Każde słowo które
wychodzi z pod klawiatury komputera jest przetrawione, wydeptane, przeżute i rozdzielane
niczym włos na dwoje w umyśle. Towarzyszy mu niespotykane napięcie, ponieważ ma
stać się materią opisu rzeczywistości której ciężar ugina człowieka, czyniąc natychmiastowość
syzyfowym wysiłkiem istnienia. Pisanie to „pękanie kręgosłupa pod ciężarem
głazu”(T. Peiper). Kamień to ludzie, ich odruchy, zachowania, przemyślenia i
nieprzewidziane sytuacje które wciągają w samo centrum, niczym rozszalałe
tornado naprzeciw bezkresu życia. Świat pięknych ludzi o świetlistych twarzach,
to jedna strona rzeczywistości na wskroś po edenicznej. Za nią obecność innych
twarzy – na których opaśle spoczywa maska cyniczności, wyrachowania,
pasożytniczego podejścia do wszystkiego, co może zaspokoić jadłospis
najbardziej przyziemnych pragnień. „Jedynym dowodem za czy przeciw jakiemuś
człowiekowi jest to, czy w pobliżu niego wznosimy się, czy opadamy” – pisał w Marzycielach Musil. Osobiście biorę nogi
za pas i uciekam jak najdalej od ludzi którzy ciągną mnie w dół, przytłaczają,
czy odbierają barwność mojej percepcji rzeczywistości. Najbardziej smuci mnie
fakt, że ludzie wykarmieni Ewangelią, reagują na zewnętrzność w sposób daleki
od standardów do których powinna ich inspirować wiara, modlitewny dialog, czy szlachetnie
wpojona kultura intencjonalnych postaw. Zmurszenie duszy prowadzące do amnezji
i zachłannego ego – niszczącego prostotę dziecka, piękno i miłość która powinna
rzeźbić postawę ucznia Chrystusa. Gogolowska martwość duszy, pustka i
bezdźwięczność w której słowa są jak umarłe liście drzewa. Czasami trzeba
opuścić dom którego ściany pokrywa pleśń i zaduch nie możliwy do wytrzymania.
Opuścić wnętrze w którym przekuto przyjaźń na nienawiść, a dialog na zawistny
sposób perswazyjnej komunikacji. Kiedy przechodzisz pokonując próg wyjścia,
chciałbyś ocalić resztkę nadziei, że wszystko może być inaczej – jak niegdyś,
kiedy pierwszy impuls i spojrzenia dawały siłę do przenoszenia gór. Ale to już
mgliste złudzenie za którego naocznością nie kryje się nic prócz odczuwalnego
przemożnie zgrzytu i bólu. Wychodzisz i chcesz zapomnieć, zacząć od nowa z
pustym bagażem czekającym na napełnienie. „Nasza indywidualna tożsamość nie
kształtuje się w samotniczej izolacji, ale w interakcji z innymi – czytam u
Kapuścińskiego – kształtuje się dialogicznie i dlatego od charakteru tych
relacji, od treści i klimatu zależy, kim każdy z nas będzie.” Znam ludzi
których nienawiść konserwuje, a na pełne miłości słowa, reagują jak rozjuszony
byk na corridzie. Odnaleźć spokój wewnętrzny. Zatrzymać się w pół drogi.
Przemówić do siebie ciszą, a wobec drugiego językiem subtelniejszym od tego,
który zapala świat w nienawiści i wszczyna wojny. Odnaleźć przebaczenie i
miłość to postulat ważki i na dziś.