wtorek, 30 lipca 2024

 

Dużo emocji w różnych gremiach europejskich wywołał zaprezentowany program artystyczny otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. W Polsce wywołało to potężne dyskusje i sprowokowało do fundamentalnych pytań o kształt współczesności miotanej niebezpiecznymi ideologiami i hedonizmem w tych najbardziej karykaturalnych i zwierzęcych wcieleniach. Co się stało z wielką Francją – jej bogatą kulturą, dorobkiem cywilizacyjnym – że taki żałosny, prowokacyjny, lewacki i obsceniczny kicz został przedłożony na ekranach telewizorów całego świata ?  Gdzie jest ta piękna i twórcza Francja która wydała na świat Pascala, Kartezjusza, Hugo, Flauberta, Prousta, czy Mauriaca ? Ojczyzna artystów i filozofów, ludzi pióra i genialnych partytur muzyki ! Francja Macrona tonie w ekstrementach nowego europejskiego ładu i transhumanizmu, ufundowanego na marksistowskich przesłankach rewolucji które zawsze redukowały człowieka do mrowiska które można rozhuśtać i ostatecznie zdeptać. Nasz redaktor sportowy Przemysław Babiarz w swoim komentarzu do tego wydarzenia i w kontekście piosenki Lennona Imagine zdarł potworną i szkaradną maskę świata w którym wszystko wolno: „Świat bez nieba, narodów i religii. To jest wizja pokoju, który ma wszystkich ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety". Po tych słowach został zakneblowany i zawieszony, to jakże wymowny obraz reżimu, gdzie prawda zostaje zdeptana, zakrzyczana, stłamszona. Stało się wręcz przeciwnie. Zaczęło się mówić, a nawet krzyczeć ! „Prostym krokiem odważnego człowieka jest nie brać udziału w kłamstwie”(A. Sołżenicyn). Demaskować zło i zniewolenie, wydobywać je na zewnątrz, oświetlać w strudze prawdy.  Aldous Huxley pytał: „Co będzie, jeśli jakiemuś reżimowi uda się zdefiniować perwersyjność jako normalność, a normalność jako perwersyjność, i rozwinąć metody ujarzmiania, które będą tak przyjemne, że nikt już nie zauważy horroru i nikt nie będzie chciał się nim oburzać?” Ohydnie i w sposób przemyślany pod hasłem rzekomej tolerancji wzniecono ideologiczny pożar, to dało impuls ku działaniom mającym na celu zdekonspirowanie środowisk które stawiają sobie za cel przemodelowanie rzeczywistości podłóg wzorca biblijnej Sodomy. „Lewica jest najzdolniejszym menedżerem kloaki”- trafnie pisał Dávila. Ekshibicjonizm transwestytów, transseksualistów, odgrywających prześmiewczą pogańską orgię, stanowiącą parodię Ostatniej Wieczerzy Chrystusa z uczniami, inspirowaną mediolańskim freskiem Leonarda. Drag queens - otyła i obleśna lesbijka wcielająca się w rolę „Chrystusa” z nimbem na głowie, inicjująca spektakl rzekomej wolności, równości i seksualności której epicentrum rozpasania staje się półnagi Dionizos na pierwszym planie. Nowoczesna parodia świętości i triumf wszechobecnego Erosa sprowadzającego wszystko do konsumowania ciała bez granic. „Kocham cię tak bardzo, że złamię dla ciebie wszystkie prawa przyrody”? (S. Žižek). Nadczłowiek Zaratustry staje się ciałem zużytym, eksplorowanym, kimś zachłannie zdziczałym – stojącym nad przepaścią śmierci i piekła. Jakże trudny jest lapidarny opis tego zdziczałego świata. To również pokłosie poglądów Altiero Spinellego zawartych w manifeście komunistycznym z którego rezerwuaru czerpie pełnymi garściami Unia Europejska. Katolicyzm przestał być stolicą Francji to jakże smutna konstatacja ! Wyobraźmy sobie trochę inną scenografię przedstawienia z rozpoczęcia Igrzysk. W miejscu Drag queens lub Dionizosa pojawia się twarz Mahometa. Paryż by zamarł w strachu, a każdy obiekt sportowy byłby potencjalnym miejscem terrorystycznego ataku. Muzułmanie nie pozwoliliby na taką profanację i nie wylewaliby histerycznych myśli na temat zepsucia zachodniego świata, tylko wzięliby w ten najbardziej ekstremalny sposób sprawy w swoje ręce. Grozi nam demokracja jutra w której przegniłe elity będą próbowały zniszczyć człowieka wnętrza i wydrzeć z jego duszy obraz i podobieństwo Boga.

niedziela, 28 lipca 2024

 

Gdy Jezus przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: „Czego chcesz od nas, Jezusie, Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?” A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy prosiły Go: „Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń”. Rzekł do nich: „Idźcie”. Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby odszedł z ich granic (Mt 8, 28- 9,1).

Czytam dzisiejszy epizod Ewangelii jak rzetelnie podany news. W tym opisie wszystko jest tak nieprawdopodobne i budzące zainteresowanie, aż nawet trochę tragikomiczne według dzisiejszych standardów powierzchownego interpretowania rzeczywistości. Wejdźmy w sam środek tego wydarzenia, wczujmy się w położenie Gadareńczyków. W ich okolicy wydarzyło się coś tak bardzo zaskakującego. Biegną nad jezioro, wcale nie po to, aby oddać rekreacji – pływać, opalać się - ale ich wzrok zostaje dotknięty dwiema zaskakującymi sytuacjami. „Nie istnieje pełne przedstawienie rzeczywistości. Tylko wybór”( P. Lagerkvist). Dwa kadry zapierające dech w piersi. Z jednej strony trzoda potopionych świń, które do nich nie należały, a z drugiej dwóch opętanych ludzi, którzy w jednym momencie stali się normalni- wolni od irracjonalnych i niebezpiecznych zachowań. Bez wątpienia taka sceneria wyrywa obserwatorów z bierności i neutralności, budząc wewnętrzne zakłopotanie. A pośrodku tego wszystkiego stoi Chrystus dotknięty dylematem dokonania wyboru: trzoda świń lub dwóch potrzebujących uwolnienia ludzi. To gra o los człowieka i sprawdzian miłości Boga. Bilans jest klarowny- o dwóch ludzi zdrowych na ciele i duszy więcej, o stado świń mniej. W świetle przesłanek ekonomicznych ta decyzja to czyste szaleństwo. Człowiek którego te świnie są własnością będzie klepał biedę do końca życia. „Trzeba jednak zapłacić jakąś cenę za „wyzwolenie” dwóch ludzi. Chrystus żąda tej zapłaty od Gadareńczyków. Żąda by w swych sercach uznali, że człowiek jest ważniejszy do świń.” To nie jest prosta transakcja biznesowa. Przecież świnie to dobra lokata na dobrze zaplanowaną przyszłość; a tu w grę wchodzą takie straty. Chrystus również od nas żąda jasnego wyboru. Na jednej szali człowiek. Na drugiej wszystkie zabezpieczenia i finansowe wentyle bezpieczeństwa. Zgoda na obecność Chrystusa zależy od wahań tej wagi. Pewnie pomocą w tej refleksji będzie dobrze postawione pytanie. Czy potrafię postawić drugiego człowieka na pierwszym miejscu ? Przed moimi sprytnymi kalkulacjami, korzyściami, reputacją, zyskiem, za cenę utraty przywilejów i doraźnych profitów ? Osobiście boję się takich ludzi którzy przechodzą przez życie zgodnie z zaprogramowaną nawigacją, którzy w imię świętego spokoju udają, że nie widzą innych; ponieważ konfrontacja z bliźnim mogłaby wywołać jakieś zaangażowanie. Chrześcijanin to człowiek dla którego bliźni jest darem, a „świnie” to tylko sztafaż stanowiący element Bożej ekonomii zbawienia. „Jakież znaczenie mają łachmany naszych grzechów, jeśli zdarliśmy je z naszego ciała i stajemy w Twojej obecności nadzy i drżący ? – pytał Mauriac. Aktualność i przestroga dzisiejszej Ewangelii jest klarowna dla nas współczesnych. Nie wchodź w przestrzeń Lewiatana w której możesz się ześwinić, ubrudzić, spodlić w świecie który jest otchłanią demonicznych sił, opozycją wobec piękna i miłości Boga. „Zło to postrzeganie siebie i świata jako pozbawionych Boga, czyli pozbawionych miłości i świadomości”(J.Y. Leloup). Puena może być bolesna dla wolności samostanowienie o sobie. Nie wchodź od „podziemia”, abyś i ty ze świniami nie spadł do urwiska. Niech dopełnieniem tego rozważania będą słowa św. Izaaka Syryjczyka: „Ten, kto widzi swój grzech, jest większy od tego, kto wskrzesza umarłych.”

 

czwartek, 25 lipca 2024

 

Jaki dom pragniesz dla mnie stworzyć – czytam w kartkowanym pośpiesznie tomiku wierszy Bonnefoy’a. Lubię być wyganianym w świat, nawet za cenę zadyszki, zmęczenia i uwierającego ciało dyskomfortu. Świat nas myśli i my go myślimy, składując po kątach bagaże wspomnień. Po nocy spędzonej w pociągu nie padam na łóżko, aby się wtopić w poduszkę, ale na świeżo przelewam myśli, zapisuję je – z obawy przed uronieniem, czy zapomnieniem. Dwa dni w Warszawie i cały szereg fascynujących spotkań mających jak myślę dalekosiężny wpływ na moją przyszłość i towarzyszące mi przemyślenia. Intrygujące spotkanie ze zwierzchnikiem Cerkwi Czarnogóry Borysem i jego zaprzyjaźnionymi od lat Czarnogórczykami których gejzer historii rzucił w polskie środowisko, nie odbierając im marzeń o wolnej, pięknej i duchowo spowinowaconej z chrześcijańską tradycją Czarnogórze. Nie wertuje atlasu, przyglądam się i słucham z rozwartymi ustami. Ojciec wokół którego gromadzą się dzieci wbrew pesymizmowi odczuć rzeczywistości, dając posłuch nadziei i pięknu Ewangelii przekładanej na prozę życia. Modlitwa przemieniająca argumenty siły w pokój, tak silnie złożony na ołtarzu serca prawosławnych chrześcijan. Przy biesiadnym stole opowieść o historii, kulturze i polityce nabiera szczególnej mocy profetycznego świadectwa. „Cudze życie – to tak daleko”(Saint- Exupery). To fascynująca wędrówka w świat skądinąd odległy dla Polaka, a zarazem bliski w odczuwaniu dramatycznych wydarzeń żłobiących ciało narodu upominającego się o swoje miejsce na ziemi – Ojczyznę i Cerkiew – dwie jakże wielkie przestrzenie promieniowania wolności i własnej świadomości narodowej. Gospodarz nad którego głową zawieszona niczym najcenniejsza świętość – czerwona flaga w której centrum widnieje dwugłowy orzeł, trzymający atrybuty królewskiej władzy. On to, opowiada mi o podłościach i małościach współczesnej władzy, szamotaninie i tęsknotach za miejscem które od pokoleń naznaczone było nagłością śmierci i zmartwychwstaniem. Szybujący orzeł to zwiastun wolności, której nikt nie może wydrzeć z duszy i rzucić na szaniec zapomnienia czy nonsensu. Ta żarliwa diaspora z tej perspektywy widzi zgoła szerzej, głębiej i realistyczniej. W tym pomniku zbiorowego natchnienia jest ponadczasowe marzenie o ziemi którą trzeba całować i stąpać po niej jak starotestamentalni prorocy. Ta żarliwa mniejszość opisuje tak ekspresyjnie i dosadnie słowami historię w której łzy mieszają się z radością, poczucie dumy i niesprawiedliwością, w dążeniu do demokratycznego stanowienia o swoim losie, wbrew obcym podmiotom zakłamującym i zawłaszczającym historyczną prawdę i kulturowe dziedzictwo tego kraju. Zakorzenienie w kulturze starej jak wino leżakujące w beczkach; wierność tradycji i wspomnieniom zarejestrowanym na wyblakłych fotografiach, stają się powodem do dumy której nie można porzucić, czy sprzedać w imię świętego spokoju i zapomnienia, okraszonego doraźnymi interesami polityków szamocących się ze sobą. Powróciłem do domu z pytaniem które jeszcze długo będzie się odzywać w moim umyśle. Dlaczego ciągle odbiera się Czarnogórczykom prawo do samookreślania się i posiadania wolnego od obcych wpływów Państwa i Kościoła ? „Dlaczego więc ludziom jest niekiedy tak ciasno – pytam za mądrością żydowską Bubera- Bo jeden chce zająć miejsce drugiego.” Serbski faszyzm (ten skrót myślowy powraca niczym drzazga wbita w stopę. Boli okropnie !) dla człowieka wrośniętego w ziemię jest nieustanną kontynuacją ekspansywnej polityki podporządkowania siłą buta i ideologicznego kaprysu dominacji, jak to miało miejsce w niezatartych jeszcze ranach bałkańskiego kotła lat dziewięćdziesiątych. Człowiek, żyjąc w historii, odnajduje swoją wolność, swoje przeznaczenie i swoją wspólnotę z innymi ludźmi. Trzeba przecierać tarcze zegarka i z nadzieją wyglądać jutra. Scena świata jest tak zmienną i nieprzewidywalną w swojej trajektorii zdarzeń, lecz na jej marginaliach Bóg wypisuje świetlaną przyszłość.  

niedziela, 21 lipca 2024

 

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi»”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary (Mt 8,5- 13).

Rozglądam się w scenerii dzisiejszej Ewangelii i muszę ze smutkiem stwierdzić, że bardzo często brakuje mi wiary setnika, rzymskiego centuriona; wrażliwości i czułości mężczyzny, reagującego natychmiast na agonię drugiego człowieka. Tej determinacji, odwagi i ufności w możliwość uzdrowienia, wbrew dramatycznym okolicznościom czasu i miejsca. W obliczu cierpienia, choroby, gaśnięcia życia - Bóg i człowiek są sobie bliscy – połączeni niewidzialną nicą miłości i milczącego porozumienia. „Znalezienie w Bogu tego, co absolutnie upragnione, i złożenie tam swego serca odsłaniają zdumiewającą bliskość Boga”(P. Evdokimov). Ikoniczność „Samarytanina” o szeroko otwartych oczach i sercu. Mozolne naciskanie na Mistrza, aby wybłagać cud na odległość, bez fatygi i narażania się na otarcie z nieczystością domu człowieka i jego najbliższych – przez wyszeptane słowo, mające moc przywracania wszystkiego, poza ciekawskimi oczami tłumu cwaniaków, niedowiarków, naciągaczy, zdrajców i plotkarzy od kolportowania galilejskich nowinek, jak również paradoksom losu. „Obecność dyskretnego Boga zda się nieobecnością… Cechą cudów Bożych jest dyskrecja.” Trud zrozumienia ponadczasowości sensu tego wydarzenia, odsłania jakże powierzchowną i pełną wahań wiarę współczesnych chrześcijan. Można się potykać o ciała cierpiących braci, nie zauważać ich, ignorować, iść przed siebie i myśleć tylko o sobie. „Samolubny jest ten, kto kocha tylko siebie samego, z czego wynika dlań fakt braku miłości dla siebie”(Teofilakt). Antropologiczna martwota postaw i emocjonalny chłód. Łatwiej się uprząta zmarłych (utylizuje), niż pochyla się nad chorymi i podnosi się ich ku nadziei nowego świtu. Ludzie miasta są częścią tej jakże chorej tkanki, skazanej na obojętność i bezruch. „Tym, czym się nie staliście, tym nie jesteście”- pouczał św. Grzegorz z Nyssy. Przestaliśmy być ludźmi pragnienia, prośby, człowieczeństwa osuwającego się na kolana i błagającego Boga o wejrzenie i podmuch miłosierdzia. Nie przenika naszego wnętrza ten wielki powiew miłości, budzący olbrzymów podtrzymujących w posadach kruchy i ledwie chwiejący się świat który przeobrazi się niebawem w szpital. Polegamy na sobie i zabezpieczeniach które w chwilach dramatycznej próby, tak naprawdę nie są wstanie nic zmienić – jedynie zatrzymają na chwilę wskazówkę zegara. Wiara pozwala zdiagnozować w człowieku to, co święty Jan z Karpathos nazywa „chorobą niedowiarstwa.” Być dla innych świadkami czułej miłości Jezusa ! U Quoista przeczytałem takie intrygujące i bardzo osobiste wspomnienie: „Tej nocy umarł mój przyjaciel, Panie, i płaczę. Ale moje serce jest pełne pokoju. Bo tej nocy umarł mój przyjaciel, ale razem z Tobą dał mi życie.”

piątek, 19 lipca 2024

 

Myślę, że każdemu człowiekowi towarzyszy pewnego rodzaju napięcie, czy wahanie pomiędzy wyruszeniem w drogę, a pozostaniem w miejscu. Stałość i wędrowność, wrośnięcie i nomadyczność, dwie alternatywy na wszechobecną nudę i zmęczenie banalnością codzienności. Człowiek jest nostalgią i marzeniem, tęsknotą za miejscem którego nie ma na żadnej z map, lub zakorzenieniem tak intensywnym – iż niemożliwym do przesadzenia niczym stary dąb. To nie erynia przypadku, czy przeznaczenia każde nam być w tym miejscu, czy innym, lecz przepastna kraina wolności w której dokonują się małe i wielkie wybory na które składa się oddech życia. „Zrozumiałem, że pod zamętem świata zewnętrznego panuje głęboki porządek wewnętrzny, porządek logiki równie olśniewający jak kompozycja muzyczna”(S. Márai). Nie uważam, że jestem wpisany w swoją rolę – zastygły w raz wyuczonej i wyszlifowanej profesji. To byłoby aż nazbyt nudne i strasznie uwierające. Perypatetyk destylujący fałsz od prawdy, przechadzający się po peryferiach świata i poszukujący wolności której łyk jest na wagę złota. Nie chodzi o osobowość zajętą sobą, spoglądającą w siebie i myślącą siebie. Człowiek jest skazany na sens i wolność. Jakże te dwa słowa tkają chrześcijański światopogląd ! Oczyszczają go z zabrudzeń i przywierającego historycznie osadu rozgoryczenia czy buntu. Okno spełnienia i sensu, przeciwstawiam „oknu na Nic” Ciorana. „Człowiek powinien przyjąć tragedię wolności do samego jej końca. Nic nie może powstrzymać go na tej drodze, ponieważ sam Bóg chce, aby spełnił swoją wolność do końca i w tej wolności doszedł do Boskiej pełni”- pisał Bierdiajew w Filozofii wolnego ducha. Układ okoliczności i pęczniejących w nim wydarzeń przenika strumień wieczności której uwodzące i migawkowe uwidocznienie, uchwytne jest dla oczu proroków i mistyków, najczęściej uważanych za wariatów lub odludków naszej sterylnej i przewrażliwionej na wszystko cywilizacji. „Powołanie człowieka jest proste: budować świat przeciw światu”- rozmyślał Elzenberg. Teologia nie jest jedynie powierzchowną projekcją naiwnych złudzeń, lecz uchylaniem zasłony za którą jest ten Inny – obezwładniający moc słów i spojrzeń. Być może tylko twórcza wyobraźnia potrafi wychylić się poza granicę tajemnicy i pozwala jej mówić siłą symbolicznego skojarzenia, okruchach powątpiewania, jąknięcia, fragmentu, czy natychmiastowego rozbłysku w otchłani duszy.  

poniedziałek, 15 lipca 2024

 

Musimy wiedzieć, jak porzucić jedno miejsce, aby przejść przez fragment świata i nim się zachwycić. Kilkanaście dni wakacyjnego wypoczynku z rodziną. Rzeczywistość drogi którą się przemierza, przekracza, na której odcinkowo wyznacza się przestrzenie do których warto dotrzeć i pozwolić im zaistnieć w pamięci, wyobraźni i pośpiesznie wykonanej fotografii. To czas pozostawionego w domu komputera i ciężaru spraw których nachalność przytłacza i odbiera łyk świeżego powietrza. Wolność w której odkrywasz gwałtownie pofałdowane krajobrazy świata, puls natury i jej obłaskawiające zewsząd piękno. Zdumienie i mistyka chwili ! „Nie odkryliśmy jeszcze języka, który za jednym zamachem mógłby wyrazić to, co postrzegamy w mgnieniu oka”- pisała Natahlie Sarraute. Siedzisz nad brzegiem a serce zaczyna się modlić. Przestajesz racjonalizować wszystko – delektujesz się, a powieki oczu drgają od nadmiaru wrażeń. Pragnienie, słowo kompletnie niewystarczające i niepojemne. Bliższe jest mi oczekiwanie. Rozciągnięty na ukwieconym skraju pola, zaczynasz chłonąć życie tak intensywnie buzujące zewsząd. Kilka mrówek przemierzających autostradę mojego ciała. Pozwalam im na to, nawiązując dialog podobny do tego, który inicjował św. Franciszek z Asyżu. Powolne ciężkie niebo po burzy, wschód słońca nad morzem, czy jeziorem, miękko kołyszące się drzewa, architektura miejsca której nie oznaczają komercyjne przewodniki turystyczne, zapach skoszonej trawy i śpiew ptaków których codzienna liturgia godzin przypomina, że człowiek jest cząstka świata wychylonego ku Misterium. Wszystko staje się teksturą barw, wyłonionych z pod ciężaru niezauważalnego na pierwszy rzut oka aktu Artysty. Po chwili zaczynasz uświadamiać sobie, że wielu ludzi jest jak próchnica dla świata harmonii, czyniąc go miejscem zawłaszczonym, śmietnikiem do którego się dokłada coraz to nowe i niechciane rzeczy. Człowiek otoczony ze wszystkich stron betonozą miasta i jego zadyszanym rytmem, pragnie uciekać na grzbiet raju, gdzie zapach, dźwięk i percepcja nie zamyka w kokonie industrialnego obrazu śmierci. Żelbeton uniemożliwia kontakt z żywą naturą. Człowiek jak rozmyślał Pascal „jest pośrodkiem pomiędzy niczym a wszystkim.” Pochłania go pragnienie posiadania, pomnażania i konsumowania bez jakichkolwiek hamulców. Brzmią mi w głowie słowa niedzielnej Ewangelii: „Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich…”(Mt 6, 25-29). Być podniesionym do godności pierwszego Adama – postulat ważki i godny zaangażowania. „Jak dorosnę, pójdę po szerokim świecie Go szukać”- miał jako dziecko postanowić sobie św. Sylwan z Atosu. Znalezienie w Bogu tego, co upragnione, proste, obmyte świeżością poranka pierwszego dnia stworzenia.

niedziela, 7 lipca 2024

 

Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mt 4,18-20).

Brzeg jeziora Genezaret - słońce rzuca refleksy światła na spokojną toń wody. Eteryczna mgła zaciera granicę ziemi i wody. W kadrze i zatrzymanym na moment czasie, zatrzymują się dwie łodzie. Niewyraźna twarz nieznajomego człowieka stojącego na brzegu; kontury twarzy niewidoczne, oczy lśniące i pełne zaufania, ledwo zauważalne z daleka- otulone promieniami. Za plecami wyjątkowej postaci kłębiący się tłum, interesanci ze spółki rybackiej, ciekawscy przechodnie, zwyczajni ludzie czekający na świeżo ułowione ryby, które będzie można nabyć po przyzwoitej i niewygórowanej cenie. W łodziach spracowani rybacy, o oczach zakrzepłych i znużonych, mało rozmowni, lekko podenerwowani, utrudzeni całonocnym i pozbawionym sukcesu połowem ryb. Łodzie rybackie wydają się stare, trzeszczące, trudne do określenia kolorystyczne- lekko zbutwiałe i wyeksploatowane, skropione potem i zroszone krwią od przecinających dłonie sieci rybackich. „Niezbadane są drogi na których Bóg odnajduje człowieka”(F. Dostojewski). Taką scenerię odsłania przed nami Ewangelia, taką podpowiada mi moja wyobraźnia. „Zazwyczaj to czego szukamy jest bardzo blisko”- czytam u Borgesa. Pomiędzy wierszami istnieje pewna doza intymności- Mistrz i Szymon. Wydaje się, że każde słowo wypowiedziane przez Chrystusa ociepla atmosferę niepowodzenia i zawodowego rozgoryczenia. Jednak zrezygnowanie i marzenie o zacienionym domu z łóżkiem, nie bierze góry nad intrygującym przynagleniem- „Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów,” „pójdź za Mną.” W tych słowach zawiera się cała, jeszcze tak słabo uchwytna przez spracowanych mężczyzn, przygoda wiary i tajemnica powołania. „Gdy więc ich złowił, wtedy zaczął wobec nich czynić cuda…” (św. Jan Chryzostom). W tych słowach rysuje się najbardziej zapierająca dech w piersiach misja do przekroczenia siebie, swojego życia, osobistych planów. Z tego zawierzenia słowom i ryzyka, pomimo lęku oraz niedowierzania, dokona się cud- tak wielkie mnóstwo ryb wypełniło sieci, tak mocno, iż zaczną się rwać. Będzie to połów ludzi dla Cerkwi, a nade wszystko Królestwa Bożego. Na twarzach mężczyzn wypisuje się dawno zagubiony uśmiech; jak to wytłumaczyć, zmierzyć się z tym, ogarnąć rozumem- nie sposób. Rozbłysk wiary prześwietlający krajobraz duszy. To wydarzenie zmieniło tych ludzi, zmieniło Szymona, pierwszego w prymacie miłości z grona uczniów. „Nie bój się ludzi będziesz łowić”- będą rozbrzmiewać te słowa, przez całe wieki Kościoła w posłudze biskupów,  którzy z odwagą będą strzegli depozytu wiary. „Oni najpierw stali się rybami, aby zostać złowionymi przez Chrystusa, a następnie oni sami mieli łowić innych”(św. Hieronim). Apostołowie a po nich my, stajemy się oczami, dłońmi, spojrzeniem i ustami Chrystusa zbawiającego świat. Ekonomia miłości !

środa, 3 lipca 2024

 

Z rana rzęsisty deszcz i długo wyczekiwany chłód po dniach stagnacji i duchoty. Wiatr smaga oknem i daje o sobie znać lekko rycząc. Chmury odsłaniają delikatne mgnienie słońca powoli wychodzącego z ukrycia. Wszystko jest oczekiwaniem, plastycznością chwili, kolejnym dniem stworzenia i przebudzenia w Życiu. Pierwsza myśl która się rodzi w sekundzie tej impresji to udać w drogę, zainicjować podróż, zarejestrować zaropiałym okiem świat z innej zupełnie perspektywy. Dla człowieka wielkomiejskiego kontakt z przyrodą jest terapeutyczny i zbawienny. To nie tylko wytchnienie i higiena umysłu, lecz dotykanie miejsc które potrafią powiedzieć więcej niż najlepiej napisana książka. To już nie wiedza, ale przeżycie którego cząstka jeśli nie całość, pozostaje na długi czas w depozycie pamięci. Zewnętrzność potrafi odsłonić człowieka wnętrza, wydobyć go z podziemia. „Jest we mnie, widzę to dobrze, ktoś, kogo nie znam”( J. Green). Poznanie siebie w drodze ku przygodzie której się nie planuje, a inicjuje bez uprzednio skalkulowanych kosztów. To zapomnienie i unik od nudy, która jak sugerował Heidegger – „pokrywa rzeczy, pokrywa ludzi, i wraz z nimi pokrywa nas samych- sprawiając, że wszystko to po równi staje się nam osobliwie obojętne.” Wyjść jak Patriarchowie w poszukiwaniu studni przy których można słuchać i pić – nadstawiać ucha i rozwierać usta na wodę której smak zapowiada już kres. W kulturze prawosławnej istnieje takie określenie jak strannik, czyli błogosławiony wędrowiec. Być jak  bieguni, czy jurodiwi będąc dla świata wyrzutem, dowcipem, ironią, drogowskazem ku sprawom ważkim. Wdrapywać się jak Prorocy na szczyty, aby z nich widzieć dalej i głębiej. Ponoć każdy posiada swoją własną mapę świata, którą nieustannie uzupełnia coraz to nowymi spostrzeżeniami, odnotowanymi na jej pożółkłych marginaliach i łatanych stronach. Udajesz się w drogę, aby wyjść z tłumu – polis – obezwładniającej siły masy, i napierającej  napierając zewsząd ze swoją skomplikowaną historią i problemami których ciężar jest narzucająco nieznośny. Należy od tego odpocząć i poddać się upojnemu wytchnieniu. Udać się na grzbiet horyzontu, aby zobaczyć wzrost najmniejszego źdźbła trawy tańczącego przy akompaniamencie wichru. Dostrzec fragment i zwrócić się ku innym widnokręgom, gdzie dzieje się coś absolutnie innego – ważnego i nie możliwego w retrospekcji. Uciec od świata sterylnego, fotogenicznego w którym ludzie wydają się plastikowi, nieustannie pozujący do zdjęcia; do pokazania siebie zretuszowanym i innym niż się jest w rzeczywistości. Przywdziewanie masek ! To fragment naszej ponurej i ciągle spinającej się cywilizacji. „Ale ludzie – dojrzali, a dorośli ludzie – nie przestawali oszukiwać i męczyć samych i innych. Ludzie uważali że święty i ważny jest nie ten poranek, nie to piękno świata Bożego, dane dla szczęścia wszystkich istot – piękno, które usposabia do pokoju, zgody i miłości, ale święte i ważne jest to, co oni sami wymyślili, żeby panować jedni nad drugimi” – czytam na pierwszej stronie Zmartwychwstania Tołstoja. Rozczarowujące ciśnienie na efemeryczną nieśmiertelność, zasklepione w pokusie ziemskiego bytowania. Przejść na drugą stronę i zobaczyć rzeczywistość w zgoła innej konwencji. Być sobą w prozaiczności istnienia, choć wychylonym ku Tajemnicy. „Rządzi tu perspektywa serca, które rysuje to, czego nie ma, aby lepiej dostrzec to, co jest”(Ch. Bobin). Krajobraz na który patrzysz sam nasuwa tematy które skreśla zastygła dłoń na kartce notatnika. Zamaszyste pociągnięcia pędzlem największego Artysty. Akwarelowe i nieregularne plamy składające się na gwasz którego jestem zaledwie dostrzegalną plamką. Dostrzegasz barwy i chłoniesz zapachy których nie zdołasz wyodrębnić, ponieważ wszystkie razem tworzą przedsmak Raju. Wszystko ma wymiar teofaniczny, a historia dziejąca się obok, zdaje się niedorzeczną, wobec powtarzalności cudu poza klamrami czasu. Wbrew pesymizmowi Heraklita, podążając można dotrzeć do granic duszy. Każdą wędrówkę rozpoczynam od modlitwy: „O Zbawicielu ! Ty, który z Łukaszem i Kleofasem podróżowałeś do Emaus, podróżuj z Twym sługą, który teraz wyrusza w drogę i wybaw go od wszelkiego zła.”

poniedziałek, 1 lipca 2024

 

Lato. Od kilku dni nieznośny bezruch powietrza i leniwość. Udręczenie temperaturami i kaprysami pogody do której ciężko przywyknąć planując jakieś rozwleczone w czasie podróże. Od słońca po burzę i na odwrót. Bóg eksperymentuje na ludziach, badając ich możliwości adaptacyjne i uważność na to, co zewnętrznie – na zjawiska na które nie mamy większego wpływu i możemy się jedynie dąsać. Pomimo zmienności zjawisk, natura wydaje się bardziej atrakcyjną do słuchania i dialogu, niż obcowanie z ludźmi. Rozmowy z niektórymi ludźmi mnie męczą i nie wiele wnoszą do mojego życia. Przestało się mówić spokojnie, miarowo i interesująco. Dzisiaj każda informacja jest zbitką chaotycznych słów (sms), komunikatem którym można podać komukolwiek i bez większego zaangażowania – bez siebie pomiędzy rzeźbionymi słowami ! Znam kogoś kto stawia pytanie za pytaniem i w gruncie rzeczy nie oczekując odpowiedzi, tylko musi powystrzelać słowa; zrobić ferment i odejść, pozostawiając pseudointelektualny kipisz. Jeszcze ktoś inny, opisuje mi świat tak szybko i natarczywie, dynamicznie, że po kilku minutach rozmowy jestem tak zmęczony, jakbym wykonywał jakąś mozolną pracę fizyczną, a mój umysł prawie eksploduje od nagromadzonych szczegółów pozbawionych ładu i logicznego sensu. „Dzisiaj nie umie się mówić, bo nie umie się słuchać. Mówić dobrze, to jeszcze nic: trzeba mówić, żeby zdążyć przed odpowiedzią. Nigdy się nie zdąży. Może mówić nie wiedzieć co i nie wiedzieć jak: zawsze ci przerwą”- pisał tak odlegle Jules Renard. Kultura słowa stała się fragmentem, strzępem, urywkiem w ślinotoku fizycznej wariacji języka. To, co błyszczy to jedynie klawiatura zębów, białych i zadbanych jak z poczytnej rozkładówki. U Parandowskiego przeczytałem niegdyś, że w „słowach, w formach gramatycznych, w składni kreśliła swój wizerunek dusza zbiorowa, odciskały się fale dawno nie istniejących mórz na skamieniałych piaskach, jej popędy, skłonności, odrazy, wierzenia, przesądy, zamierzchła wiedza o świecie i człowieku.” Obecnie zatraciła się twórcza i mistagogiczna siła słowa. Wszechobecny bełkot od mediów, aż po przypadkowe spotkania na ulicy, restauracji, czy w pauzach pracy. Jeżeli zamierzamy ten świat ocalić, powinniśmy zacząć od szlachetności słowa, tworzywa z którego budzi się kultura, a nie wyobraźnia umysłów przyssanych niczym sum do ekranu iphona. Przestaliśmy ważyć słowa i skoordynowaliśmy je z pracą smartwatcha, czy innego sterownika monitorującego zakres naszej wolności. Bezcelowa i bezideowa paplanina, pełna niestrawnej spostrzegawczości, natarczywości i banalności. „Stan małpi” – regres który tak finezyjnie zdiagnozował jako chorobę współczesności Gustave Thibon. Na boisku do piłki koszykowej kilkoro dzieci z tak wielkim przekonaniem wykrzykujących przekleństwa, jakby to były odpryski poezji które pani w szkole zadała w ramach ćwiczenia pamięci. Być może warto jak starożytni uczniowie retoryki i filozofii, wkładać sobie kamienie do ust – aby poprawić wymowę i nadać przekuwanym na dźwięki myślom ich właściwą szlachetność, ciężar i polot. Niestety dzisiaj rodzinne domy przestały być szkołami mowy, wszystko scedowano na instytucje które bezradnie rozkładają ręce i bądźmy szczerzy, już nic nie mogą. Od budki z piwem po korytarze uniwersytetu i urzędów, język tępieje i kloacznieje. Największym zagrożeniem dla międzyludzkich relacji jest mowność zła, pospolita, jarmarczna, nasycona pogardą do słów które mogą malować obrazy i przepastne przestrzenie ducha. Wracając do przyrody która zatrzymuje, zachwyca, nie rozdrażnia i uspokaja, wbrew okrutnym uwarunkowaniom ludzkiej plemienności i języka pozbawionego stopera ascezy. Piękno świata pozwala odczuć i „zakorzenić się w miejscu nieobecnym.” W tradycji prawosławnej dzisiaj rozpoczyna się tzw. Post Piotrowy, mający za cel przygotować wiernych do przeżycia święta Apostołów Piotra i Pawła. Charakteryzuje się on wstrzemięźliwością od pokarmów mięsnych, mlecznych oraz ryb i oleju w niektóre dni. Jednym słowem praca na ciałem, ma się przekładać na wzrost ducha. „Ludzkie głosy, które jeszcze poruszały zasłoną liści, umilkły”(L. Gaspar). Być może post jest to dobrym przyczynkiem do refleksji nad słowem, którym się na co dzień posługujemy, które nas podnosi i scala; nad jego oszczędnością i jakością, ciszą która powinna poprzedzać melodię fraz – być może modlitwę, którą skierujemy poza widoczność naszego wzroku i myślenia. Słowa mają tak wielką siłę zmieniana świata na lepsze !