Gdy
Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc:
„Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus:
„Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien,
abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie.
Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a
idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi»”. Gdy
Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę
powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary (Mt
8,5- 13).
Rozglądam się w scenerii
dzisiejszej Ewangelii i muszę ze smutkiem stwierdzić, że bardzo często brakuje
mi wiary setnika, rzymskiego centuriona; wrażliwości i czułości mężczyzny,
reagującego natychmiast na agonię drugiego człowieka. Tej determinacji, odwagi
i ufności w możliwość uzdrowienia, wbrew dramatycznym okolicznościom czasu i
miejsca. W obliczu cierpienia, choroby, gaśnięcia życia - Bóg i człowiek są
sobie bliscy – połączeni niewidzialną nicą miłości i milczącego porozumienia. „Znalezienie
w Bogu tego, co absolutnie upragnione, i złożenie tam swego serca odsłaniają
zdumiewającą bliskość Boga”(P. Evdokimov). Ikoniczność „Samarytanina” o szeroko
otwartych oczach i sercu. Mozolne naciskanie na Mistrza, aby wybłagać cud na
odległość, bez fatygi i narażania się na otarcie z nieczystością domu człowieka
i jego najbliższych – przez wyszeptane słowo, mające moc przywracania
wszystkiego, poza ciekawskimi oczami tłumu cwaniaków, niedowiarków, naciągaczy,
zdrajców i plotkarzy od kolportowania galilejskich nowinek, jak również
paradoksom losu. „Obecność dyskretnego Boga zda się nieobecnością… Cechą cudów
Bożych jest dyskrecja.” Trud zrozumienia ponadczasowości sensu tego wydarzenia,
odsłania jakże powierzchowną i pełną wahań wiarę współczesnych chrześcijan.
Można się potykać o ciała cierpiących braci, nie zauważać ich, ignorować, iść
przed siebie i myśleć tylko o sobie. „Samolubny jest ten, kto kocha tylko
siebie samego, z czego wynika dlań fakt braku miłości dla siebie”(Teofilakt). Antropologiczna
martwota postaw i emocjonalny chłód. Łatwiej się uprząta zmarłych (utylizuje),
niż pochyla się nad chorymi i podnosi się ich ku nadziei nowego świtu. Ludzie
miasta są częścią tej jakże chorej tkanki, skazanej na obojętność i bezruch. „Tym,
czym się nie staliście, tym nie jesteście”- pouczał św. Grzegorz z Nyssy. Przestaliśmy
być ludźmi pragnienia, prośby, człowieczeństwa osuwającego się na kolana i
błagającego Boga o wejrzenie i podmuch miłosierdzia. Nie przenika naszego
wnętrza ten wielki powiew miłości, budzący olbrzymów podtrzymujących w posadach
kruchy i ledwie chwiejący się świat który przeobrazi się niebawem w szpital. Polegamy
na sobie i zabezpieczeniach które w chwilach dramatycznej próby, tak naprawdę
nie są wstanie nic zmienić – jedynie zatrzymają na chwilę wskazówkę zegara.
Wiara pozwala zdiagnozować w człowieku to, co święty Jan z Karpathos nazywa
„chorobą niedowiarstwa.” Być dla innych świadkami czułej miłości Jezusa ! U
Quoista przeczytałem takie intrygujące i bardzo osobiste wspomnienie: „Tej nocy
umarł mój przyjaciel, Panie, i płaczę. Ale moje serce jest pełne pokoju. Bo tej
nocy umarł mój przyjaciel, ale razem z Tobą dał mi życie.”