Jesteśmy dziś otwarci na
świat w najdrobniejszych szczegółach i najdalej usytuowanych miejscach. Dzięki
możliwościom technicznym możemy na sposób wirtualny spacerować już nie tyle
wyobraźnią, co ograniczonym ramą ekranu komputera miejscach o których niegdyś rozmyślano
na sposób mityczny i dla fizycznego kontaktu niemożliwy. Jako dziecko palcem po
globusie zwiedzałem odległe zakamarki świata i ekscytowałem się poznawaniem
najbardziej odległych krain i miejsc geograficznych. Fascynacja historią rodzi
w młodym człowieku pragnienie podróżowania; wzmaga głód za rzeczywistościami
które stają się źródłem estetycznych podniet i zapachów, pozostając na długo
skatalogowanymi w pozornie wątłej pamięci skarbami. Myślę, że podobna ciekawość
towarzyszy ludziom wiary, pragnącym się wychylić ku drugiemu światu, będącego już
częścią metahistorii. „Od setek tysięcy lat człowiek żyje w dwóch światach: i w
tym, po którym się krząta, by zaspokoić głód, dać sobie bezpieczne schronienie,
zrodzić nowych ludzi, i w tym, który go zabiera na zawsze, nieznany,
niewidzialny, a niedostępny. Kruche ciało, zdolne przeżyć kilkadziesiąt lat,
upomina się o wieczność”- pisał J. Parandowski. Miejscu którego nie sposób
wpisać w wyszukiwarkę komputera, czy wytyczyć szlak w samochodowej nawigacji.
To pragnienie ujrzenia rzeczywistości którego kontury wykreśla najdoskonalszy
ikonograf jakim jest Duch Święty. Miejsce zdumienia które próbuje rozkruszyć
nieudolnie konstruowana eschatologia o której bezbrzeżne plaże rozbija się pełna
zuchwałości ludzka myśl. Miejsce za horyzontem nadziei- kontemplowane oczami
mistyków, poetów i wizjonerów- których wabiły zapachy wieczności i Raju, lub ruch
miłości wytryskujący z Boga spowitego światłem i czyniącego wszystko nowym. „Święty
zwraca twarz niczym statek swój dziób ku temu, co przychodzi z przyszłości, aby
zapłodnić teraźniejszość- pyłek kwiatowy przenoszony przez anioły wszelkiej
maści. Święty nieustannie łączy bliskie z dalekim, ludzkie z boskim, żywe z
żywym”(Ch. Bobin). Trzeba mieć przemieniony wzrok i zdolność do tak ogromnego
wzruszenia, aby uchwycić choć odrobinę ze spraw z którymi nieudolnie próbuje
się mierzyć. Ubi amor, ibi oculus- powie
Hugo z klasztoru św. Wiktora. Jeżeli „filozofia jest uchwyceniem sensu życia. To religia jest
życiem w tym sensie,” jednocześnie go przekraczając ku absolutnemu byciu
naprzeciw Obecności. Iluż to pierwszych chrześcijan podrywało się do lotu ku
górze. Ich spojrzenia przeszywały niebo, a uszy wychwytały najpiękniejszą z
muzyki sfer- liturgię subtelnych bytów- obezwładnionych miłością, naprzeciw
Niepoznawalnego. Jakże wielu pragnęło i błagało Boga, aby po śmierci „posiąść
radość wśród połyskujących kamieni raju,” doświadczyć onieśmielającego i
czyniącego na powrót dziewiczym blasku światła- czyniącego z wyznawców płonących
niczym menora w Namiocie Spotkania. My nowocześni jesteśmy przytwierdzeni do
ziemi „żelaznymi klamrami” wątpliwości, nie potrafiąc spoglądać dalej niż czubek
własnego nosa. Imitujemy wieczność na ziemi, niecierpliwie napinając strunę
naszej cielesności, uciekając tym samym od świadomego i w pełni zaakceptowanego
faktu, że jednak jesteśmy śmiertelni i samotni w odchodzeniu na drugą stronę,
wypieranego podskórnie świata. Dźwięczy mi pocieszająco w głowie zdanie Peguy’ego:
„Nadzieja widzi to, czego jeszcze nie ma, i to, co nadejdzie. Lubi to, co
jeszcze się nie stało, a co przyjdzie. W przyszłości czasu i wieczności.”