A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go
jego ojciec i wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił się mu na
szyję i ucałował go
(Łk 15,20).
Jest
to jeden z najpiękniejszych, a równocześnie najbardziej poruszających
wewnętrznie fragmentów Ewangelii. Mamy tu zderzenie dwóch światów które
wymagają nie tylko wnikliwego odczytania, ale nade wszystko percepcji serca.
Jak twierdził Paul Ricoeur „nigdy ten, kto interpretuje, nie zbliży się do
tego, co mówi tekst, jeżeli nie będzie żył w aurze interpretowanego tekstu.”
Pierwiastek dobra i zła, grzechu i miłosierdzia, przenika na powierzchnię słów
przytoczonej przez Chrystusa przypowieści. Wiele razy próbowałem odtworzyć w
wyobraźni drogę syna, opuszczającego w pośpiechu dom z sakiewką zawieszoną u
pasa tuniki i rozmyślającego o powabach tego świata. Wybiegł tak szybko w świat,
nie zważając na czyhające na niego niebezpieczeństwa. Blask i pokusa
posiadania, utopiona w złudnej wolności tak szybko odsłoni kulisy rynsztoka do którego można się raptownie
stoczyć. Wbrew logice przyzwoitości i przewidywalności, wdepnie w koryto
ześwinienia i obrzydzenia. Zacznie gnić jak stronki młócone zębami wieprzy.
Bezczelny głupiec tułający się pomiędzy kasynami, karczmami, a domami
publicznymi- uszczuplającymi wymuszoną- nie słusznie należną mu część majątku.
Ewangelia pozwala nam zrozumieć prawdziwą naturę grzechu; życie pełnie cieni i
niebezpieczeństwa. Bycie w amoku i eksploatowanie przyjemności, aż do granic
duchowego obłędu. Nieprzytomność umysłu i rozpacz duszy. Można stać na skraju
świata i mętnie spoglądać, jak życie mija w oddali. Opamiętanie przychodzi
dopiero później. Sięgnięcie dna, uruchamia strumień łez i tęsknotę za domem.
Powstanie z kolan to nie wszystko. Zagubiony syn stał się mężczyzną dotkniętym
stygmatem błędu. Roztrzaskana doszczętnie dusza rozpoczyna monolog-
pertraktacje, której przedmiotem jest żyć lub umrzeć: „Zabiorę się i pójdę do
mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem !” Tak powtarzał setki razy, aż
język zastygł mu w gardle. Kiedy okrzepł, natychmiast wyruszył w drogę. Z
młodzieńca opuszczającego pielesze domu, stał się śmierdzącym bezdomnym którego
się omija z daleka. Dialektyka pychy ustępuje miejsca łasce i kiełkującej
świadomości ocalenia. „Skrucha- czytam u św. Tichona- jest to żal po Bogu,
który jak mawiał apostoł, skruchę tę zamienia w zbawienie.” Ostateczną
konsekwencją skruchy jest motywacja do powrotu i pokajanie. Zobaczyć gest Ojca,
który rozpościera w akcie miłości swoje ramiona, wychodzi na drogę z tęsknotą,
wyczekując swojego zagubionego- zniszczonego przez grzechy- dziecka. „Przekreśl
księgę moich win i zapisz imię moje w księdze życia i miej litość nad Twoimi
stworzeniami i nade mną, tak bardzo grzesznym”- modlił się Nerses Snorhali.
Pocałunek, przytulenie, wzruszenie i eksplozja miłości, która czyni
chrześcijaństwo wrażliwym na przebaczenie, to wielkość wypływająca z pełnego
miłosierdzia serca Boga. Chrześcijaństwo mierzy się otwartymi ramionami,
rozległością serca, źródłem łez które przynoszą oczyszczenie i wskrzeszają na
nowo do życia. Ile to razy w naszym życiu zranieni jesteśmy grzechem, zagubieni,
pełni buntu i wewnętrznej pychy. Przechodząc przez dramat upadku, potykając się
o swoje iluzje szczęścia, w pewnym momencie przypominamy sobie, że On nas
autentycznie kocha i się nami nie brzydzi. Bóg ciągle wychodzi cierpliwie na
drogę i wygląda naszego powrotu, bo wie że jesteśmy poranieni i pełni lęku.
Kiedy duma, pycha i egoizm się wyczerpią pozostanie tylko tęsknota za Miłością.
Święty Ambroży wypowiedział taki zdumiewający pogląd: „Bóg stworzył człowieka i
wówczas odpoczął mając wreszcie kogoś, komu może przebaczyć grzechy". Te
słowa stanowią wielką ekonomię
miłosierdzia. Odnaleźć w sobie
marnotrawne dziecko. Odnaleźć dom Ojca !