając niejako pomost między tym, co wschodnie- prawosławne,
a zachodnioeuropejskie- rzymskokatolickie. „Bierdiajew był najbardziej znanym i
lubianym w Europie filozofem rosyjskim. Jego obrona „personalizmu,” któremu
zagrażał totalitaryzm i coraz większa presja bezosobowych sił powołanych do
życia przez odkrycia naukowe, zyskały mu zrozumienie i szacunek
intelektualistów zachodnich. W osobie Bierdiajewa rosyjska myśl religijna
przekroczyła granice narodowe i podniosła prestiż prawosławia”(M. Ziernow). Jest autorem imponującej ilości książek i
artykułów, które zostały przetłumaczone na wiele języków na całym świecie. Bierdiajew należy do grupy myślicieli, która
dążyła do rozwoju światopoglądu chrześcijańskiego. Czerpał obficie z rezerwuaru
filozofii niemieckiej, mistyki, teozofii, teologii i myśli patrystycznej.
Fascynująca lektura dzieł Dostojewskiego, będzie nieustannie zapładniać jego
spojrzenie ku sprawom religijnym i przepastnym horyzontom wiary. Za główny
problem metafizyczny i moralny uważał Bierdiajew zagadnienie wolności która
stanie się fundamentem jego refleksji również na płaszczyźnie eschatologii i
kultury. Spoglądał na osobę ludzką poddaną „tragedii wolności w świecie
zobiektywizowanym” (M. Davy) i
próbującą twórczo przekraczać ową obiektywizację w wymiarze społecznym i
egzystencjalnym. Dla niego poznanie filozoficzne jest „aktem duchowym.”
Większość jego rozważań, dotyczącej zarówno antropologii filozoficznej, jak
również historiozofii posiada wymiar eschatologiczny, podporządkowane są
głównemu problemowi Boga. W swojej obszernej twórczości filozoficznej
Bierdiajew przemierza rozległe obszary filozofii, dość spontanicznie i
swobodnie wchodząc w zawiłe meandry teologii. Eschatologia i kultura- czyli
twórcze działanie człowieka są wiodącymi przestrzeniami do których uczony
będzie powracał. Człowiek zanurzony w świecie, historii i czasie, przekracza
go- stając się istotą twórczą i otwartą w całej rozciągłości bytu na wieczność.
Rosyjska dusza oczekuje w napięciu na kres historii i przemienienie świata.
Śmierć i to, co po niej może nastąpić stanowi fundamentalny temat
filozoficznych refleksji. Przyszłość zostaje opromieniona nadzieją, tak mocno
wyrastającą z prawosławnej teologii paschalnej. „Podstawową cechą narodu
rosyjskiego jest religijność i związane z nią poszukiwanie absolutnego dobra,
które jest urzeczywistnione tylko w Królestwie Bożym”(W. Zenkowsky). Domeną
Bierdiajewa jest wspomniana już twórcza i zaangażowana duchowo medytacja nad wiecznością. Namacalność nadchodzącej
przyszłości; świat zanurzony w miłującym Bogu. Człowiek zmartwychwstały, Czas, Piekło,
Zmartwychwstanie i Wieczność, zostają poddane próbie twórczej interpretacji w
duchu prawosławnej teologii. Śmierć i nieśmiertelność- dwa bieguny które
spinają egzystencję człowieka, czyniąc go uprzywilejowanym wędrowcem w
zaświaty. „Zbawić siebie- brzmią mi pamięci słowa myśliciela- to znaczy
umrzeć dla tego świata i przejść w świat
inny, zbawić siebie- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim
śmierć, żeby wszystko, co żywe, w Nim zmartwychwstało. Zbawienie jest dziełem
życia, a nie śmierci, dziełem tego świata, a nie inego.” Jest to jedynie
wycinek myśli filozofa niezwykle inspirujący i będący niewyczerpanym
rezerwuarem intuicji o człowieku otwartym na wieczność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)