Deus,
qui salutis aeternae, beatae Mariae virginitate fecudna, humano generi praemia
praestitisti. Dosłownie kilka dni nas dzieli od liturgicznej
antycypacji Narodzenia Pańskiego. Im bliżej świętowania, tym intensywniej
wszystko staje się bliższe poznaniu Tego, który wchodzi w nasz zajęty sobą
świat. Trzeba szczerości i prostoduszności dziecka, aby odkryć wokół siebie
krainę ducha wraz z drobnymi detalami, układającymi się w ludzką i pełną
szczerości tęsknotę. „Człowiek zraniony przez istnienie usiłuje naśladować
nieobecność, kultywować wyobrażenie niczego, zabiegać o czystość pustki,
opróżniać serce z jej osadów, unikać uczuć, być poprzez to, co nie jest”(E.
Cioran). Każde święta wyzwalają nas z pokusy ujarzmiania życia, (z tego, co nie
jest) testowania granic własnych możliwości i udawadnianiu innym czegokolwiek
lub fałszywego tłumaczenia siebie. Bliskość tych drugich i prawda wychylające
serce ku namacalności życia, zmusza do pogłębiania siebie- uczłowieczenia
poddanego naciskowi łaski. W świecie w którym na każdym kroku proklamuje się,
że religia umarła, a więzy rodzinne rozluźniły się, na dnie tego osamotnienia i
buntu, niewidoczne spękania ludzkiego wnętrza wypełnia ciepło transcendentnego
pochodzenia. Nad uskokiem otchłani zostaje przerzucona kładka po której można
przejść i postawić nogi na ziemi błogosławieństwa. Pójść za przewodem gwiazdy. Dotrzeć
do miejsca nowych narodzin. Królestwo konieczności nasycone odbierającymi
wolność bożkami, musi ustąpić przed Królestwem które z proroczym żarem
zwiastuje Ewangelia. Dziwny świat poddany nachalnym stereotypom, ulotnym
ideologiom, przesądny i pełen nonszalancji wobec prostaczków, zostaje obnażony
i poddany rezonowaniu wiary. „Jeśli serca nie nasycimy nieskończonością, trzeba
nią zaspokoić zmysły”- twierdził Francois Mauriac. Przetrzeć przyprószony wzrok,
zatęchły węch i zasklepione woskowiną ucho, aby usłyszeć oddech Dziecka
położonego w korycie wśród cuchnącego bydła. Tego, który obłaskawia uśmiechem i
rączką muska każdą z twarzy- nawet tych szkaradnych i wulgarnie bluźniących;
zatopionych w mroku negacji i zwiędłych w możności miłowania. Światło może być
ukryte pod korcem, ale ciągle się tli ! Nawet jeśli zastygło w ciemności, to
jej ciemności przenika promień gwiazdy. Cud Betlejem jaśniejący poza bordiurą
czasu. Drżenie miłości i jej świeżość, potrafi zmiękczyć najbardziej kamienne
serce. „To już nie my żyjemy, ale Inny, Boży, który żyje w nas”- pisał w swoich
Notatkach Dostojewski. Dla Boga nie
jesteśmy skomplikowani, lecz jedynie nienarzucający się i poranieni, być może
nie będą świadomi tego stanu rzeczy. „Miłość, którą Bóg kocha, staje się naszą
miłością”(Wilhelm z Saint- Thierry). Nikt nam nie odebrał marzeń o przyszłości
w której możliwy jest prymat miłości nad nienawiścią, sprawiedliwości nad
cynizmem i chłodnym wyrachowaniem. Głębi nad powierzchownością po której kroczą
neptycy, mozolnie i po omacku szukający światła. Wyczekiwać pokoju forsującego
tamę przemocy i ludzkiej zachłanności śmierci. W świecie w którym wojna odbiera
tak wiele innym, jedynym i największym pragnieniem jest rozpoznanie zstępującej
Miłości.