Za oknem deszcz ze
śniegiem daje nikłe odczucie zimy której piękno i mroźna aura pozostała jedynie
w dziecięcych wspomnieniach. Tylko marzenia potrafią unosić w miejsca, gdzie
najpiękniejsze odczucia pozostają w jakiś sposób dziewicze- nieporuszone przez muśnięcie
czasu. W istocie upływ czasu nie ma większego znaczenia. Jak powiada starzec
Zosima, bohater powieści Bracia
Karamazow, „korzenie naszych myśli i uczuć tkwią nie tu, lecz w innych
światach.” Nie trzeba być artystą, żeby afirmować piękno w najdrobniejszych
detalach chropowatej, i jakże często zwiotczałej egzystencji. Choć zachwyty
pozostają ulotne, to nasycają duszę szczęściem i pozwalają wzlatywać ponad
banalność codzienności, obarczonej garbem codziennych trosk i nerwowością
miasta- wyczekującego natychmiastowego wytchnienia i ciszy. Człowiek żyje
najintensywniej wtedy, gdy nie przestaje szukać i zdumiewać się sprawami nad
którymi inni przechodzą od tak, do porządku dziennego- mijając je
niezauważenie. Na życie składają się drobne zdumienia; poruszenia w których
tętni energia życia i zdolność do kontemplacji w znaczeniu potencjalnie
mistycznym. „Urosłem wewnątrz łzy. Przez lśniące okno widziałem świat pełen
światła”- pisał Ch. Bobin. Zachwyt pozwala oderwać się od grozy świata, broczących
krwią stygmatów, którymi opieczętowuje paskudnie wszystko wojna. Nawet pod
najbardziej mroczną warstwą historii, można dostrzec blask kolejnego świtu z
którego wyłania się zarys Raju. „Chrześcijaństwo to styl życia – sposób bycia w
świecie, który jest prosty, bez przemocy, dzielony i pełen miłości. Jednak
zrobiliśmy z tego ustaloną "religię" i uniknęliśmy samej zmiany stylu
życia. Można być wojowniczym, chciwym, rasistowskim, samolubnym i próżnym przez
większą część historii chrześcijaństwa i nadal wierzyć, że Jezus jest
"osobistym Panem i Zbawicielem.” Świat nie ma już czasu na takie głupoty.
Cierpienie na Ziemi jest zbyt wielkie”- pisał R. Rohr. Pięknego Boga i
szlachetnego człowieka można odnaleźć w miejscach które płochliwe umysły
nazywają granicami piekła, pustką na kształt wchłaniającej wszystko „czarnej
dziury.” Nie inteligencja i spryt wydobywa istoty z chaosu życia, lecz wiara i
miłość której ostatecznym tchnieniem jest piękno, złożone niczym liturgiczny pocałunek
na ustach świata. Wczoraj prowadziłem intensywną konwersację z moim
przyjacielem, mnichem z monasteru, który zaniepokojony a zarazem
podekscytowany, wymieniał ze mną myśli dotyczące odnowy życia duchowego w wielu
obszarach prawosławia. Odparłem, że odnowa zaczyna się od miejsca w którym się
jest, żyje i oddycha powietrzem. Mistrz Eckhart twierdził, iż „duchowości nie
można się nauczyć, uciekając od świata, uciekając od rzeczy lub pozostając w
samotności i oddalając się od świata. Musimy raczej nauczyć się wewnętrznej
samotności, gdziekolwiek lub z kimkolwiek jesteśmy. Musimy nauczyć się
przenikać rzeczy i znajdować w nich Boga.” Klasztor nie może być "przystankiem
autobusowym," lecz „górą” na którą się wędrowiec wspina i widząc ze szczytu
krajobraz, pragnie tam pozostać na zawsze. Najłatwiej jest żyć Bogiem tam, gdzie
nas nie ma, kiedy potykamy się o wyimaginowane pragnienia, tworząc rzeczywistości
alternatywne, dopasowane na miarę dla nas. Tego typu myślenie jest u podstaw
wadliwe, ono nie rodzi się ze zdumienia- pulsowania żaru w arteriach serca. To
jedynie miraż, obciążony mnóstwem aktywności, aby tylko nie wejść do królestwa
własnego wnętrza, aby porzucić miejsce w którym On nas pragnie dla siebie. Człowiek
jakże często jest zainfekowany pokusą bycia dla siebie i samostanowienia o przyszłości
której kształt rzeźbi jedynie żywioł wolności.