Myślę, że w życiu
każdego z nas przepływa taki czas, który pozwala nam otrzeć się o wieczność. „Bezwzględny
rzeźbiarz ludzi.” Czas święty i zwyczajny, twórczo przeżywany i przepracowany
co do sekundy; marnotrawiony i uśmiercany banalnością i przeciętnością
egzystencjalnych zachcianek. Człowiek zanurzony w nurcie czasu- odmierzanego
przez zegarki i tego niezauważalnego w ustępach przesypywanego w klepsydrze
nieustannego „teraz”- drgania wieczności w sercu Boga. „Czas płynie bez przerwy
wartkim prądem, zagrania nas i unosi ze sobą do otchłani zapomnienia wszystko,
co się dzieje, zarówno zdarzenia błahe, nie warte uwagi, jak i wielkie, godne
pamięci. Sprawia, że rzeczy ukryte stają się jawne, zakrywa natomiast, to co
było widoczne”- pisała bizantyjska księżniczka Anna Komnena. Chyba najbardziej
świadomie chrześcijaństwo rozumie efemeryczność wydarzeń i licznych dokonań człowieka;
przygodność bytu dryfującego po rozkołysanym oceanie historii. Orfizm grecki podkreślał prawdę o tym, że
życie zatacza koło, w przeciwieństwie do czasu który biegnie swoimi własnymi
torami. Cykliczność którą ozdabiają zmieniające się pory roku i zewnętrzność aury
tak mocno wyczuwalną w ludzkich nozdrzach. Dobrze to rozumieli pisarze i
artyści: „Przetrzyjcie tarcze waszych zegarków ! One są spóźnione... nawet nie
podejrzewacie że już świta”(A. Sołżenicyn). Tylko sztuka pozwala przezwyciężać
czas. Rozkłada go na drobne „atomy,” zagrania dla siebie- znajduje w nim
przestrzenie w których może dokonać się objawienie piękna. „Na ten świat Miłość
zstąpiła z miłości a przybrała kształt piękna”- twierdziła S. Weil. Dzięki
sztuce, czas powraca do swojego edenicznego matecznika, zauważając iż w kręgu
wieczności jest Bóg, nie jako wielki – obojętny zegarmistrz, ale artysta,
nadający kształt rzeczom. „Piękno, będąc przejrzystością, przepuszczalnością,
osiągnie poziom doskonałości w dniu, w którym dojrzy we wszystkim Boga”(T.
Spidlik). Istotą doświadczenia czasu w sztuce jest to, że uczymy się odkrywać
krajobrazy które na pierwszy rzut oka nie zauważamy. Oczy zaczynają dostrzegać
daleki horyzont, tkany w słowach eschatologicznej tęsknoty. „W sztuce człowiek
żyje poza sobą, poza swoją ociężałością, ciężarem życia... Percepcja świata w
pięknie jest wyrywaniem się z ułomności tego świata do świata innego” (M.
Bierdiajew). Wychodzimy z platońskiej jaskini cieni i kierujemy się ku oglądowi
spraw na tyle fascynujących, że wszystkie zmysły zaczynają szaleć. Jesteśmy
czasowi i wieczni zarazem. Wędrowcy poruszający się niepewnie i mozolnie, choć
zbierający odpryski piękna skapujące z wielkiej palety Boga. „Niech twoja wizja
będzie nowa w każdej chwili”- przekonywał A. Gide. Istnieje czas święty w którym
każda chwila i działanie, otwiera nas na „wieczną teraźniejszość i wieczne
piękno.” Otworzyć się na to, co starożytni Grecy nazywali thambos, straszliwe zadziwienie i upojenie istnieniem. Egzystencja w całej rozciągłości przeistoczona
łaską, harmonijnie zespolona z wiecznym być Boga.