wtorek, 12 marca 2024

 

Bez wątpienia jedną z cech znamionujących naszą epokę jest to, że uporczywie eksploruje przestrzenie ludzkiej wolności. To, co uchodziło jeszcze pół wieku temu, za groteskowe, skandaliczne, dziwne, a nawet społecznie nieakceptowalne, stało się normą nad którą nikt już nie marnotrawi swojego czasu. Według Marquarda, gorączkowym pryncypium nowoczesności jest „odbieranie złu znamion zła.” Moralność dotknięta paraliżem i milczącą obojętnością. Nie jest to lament nad deprawacją współczesnego świata, lecz jedynie przenikliwy niepokój, wobec piętrzących się zewsząd niebezpieczeństw. W mediach się mówi o prawie do aborcji, jak by to było wyrwanie z ziemi małego drzewa którego pąki nie wychyliły się jeszcze ku światłu, choć ciągle drży życiem w łonie gleby. Bezbronne dziecko o kształcie rozwiniętego kłosa zboża, nie potrafi się obronić przed histerycznym krzykiem kobiet broniących prawa do swojego brzucha. Łono przestaje być miejsce schronienia, a eksterminacji. Takich problemów można mnożyć bez liku. Alla rhysai hemas apo tou ponerau. Sumienie zaryglowane na cztery spusty. Spętany koniecznościami człowiek nie potrafi wyhamować i spostrzec się, że droga którą wybrał prowadzi na rubieże piekła. Tak wiele spraw przyjmuje się bezrefleksyjnie, nie obarczając ich ważkimi pytaniami. Boimy się stawiać pytania, ponieważ mogłyby uruchomić lawinę uwierających prawd, wobec których człowiek zbiorowej akceptowalności, zderzyłby się z bolesną prawdą o sobie i własnych preferencjach które kiełkują pod presją ślepego i ogłupiałego ogółu. „Szczęśliwy ten, kto może śmiało patrzeć na prawdę swojego życia i cieszyć się nią; szczęśliwy kto może ją wyczytać z twarzy przyjaciół” – to intrygująca myśl, którą pamiętam z Mandarynów Simone de Beauvoir. Jakże bolesne wydaje się przeświadczenie o prawdzie na którą przymyka się oczy, którą zasklepiony w sobie świat wypędza na peryferia. „Prawda nigdy nie jest tak wielka jak w poniżeniu tego, kto ją głosi”(Ch. Bobin). Czasami czuję się jak osamotniony na pustyni wędrowiec który chciałby zgłębić mądrość proroka i zaspokoić pragnienie wodą ze studni. Wyciągam dłoń ku Bogu i pragnę, aby ją zatrzymał w swojej. Dochodzi do mnie, iż „nikt na tym świecie – jak pisała Simone Weil – nie jest prawdziwym centrum, ponieważ prawdziwe centrum znajduje się poza tym światem, i nikt nie ma prawa mówić ja.” Przykładam ucho do kamieni, aby nie słyszeć kakofonii próżnych i wszędobylskich ja. Czytam świat przenikliwie, ale nie jestem wstanie się z nim oswoić w jego karykaturalnych przepotwarzeniach i kryjącego się pod tak często serwowanym słowem „tolerancja” tak wiele płynącego szlamu. Nawet najbardziej świetlisty werniks, nie jest wstanie przykryć powierzchni na której zło i imaginacja wypisuje swój arcygenialny pejzaż. „Korzyść z grzechu bywa natychmiastowa, a plon, chociaż zatruty, bywa obfity”- szkicuje w bezmiarze słów rzuconych na wiatr Turczyński. Kocham otaczającą mnie rzeczywistość, choć tak wiele spraw i ludzkich postaw druzgocze posadami mojej duszy i umysłu. Wołam w błagalnym tonie ślepca spod Jerycha: „Jezu, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną !”(Łk 18,13). Dopowiadając po kolejnym zassanym hauście powietrza: „i za świat który mnie przygniata ogromem niepokojących poruszeń !” Otuchy dodały mi słowa przeczytane wczoraj u Antoniego Blooma: „Są pewne rzeczy w nas, które należą już, chociaż w zalążku, do królestwa Bożego. Inne są wciąż chaosem, pustkowiem, dziką krainą… Musimy wierzyć, że chaos jest brzemienny pięknem i harmonią. Musimy spojrzeć na siebie oczyma artysty – trzeźwo, a zarazem z natchnioną wizją – jak na surowy materiał, który Bóg wziął w swoje ręce, aby zeń uczynić dzieło sztuki, integralna część harmonii i piękna, prawdy i życia w swoim królestwie.”