środa, 27 stycznia 2021

In principio errat Verbum. Jakże trudny jest odbiór dzisiejszego świata i zapętlonego w nim człowieka. Ta mozolna próba dialogowania, przesuwania poznawczych granic, stanie naprzeciw- a zarazem bycie niezmiernie daleko, jakby niezauważonym. „Odejdź- mówi kamień. Jestem szczelnie zamknięty”- czytamy w intrygującym wierszu Szymborskiej. Rozlegająca się zewsząd kakofonia świata, uczyniła człowieka bezsilnym w posługiwaniu i kształtowaniu świata tworzywem słów. Bezlitosne poczucie niemocy wobec zastanej miedzy słowami krępującej ciszy (niezręcznych pauz) za którą się chowa ze swoim duchowym i intelektualnym dobytkiem drugi człowiek- „interlokutor.” Czyż słowa mówiącego nie stwarzają życia ? „Chciałbym, mówiąc do niego, obudzić w nim człowieka. Nie ufam jednak uwadze z jaką mnie słucha…” rozmyślał Exupery w Twierdzy. Z drugiej strony rozbrzmiewa poczucie bezlitosnej i zatrzymującej w zamarciu przeszywającej ucho pustki. Kiedy opowiadając o sztuce i życiu, stawiam moim uczniom ważkie pytania, zderzam się ze ścianą milczenia, jakby efemerycznością słów- rozlegających się gdzieś tam- po drugiej stronie internetowej poczekalni. Jakby ktoś odebrał im ciężar gatunkowy słowa; zatopił w mieliźnie niechcenia lub niebytu. Owa hermetyczność chwili i niemocy wyszeptanych przez spękane usta fraz, których prometejski żar, nagle przestał wzniecać ogień. Czy naszą cywilizację naznaczy jedynie wrzaskliwość napierających z ekranów obrazów i monolog nudnych, wszędobylskich dyletantów ? Moi znajomi od kiedy kupili swoim dorastającym córkom telefony komórkowe, przestali ze sobą rozmawiać. Każde z nich zaryglowało się szczelnie w swoim klaustrofobicznym ekranie komórki. Przestali egzystować dla siebie, choć nieprzerwanie podtrzymuje ich substancję życia, to samo zasysane jeszcze powietrze. Osobiście nie potrafię zaakceptować takiego stanu rzeczy, chroniąc od tego swoich własnych domowników. Diogenesowe i oświetlone ledwie tlącym się kagankiem mądrości poszukiwanie człowieka, staje się potrzebą od zaraz- natychmiast- imperatywem chwili. Poszukiwanie ust wystarczająco szczerych z których materia słowa zacznie rezonować siłą przyciągania, zauroczenia, wzrostu- ową „alchemią” o której z taką determinacją rozpisywał się Parandowski. Słowo, przez które przychodzi zdumiewająca wieść o drugim człowieku i jego życiowej, nasyconej paletą barw i muzyką przestrzeni. Słowo powołujące z wnętrza wyobraźni obrazy. Słowo wyszeptane przez małe dziecko, najeżone uroczymi pytajnikami; niczym niezmącone- spontaniczne, szczere i beztroskie, niczym najszlachetniejsza modlitwa nomadów wobec bezkresu pustyni i spadających z nieba gwiazd. „Światło, które jest między słowami”- jak powie poeta Lorand Gaspar. Ktoś mi kiedyś powiedział że na Górze Athos panuje niczym nie zmącona cisza wspólnot klasztornych i rozmyślających w zagłębieniach grot anachoretów- taka, która bierze się z doświadczenia hezychii „powrotu do siebie”- wyciszenia serca i przenikającego drganie powietrza piękna wschodów duszy. A pomimo tej zalegającej i spinającej ów przejrzysty świat mnichów ciszy, dokonuje się nieprzerwanie dialog osób, w którym jeden wie dostatecznie wiele o drugim, tak intensywnie przeżywając czas i bycie ze sobą, że rodzi się autentycznie przeżywana troska o zbawienie innych.