Bez wątpienia jedną z
cech znamionujących naszą epokę jest to, że uporczywie eksploruje przestrzenie
ludzkiej wolności. To, co uchodziło jeszcze pół wieku temu, za groteskowe, skandaliczne,
dziwne, a nawet społecznie nieakceptowalne, stało się normą nad którą nikt już nie
marnotrawi swojego czasu. Według Marquarda, gorączkowym pryncypium nowoczesności jest
„odbieranie złu znamion zła.” Moralność dotknięta paraliżem i milczącą
obojętnością. Nie jest to lament nad deprawacją współczesnego świata, lecz
jedynie przenikliwy niepokój, wobec piętrzących się zewsząd niebezpieczeństw. W
mediach się mówi o prawie do aborcji, jak by to było wyrwanie z ziemi małego
drzewa którego pąki nie wychyliły się jeszcze ku światłu, choć ciągle drży
życiem w łonie gleby. Bezbronne dziecko o kształcie rozwiniętego kłosa zboża,
nie potrafi się obronić przed histerycznym krzykiem kobiet broniących prawa do
swojego brzucha. Łono przestaje być miejsce schronienia, a eksterminacji. Takich
problemów można mnożyć bez liku. Alla
rhysai hemas apo tou ponerau. Sumienie zaryglowane na cztery spusty. Spętany
koniecznościami człowiek nie potrafi wyhamować i spostrzec się, że droga którą
wybrał prowadzi na rubieże piekła. Tak wiele spraw przyjmuje się
bezrefleksyjnie, nie obarczając ich ważkimi pytaniami. Boimy się stawiać
pytania, ponieważ mogłyby uruchomić lawinę uwierających prawd, wobec których
człowiek zbiorowej akceptowalności, zderzyłby się z bolesną prawdą o sobie i
własnych preferencjach które kiełkują pod presją ślepego i ogłupiałego ogółu.
„Szczęśliwy ten, kto może śmiało patrzeć na prawdę swojego życia i cieszyć się
nią; szczęśliwy kto może ją wyczytać z twarzy przyjaciół” – to intrygująca
myśl, którą pamiętam z Mandarynów Simone
de Beauvoir. Jakże bolesne wydaje się przeświadczenie o prawdzie na którą
przymyka się oczy, którą zasklepiony w sobie świat wypędza na peryferia.
„Prawda nigdy nie jest tak wielka jak w poniżeniu tego, kto ją głosi”(Ch.
Bobin). Czasami czuję się jak osamotniony na pustyni wędrowiec który chciałby
zgłębić mądrość proroka i zaspokoić pragnienie wodą ze studni. Wyciągam dłoń ku
Bogu i pragnę, aby ją zatrzymał w swojej. Dochodzi do mnie, iż „nikt na tym
świecie – jak pisała Simone Weil – nie jest prawdziwym centrum, ponieważ
prawdziwe centrum znajduje się poza tym światem, i nikt nie ma prawa mówić ja.” Przykładam ucho do kamieni, aby nie
słyszeć kakofonii próżnych i wszędobylskich ja.
Czytam świat przenikliwie, ale nie jestem wstanie się z nim oswoić w jego
karykaturalnych przepotwarzeniach i kryjącego się pod tak często serwowanym słowem
„tolerancja” tak wiele płynącego szlamu. Nawet najbardziej świetlisty werniks,
nie jest wstanie przykryć powierzchni na której zło i imaginacja wypisuje swój
arcygenialny pejzaż. „Korzyść z grzechu bywa natychmiastowa, a plon, chociaż
zatruty, bywa obfity”- szkicuje w bezmiarze słów rzuconych na wiatr Turczyński.
Kocham otaczającą mnie rzeczywistość, choć tak wiele spraw i ludzkich postaw
druzgocze posadami mojej duszy i umysłu. Wołam w błagalnym tonie ślepca spod
Jerycha: „Jezu, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną !”(Łk 18,13). Dopowiadając po
kolejnym zassanym hauście powietrza: „i za świat który mnie przygniata ogromem
niepokojących poruszeń !” Otuchy dodały mi słowa przeczytane wczoraj u
Antoniego Blooma: „Są pewne rzeczy w nas, które należą już, chociaż w zalążku,
do królestwa Bożego. Inne są wciąż chaosem, pustkowiem, dziką krainą… Musimy
wierzyć, że chaos jest brzemienny pięknem i harmonią. Musimy spojrzeć na siebie
oczyma artysty – trzeźwo, a zarazem z natchnioną wizją – jak na surowy
materiał, który Bóg wziął w swoje ręce, aby zeń uczynić dzieło sztuki,
integralna część harmonii i piękna, prawdy i życia w swoim królestwie.”