Być może dzisiejszym
turystom po Grecji, towarzyszy muza przewodniczka o imieniu Urania, zmieniająca
trasę w samochodowej nawigacji i naprowadzająca na miejsca skądinąd
nieoczywiste i nie zmęczone tłumami gapiów, wyczekującymi resztek tego, co
antyczne i odlegle w czasie. Tych, którzy udają się do świata
śródziemnomorskiego można podzielić na kilka grup. Miłośnicy kultury rozkochani
w literaturze i sztuce, pełni archeologicznej ciekawości z naukowymi
publikacjami zalegającymi na dnie plecaka. Jeszcze inni to hotelowo- plażowi
bywalcy, sączący drinki i upajający się słońcem którego jest zawsze w
nadmiarze. Ci ostatni to pielgrzymi – czyniący z przemierzanej drogi duchowy
sens i cel życia; nawiedzający sanktuaria i składający pocałunki na ikonach i
relikwiach świętych. Poszukujący uwodzącej duszę cudowności i niesamowitości w
którą obfituje rozsiadła na wzniesieniach kraina wydeptana stopami mnichów i
męczenników. „Krajobraz grecki przemówił do mnie patetycznym głosem mitu i
tragedii. Było to wrażenie dominujące. Natarczywa obecność nagiej ziemi, mocno rzeźbionych mas skalnych spotęgowana
jest nikłością szaty roślinnej” – to słowa Herberta zakochanego w Helladzie i
nieustannie powracającego w miejsca, gdzie zaczęła się Europa. Mój serdeczny
przyjaciel aktualnie przebywający na stypendium naukowym w Grecji, nieustannie
podkreśla o prymacie tejże kultury w wielu obszarach codziennego życia. Być
może przez zasiedzenie wszystko postrzega przez prymat błękitu, oddającego
magiczny taniec morza i nieba. Z tego względu, że jest duchownym, postrzega
myślenie i działanie Greków w kategoriach czego zupełnie absolutnego i
wyznaczającego standardy w obszarze życia intelektualnego, ekonomii cerkiewnej,
jak również rozstrzygania spraw trudnych z pokorną i szlachetną precyzją, które
z natury rzeczy pomagają przerzucać pomosty nad nadwyrężonym i podzielonym
światem prawosławia na dwa wielkie obszary wpływów: grecki i rosyjski. Akcentując,
iż z łona greckiej Cerkwi (matecznika) zrodziły się inne kościoły, nawet te buńczucznie
nastawione do tego, co helleńskie w prawdziwie już chrześcijańskim rozumieniu
tego słowa. Ojczyzna Homera, wielkich filozofów i artystów po dziś magnetyzuje
i nastraja do wypowiadania się i rozwijania dyskursu uporządkowanego –
poddanego dyscyplinie umysłu i kotłowaniu idei które niczym uśpione żywioły w
ziemi – czekają na trzęsienie i natychmiastową erupcję. „Zawsze patrzono na
mitologię jak na jeden z najpiękniejszych tworów wyobraźni greckiej i była ona
zbiorem nieśmiertelnych tematów, motywów, symbolów, bez których i dziś sztuka
nie umie się obejść i wciąż do nich wraca”(J. Parandowski). To fundamenty
europejskiej kultury i edukacji od najmłodszych lat. Zapytajcie dzieci o
Prometeusza, Odyseusza, czy Afrodytę. Owe postacie tańczą w zbiorowej wyobraźni,
naprzeciw rzeki czasu i Charona przewodnika przeprawiającego się bezszelestnie
na drugą stronę brzegu. Simone Weil uważała, że oprócz mitotwórstwa i
umiłowania mądrości, największą zdobyczą tejże cywilizacji jest tzw. „geometria
moralna.” Nawet sztuka rozumiana jako kwintesencja bizantyjskiego geniuszu,
opierała swoje postulaty jak pisał Tatakis na „czystości wzorów, logicznego
porządku części, harmonii i szlachetności linii – oraz ciągle przyswajając
sobie nowe formy natury religijnej przejęte z chrześcijaństwa.” Lubimy Greków
za ich spokojne i bezstresowe podejście do życia. „Grecy są znani z ożywionej
gestykulacji: rozkoszne trzeszczenie i grzechotanie greckich sylab aż się
prosi, żeby je podkreślić wysunięciem dolnej szczęki czy rozłożeniem ramion.
Grecy sporą część każdego dnia na pogawędkach przy kawiarnianym stoliku” – relacjonował
w swoich opisach z podróży R.D. Kaplan. Te spostrzeżenia są jakże wymowne,
oddają coś z tej archaicznej duszy narodu filozofów, artystów i żeglarzy,
nieustannie poszukujących człowieka jak Diogenes z uczepionym do dłoni
kagankiem i pytaniem rozdzierającym na wskroś wnętrze. Przeszłość zamieszkana i
paradygmat ciągłości znajdujący swoje zakotwiczenia w tym, co dawne, wypróbowane
i wytopione w tytanicznym tyglu mądrości i religii. To, co dla mnie jest
najbardziej pożądane i godne marnotrawienia czasu to wszechobecna w Grecji
kultura prawosławia odciśnięta w materialnych formach i mentalności narodu
obmytego niegdyś w wodach chrztu i ogniu Ducha. „Chrześcijaństwo jest
pierwiastkiem wschodnim naszej kultury”- odnotował w swoim dzienniku Amiel. Wyraża
się to w płodnej myśli teologicznej w sakralnej architekturze świątyń, zawieszonych
nad ziemią monasterów (meteory), przydrożnych kapliczek z ikonami i freskami,
wonią kadzidła i wiarą którą z pokolenia na pokolenie przekazuje się niczym
najcenniejszy posag. Wyraża to poezja Kawafisa: „Kiedy tam wchodzę, do kościoła
Greków: wśród kadziedlanych wonności, liturgicznych śpiewów i symfonii, dostojnych
postaci kapłanów, które blask felionów ozłocił, w poważnym rytmie każdego ich
gestu – myśl moja biegnie do tej, która opromieniła nasz naród, bizantyjskiej
wspaniałości.” Duchowość i mistyka, przenikająca kulturę międzyludzkich odniesień.
Od matek błogosławiących olejem z lampad swoje dzieci, po degustację kawy i
rozwleczone w czasie rozmowy – szybujące już ku wieczności tak niewiadomej, a
jednak namacalnie wyczuwalnej. To jedynie fragment ciekawej i nieprzedawnionej
rzeczywistości którą jedynie musnąłem słowem.