czwartek, 31 października 2024

 

Jakże trudno przedkładać wiarę na język, którym można się komunikować z każdym, będąc po trosze usatysfakcjonowanym, że dotarło się nawet tam – gdzie kerygmat może budzić opór lub natychmiastowe odtrącenie. To wymagające zadanie dla tych, którzy przeżywają apostolski syndrom niezrozumienia, stojąc na agorach kipiących miast i próbując przybliżać prawdę o nieznanym i programowo eliminowanym z historii i codzienności Bogu. „Przygoda życia człowieka myślącego jest równocześnie wędrówką po zaułkach wątpienia. Pojawia się w niej nieuchronnie odcień wielkich wypraw Abrahama i Odyseusza, trud nocnych zmagań Jakuba z Bogiem, Augustyński niepokój wrażliwego serca, Pascalowska próba przemiany zwątpienia w wybór wielkiego zakładu, w którym musi pozostać ukryte ryzyko i niepewność. Wędrówka tym szlakiem rodzi wielką wspólnotę serc ukierunkowanych w stronę wartości potrzebnych do przetrwania nie mniej niż powietrze, woda, czy sen”- pisał J. Życiński w Wierze wątpiących. Do tego katalogu ludzkiej szamotaniny i fascynacji Innym, dodałbym pełne żaru doświadczenie zdobywania Ducha Świętego przez Symeona Nowego Teologa i rezurekcyjny zachwyt człowiekiem oraz uśmiech złożony stworzeniu przez świętego Serafina z Sarowa. Każdy najmniejszy, choć okupiony rozterkami, bezsennością i szamotaniną duszy trud, przynosi powiew świeżości i moc zmartwychwstania – blask światła, pośród rozlicznych cieni. Żadna filozofia, choćby najbardziej wyrafinowana i poetycka, nie przyniesie nam pocieszenia i odpowiedzi na dojmujące umysł i wnętrze pytania o sens i cel życia, którego finalnym akordem jest spotkanie z Absolutem lub pustką w której jakże wielu upatruje kres swojej drogi. Listopadowe dni zmuszają do refleksji nad wiarą, przygodnością ludzkiego życia – czyniąc człowieka intelektualnie zaangażowanym w refleksję eschatologiczną. „Oczywiście, istnieje wiara bardziej wzniosła: wiara, do jakiej wzywają wszystkie wiejskie krzyże, a także i krzyże nad mogiłami naszych bliskich. Jest ona miłością, i w niej jest ukojenie. Tak wierzyć nie będę nigdy”- jakże przenikliwa i bolesna jest konstatacja Malraux. Myślę, że taką optykę przyjmuje wiele osób dla których religia nie jest obojętna, choć nie potrafią odkryć w niej głębi spotkania i zdumienia. Stoją na zewnątrz i nie potrafią zdobyć się na odwagę wejścia do środka; wypłynięcia na głębię !  U Herberta znajduję realistyczną wizję świata który staje się Kościołem dla każdego: „może tak należy mówić ludziom cichym ufającym. Obiecywać – deszcze łaski – światło – cud, lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni bądźmy szczerzy – to jest także boży lud.” Jeszcze inny intelektualista wyzna z miażdżącym przeświadczeniem: „Znalazłem Boga w kałużach, w zapachu wiciokrzewu, w czystości niektórych książek, a nawet w ateistach. Prawie nigdy nie znalazłem tego wśród tych, których zadaniem jest mówić o tym.” Prawa o Bogu zwiastowanym na stronnicach Ewangelii, wydaje się zadaniem tytanicznym dla tych, na których czołach Chrystus wycisnął pieczęć miłości. To misja karkołomna i pozornie skazana na porażkę. Ale czyż nie z porażek i ludzkich upadków zbudował Mistrz wspólnotę, którą obmywa każdego dnia swoją krwią i uświęca tchnieniem zstępującego Parakleta ?  „Ci, którzy nas prowadzą, to ludzie, którzy stracili wszelkie zaufanie do siebie, ludzie, którzy nie oczekują żadnej osobistej nagrody i pragną jedynie miłości, nawet jeśli na nią nie zasługują – pogardzani grzesznicy: poborcy podatkowi, rabusie, prostytutki i synowie marnotrawni”(Ch. Yannaras). W kruchych naczyniach jest siła, zdolna nadać światu sens i cel. Tu prawosławie staje się religią przebudzonych synów, świadków wschodu Słońca.

wtorek, 29 października 2024

 

Prorokuj nad tymi kośćmi i mów do nich: Wyschłe kości słuchajcie słowa Jahwe ! (Ez 37,4). Świadomość śmierci wygnana na peryferia życia, powraca w listopadowe dni, pod maską zewnętrznej obrzędowości za pomocą której człowiek bezrefleksyjnej nowoczesności próbuje jej obecność oswoić, wygładzić, uczynić przystępną dla racjonalizującego tak wiele spraw umysłu. Tłumy przechodniów forsują bramy cmentarzy, czyniąc z nich coś na kształt oswojonego i zamieszkanego miejsca. „Czyż zakazane słowo: śmierć nie jest monosylabą, niewymawialną, nie dającą się nazwać ani wyznać, którą przeciętny człowiek przywykły do mówienia między wierszami musi wstydliwie ukryć w pewnych właściwych a zgodnych z obyczajem omówieniach”(V. Jankelevitch). W wielu społecznościach pamięć o zmarłych pielęgnowana w przestrzeni cmentarza, została zastąpiona idiotyczną i guasi rozrywkową zabawą w hallowen. Trupia i wampiryczna maskarada, ocierająca się o okultyzm, podkopała ducha wielu pięknych i zakorzenionych w liturgicznym misterium funeralnych praktyk chrześcijaństwa. Naiwna strategia oszukiwania śmierci w kulturze masowej, zakrawa jedynie na płytki spektakl z pograniczna horroru i komedii. Za kulisami pełnego parodii i szyderczego uśmiechu, nie zawiera się nic – pustka połączona z wydestylowaną sztucznie głupotą, opakowaną w wymyślnych strojach krzykliwie narzucającej się czerni. Lucyferyczna błazenada pod której warstwą chrupoczą odpryski świata na opak. Chrześcijaństwo próbuje z różnym efektem stawiać tamę tym praktykom, akcentując pełną nadziei i modlitwy postawę pamięci o tych którzy odeszli na drugą stronę Raju. Jakże niewielu z nas potrafi poszybować myślami wyżej, rezygnując z własnego „ja”, by odnaleźć się w tęsknocie za światem wolnym od błahych wyobrażeń i determinizmów. „Odpoczynek naszych praprzodków był głębokim snem, a ich ruch – zawrotnym tańcem”(J.G. Hamann). W konfrontacji ze śmiercią spowijającą ciała bliskich, tak wiele pewników i projekcji blaknie, otwierając percepcję na tunel światła, szczelinę, granicę niepoznania, horyzont, za którego wyłania się dłoń kogoś nieprawdopodobnie bliskiego. „Znajdować to wiedzieć” – włożył ten promyk mądrości Exupery w usta pustynnego mędrca i wędrowcy. Słyszeć pęknięcie kamienia i ruch ziemi z pod której wstają wybudzeni przyjaciele Oblubieńca. Pierwsi wyznawcy Chrystusa pozdrawiali się słowami: „Pamiętaj o śmierci” a brzmienie tego pozdrowienia napełniało ich łaską i intensywnością świadków wychylonych ku światłości zmartwychwstania. To fascynujące, że lękowi zasypiania, towarzyszy nadzieja na przebudzenie. „Narodził się dla Nieba”- tak wczesnochrześcijańska sztuka proklamowała moment przekroczenia progu śmierci i stałości czuwania przy grobie współwyznawców, wierząc bez zawahania w carnis resurrectionem. „Dziecko zmierza do dorosłości, a dorosły zmierza do śmierci. Oto teza, jaką głosi świat. Oto jego nędzna myśl o tym, co żyje: światełko, które dygocze u swego zarania i potem już tylko słabnie”(Ch. Bobin). Chrześcijanin wbrew śmierci i pesymizmowi jutra, spogląda temu żywiołowi w oczy, oczyszczając świat z brudu rozkładu i lęku przed natychmiastowym unicestwieniem i zatrzymaniem wskazówki zegara. „Człowiek duchowy należy już do świata, w którym nie ma ziemskiej śmierci, ponieważ jego korzenie nie tkwią już w świecie przemijającym, lecz w świecie niebiańskim- pisał M.M. Davy – Wkracza w wieczność, porzuca to, co przemija, rodzi się w nim radość, entuzjazm i poczucie wiecznej młodości, Starość nie dosięga człowieka wewnętrznego…” Historia to ruch ku górze i radość wstępowania ku nowemu niebu i nowej ziemi. „Tu milknie wszelki język. Eschatologiczna perspektywa to nie tylko perspektywa nieprzewidywalnego końca świata, jest to również perspektywa każdej chwili życia. W każdej chwili życia trzeba kończyć ze starym światem i rozpoczynać nowy świat. W tym jest oddech Ducha. Eon kresu jest odsłonięciem Ducha”(M. Bierdiajew). W ikonografii prawosławnej symbolicznym wyobrażeniem śmierci jest ciemność, oddana głuchą czernią. Ciemność jako symbol nocy powtarza się w licznych fragmentach Biblii i komentarzach Ojców Kościoła. Kiedy zstępuje Chrystus w Otchłań, śmierć drży i poddaje się sile życia: „Teraz pod ziemią skryłeś się słońce, i nocą śmierci zostałeś okryty, ale zajaśniałeś, najjaśniejszy Zbawco.” Tu jest początek wieczności w której odnajduje swoje miejsce ludzki cień, proch, kości na powrót obleczone w ciało, ale ciało chwalebne – rezurekcyjnie przeistoczone.

niedziela, 27 października 2024

 

To powiedział Jezus, a podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: «Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem* dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa*. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał… ( J 17,1-13).

Wiara w sprawy przekraczające nasz ciasny horyzont myślenia, wymaga odwagi i zatopienia w ciszy, aby móc uchwycić rozpostarty za pejzażem wzroku sens wieczności, już ukrytej w Bogu. Istnieje taki poziom refleksji na który wprowadza nas Bóg, a który w Nim jest dialogiem Boskiej Wspólnoty zatroskanej o los każdej jednostki – wyklutego w wierze dziecka. „Ręka Boga dotyka zamkniętego koła czasu i podnosi go do wyższego wymiaru”(św. Grzegorz z Nyssy). W poranionym świecie, w którym Bóg jest wygnany na peryferia i deptany ludzką negacją, pozostają jedynie bezużyteczne iluzje i frustracje tych, którzy chcieliby urządzić go po swojemu, wyszukując coraz to nowe fetysze szczęścia i zamienniki na kształt czegoś delirycznego. „Człowiek jest istotą dramatyczną, stającą się, niespokojną, zadaną samej sobie, istotą ocalającą swoje człowieczeństwo lub zatracającą się w egoizmie własnych dróg i wyborów wolności”(W. Hryniewicz). Osnową dzisiejszej Ewangelii jest pełna żarliwości modlitwa Jezusa którą naznacza cień nadchodzącej śmierci. Jest zwrócona do Ojca, spina krosna czasu i umieszcza w nich ukochanych uczniów i tych, którzy po nich przyjdą – proklamując prawdę o Bogu Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym ! „Czas jest dzieckiem grzechu, grzesznej niewoli, grzesznej troski. Czas zatrzyma się i zniknie, gdy nastąpi przemienienie świata”- pisał M. Bierdiajew. W Nim czas staje się błogosławieństwem, wydarzeniem zbawczej mocy łaski i miłości. Od tej pory chrześcijanie będą żyć w świecie, ale nie będą z tego świata. Egzystencja poza bólem i śmiercią. Wszystko w nich będzie drganiem wieczności, tęsknotą za spotkaniem, upragnionym przybliżeniem się ku tajemnicy życia w wieczności.  

środa, 23 października 2024

 

Człowiek wychodzi na spotkanie niewiadomego. Każdy dzień przynosi nowe sytuacje z którymi trzeba się zmierzyć, skonfrontować, oszacować siły, czy można pójść dalej – a może zatrzymać się w połowie drogi i odetchnąć. „Cierpiąc aż do zaciskania pięści z pragnienia ujarzmienia życia”- przywołując zdanie Barresa. Wrastanie w czas oznacza samotność, paskudne doświadczenie niekochania i oschłości, pozostania na peryferiach ważkich i rzeźbiących codzienność spraw. Może ta pora roku tak działa odurzająco i sennie. Jesień jest piękna, skąpana naprzemiennie w słońcu i deszczu, ale również melancholijna i przygnębiająca w każdym włóknie natury wkraczającej w śmierć. Gwarne miasto które przemierzam codziennie drogą do pracy, okazuje się pustynią samotności i stepem wydeptanych dróg na skróty – anonimowych wędrowców zasklepionych w kokonie własnych spraw. W uszach brzmi śpiew bizantyjskiej liturgii, akord wieczności, przeszywający prozaiczność migawkowych chwil. Wszystko wydaje się takie szorstkie, banalne i powierzchowne, balansujące na powierzchni przewidywalnych zdarzeń i niepogłębionych w żaden sposób interakcji. Iluż to ludzi odgrywa role do których zostali przymuszeni lub dali się wtłoczyć w sytuacje bez wyjścia. Ilu ludzi zgadza się na przeżycie każdego odruchu własnego jestestwa i wyboru w prawdzie która wymaga porzucenia masek i odsłonięcia własnej twarzy ? Pascal uważał, że człowiek w zamknięciu czterech ścian nie potrafi znieść siebie samego i że od samotności woli stan zlepienia z innymi. A może to egoizm nie pozwala scalić się z innymi, być ich bratem, przyjacielem, współtowarzyszem, mentorem, wątłym nauczycielem, roztaczającym nudny monolog o kaprysach zmiennej i świdrującej umysł egzystencji. Strach przed samotnością każe ludziom robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie robili. Ograbia ich z bogactwa wnętrza i wtłacza ich w wielką rzeszę istot żyjących bez celu i ostatecznego sensu, gdzie pomiędzy fałdami podświadomości skrywa się niemoc i zrezygnowanie ze wszystkiego, co warte jeszcze zawojowania. „Tylko Chrystus żywy znak Objawienia – nauczał św. Maksym Wyznawca – może wybawić człowieka od potworności, które stworzył i stwarza nadal rozum ludzki. Tylko On jest mądrością i ocaleniem.” Ta przepastna wolność może człowieka sprowadzić na manowce, albo wznieść na górze, będąc niesionym na skrzydłach nadziei. W takie osobistej spowiedzi Gogol wyzna: „Przyszedłem do Chrystusa, gdyż dojrzałem w Nim klucz do duszy człowieka.” Jakże trzeba dojrzewać do wolności, aby nie pozostać na rubieżach krepujących duszę zwątpień i upadków. W Księdze Północnego Wiatru Leylanda znajduje się warty przytoczenia fragment: „Zstępując, nie zapominaj o wstępowaniu, które jest twoim jedynym celem; szybując w przepaść, pamiętaj o kładce nad nią i bądź cierpliwy: upadek to zaczątek sztuki wzbijania się w powietrze, pierwsza próba przestrzeni, to konieczność i potrzeba życia, które dopiero po upadku rozpoznaje swoje przeznaczenie.” Nawet na końcu przepastnej ciemności, tli się światło ku któremu trzeba się podnieść z kolan. „Pod światem jest uśmiech. Ten uśmiech musi przejść przez tak wiele warstw, zanim do nas dotrze” – pisał Bobin. Uśmiech obłaskawiającego i wychodzącego naprzeciw Boga i człowieka który wyłania się z kałuży upadków i własnych łez.

niedziela, 20 października 2024

 

Młodzieńcze, mówię ci, powstań ! A umarły usiadł i zaczął mówić (Łk 7,11-16). Chrześcijaństwo bez wątpienia jest humanizmem, odpowiadającym odczuciem nadziei wobec ludzkiego cierpienia i śmierci. Nie jesteśmy fragmentami pozbawionymi znaczenia które niesie gwałtowny podmuch historii. „Wśród żywych jesteśmy umarli.” Już od momentu narodzin towarzyszy nam nieustannie przeświadczenie, że możemy odejść i to, co tak bardzo odwleka się w czasie kiedyś nastąpi w mniej lub bardziej bolesny sposób. Natychmiastowość śmierci to przeświadczenie które nie nabywa się w szkole, lecz przez obserwację i konfrontację z temporalną rzeczywistością istnienia. Obok tych ludzkich rozczarowań i żałosnych tonów, przebija się niczym szept, mądrość ludzi wiary- poderwanych z miejsca do przekraczania siebie. Śmierć jest tuszowaną nieprzyzwoitością naszego świata. Jakże sprawnie próbujemy kamuflować jej nadejście i odsuwać z horyzontu wzroku jej obecność. Przychodzi moment druzgoczący, kiedy stajemy naprzeciw niej w drugiej osobie której oczy zamykają się w ułamku sekundy i pozostaje pustka wypełniona łzami. Ewangelia nieustannie sonduje głębiny ludzkiego ducha i daje siłę do zmagania się trudnościami codzienności która zostaje wrzucona w otchłań zwątpienia i rozpaczy. Ewangelia zwiastuje jutro nowego świata i sprawia, że czas staje się drobiną odkupionej rzeczywistości. „Żaden człowiek nie lubi wyobrażać sobie śmierci, a w szczególności własnego zniknięcia”(E. Morin). Kiedy umiera dziecko, łzy matki wzruszają czułe serce Boga. Słowo Mistrza staje się erupcją życia i zawróceniem z drogi tego, którego na marach niesiono poza granicę świata żywych. „Ów umarły – pisał w swoim komentarzu św. Ambroży – był niesiony do grobu na marach sporządzonych z kawałków drewna. Było to figurą, iż lud musi życie z powrotem otrzymać przez drzewo krzyża.” To wydarzenie przenika piękno wiary i drganie miłości. Bezgraniczne zaufanie wobec Tego, który jako jedyny odbiera siłę śmierci. W kontekście przeczytanej Ewangelii, pozostaje mi wołać słowami Nersesa Snorhali: „Moja owdowiała dusza opłakuje wraz z wdową, jak w Nain, syna umarłego. Miej litość nade mną, Panie, uczyń mnie godnym, abym usłyszał głos, który ożywia !”

 

 

sobota, 19 października 2024

 

Sztuka średniowiecza na nowo wzbudza zainteresowanie pomimo upływu czasu i zmieniających się kontekstów historycznych. Na nowo odkrywamy wytwory człowieka i nieprzedawnione piękno które z nich promieniuje, stając się zagadką i olśnieniem dla ludzi przemierzających świat z telefonem w dłoni i dostępem do wielkich pokładów encyklopedycznej wiedzy. Średniowiecze było zaludnione znaczeniami, nawarstwionymi sensami, śladem boskości której rozwikłanie, było ambicją tęgich umysłów i wdrapujących ku szczytom świętych. Dzisiaj powróciłem z wycieczki, gdzie przez cały tydzień przemierzałem Francję szlakiem gotyckich katedr – świadczących nie tylko o geniuszu chrześcijaństwa, jak również przenikającej ją – głębokiej wierze ludzi, którzy matematyczną percepcję form zanurzyli w teologicznym i symbolicznym przesłaniu. Średniowiecze nie znało czegoś takiego jak sztuka dla sztuki. Każdy wytwór ludzkich rąk wyrastał z wyobraźni muśniętej działaniem Ducha i szczerym pragnieniem przybliżenia się do Boga. „Każde dzieło sztuki w tamtej epoce na swój sposób jest Summą, jedną, potężną całością, na którą jednocześnie składa się masa szczegółów, z których jedne w bardzo zmyślny sposób zostały podporządkowane drugim – źródłem tego dzieła jest ład, który przyświecał twórcy przy jego realizacji. Ówczesna sztuka wymagał wielkiej cierpliwości”- pisała R. Pernoud. Katedra wyraża ducha epoki w której charyzmat zostaje podporządkowany pragnieniu tworzenia, mocowania się z materią i strzelistością tak prostodusznie wielką jak modlitwa szeptana o różnych porach dnia. Katedry wyznaczały limes świata szukającego Boga i poddanego drganiu wieczności. Koronkowość świątyni w Reims i Amiens, bezkres Beauvis, poetyckość Notre -Dame w Paryżu, czy świetlistość Saint Denis i Sainte – Chapelle świadczą o potędze tej sztuki i wymagają od odbiorcy skupienia, aby móc uczestniczyć w tej świętej harmonii i pieczołowitości skomponowanych niczym muzyczna fuga form. Styl Ile de France wychodzi ze swej pierwotnej ojczyzny i rozlewa się niczym gwałtowny strumień na inne kraje europejskie. Budowniczowie kierowali się odczuciem piękna i mistycyzmem. Stworzyli konstrukcję ostrołukową opartą na sklepieniach krzyżowo- żebrowych i łukach przyporowych czyniących budowlę lekką, pozbawioną murów i pełną akustycznej wirtuozerii. Chcieli tworzyć gmachy wyższe i silniej zmaterializowane światłem o którym tak rozprawiał opat Sugeriusz „kościół jaśnieje, w środku swym rozjaśniony” – odwołując się nad wyraz do wielkiego mistrza jakim był święty Dionizy.  Między filarami i pod żebrowaniem, nad triforium, olbrzymie okna, „które czerpią światło prosto z nieba”(H. Focillon). Ten ideał średniowiecza zaintrygował i obezwładnił umysły i spojrzenie ludzi młodych dla których stałem się nieformalnym przewodnikiem którego rozkosze niebiańskie odcisnęły się w najszlachetniejszych i zachowanych po dziś dziełach architektury. Młodzież choć tak pozornie rozproszona, dała się uwieść blaskowi miejsc, gdzie wiara odcisnęła swój niezaprzeczalny ślad.

poniedziałek, 14 października 2024

 

Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata...(Koh 3, 11).

Często opowiadając moim słuchaczom o zawiłych meandrach kultury i humanistyki, zapraszam ich do poruszania się w czasie przeszłym dokonanym. U Marca Blocha odkryłem zaskakującą myśl, że historia jest w gruncie rzeczy nauką o zmianie, niosącą przesłanie że dwa te same zdarzenia się nigdy nie powtórzą. Ciężko jest analizować pewne zjawiska bez odwołania się do kontekstów historycznych- atmosfery w której dane było egzystować ludziom różnych epok i percepcji, możliwie odmiennej od naszej. „Jeden skradziony kamień przyniesie ruinę całemu domowi” – głosi pewien arabski aforyzm. To twórcze przemierzanie czasu jest na wskroś biblijne i trochę dydaktyczne; korygujące spojrzenie na współcześnie nurtujące człowieka problemy. Jesteśmy zaplątani w historii pomimo tego, że wielu pragnie unicestwić jej wszechobecność. Nasze radości i bolączki utkane są niewidoczną nicią czasu. Życie człowieka jest sumą mniej lub ważnych wydarzeń, jak również osiągnięć i porażek. „Zbyt mocno jesteśmy wrośnięci w przestrzeń i czas, abyśmy się mogli całkowicie od nich odseparować...”(R. Habachi). Historia utrwalona w nośnikach pamięci i przesyłanych informacjach- paradoksalnie szybszych niż droga międzygalaktyczna. W swoich szkicu o czasie Herbert dokonał niezwykle celnej charakterystyki świadomości historycznej, pisał o niej jako „postawie myślowej i moralnej, która akceptuje przeszłość jako pole ludzkich doświadczeń: błędów, zbrodni, ale także przykładów męstwa i rozsądku, i która zakłada, że nasze czyny tutaj i teraz znajdują swe przedłużenie w przyszłości.” U francuskiego myśliciela Oliviera Clementa wyczytałem wiele lat temu, że jego pierwsza fascynacja wiedzą rozpoczęła się od historii, ponieważ jest ona pełna śmierci. Urzekła mnie ta osobliwe zainteresowanie czasem i pulsującymi w nim wydarzeniami, których bohaterami są ludzie rozpostarci pomiędzy życiem a śmiercią. Ludzie –  o zaskakujących obliczach, na których rysuje się pogodna świetlistość przechodzenia lub lęk przed niewiadomą krainą bytowania w zasięgu zatartego łuną niepoznania widnokręgu boskiego „teraz”. Przekraczanie czasu nie jest domeną historii, ale jej filozoficznym odpryskiem konfrontującym się z tym, co transcendentne- eschatologiczne w swej warstwie poznawczej. Odnoszę wrażenie, że w świecie rozproszonym moralnie i rozpędzonym do granic czerwoności brakuje twórczej autorefleksji nad historią i losem poszczególnych ludzi. „Każdy chciałby być kimś innym niż jest” (M. Gogol). Zapętlił się człowiek w tej wątłej autoafirmacji i narcyzmie siebie. Widzi tylko czubek własnego nosa i swoich naglących potrzeb, skrzętnie opisywanych w brukowych wyznaniach, podglądactwie i pełnych ekshibicjonizmu  programach telewizyjnych. „Świat jest zły i jeszcze mu się to ułatwia” (F. Kafka). Rozmyślam często o tym, co przyszłe pokolenia powiedzą o naszym życiu- jak będą postrzegać naszą historię, jakie wartości z niej wydobędą dla siebie. Jest w tym rozmyślaniu jakaś nuta niepokoju i niedowierzania, że będą nas inni widzieć adekwatnie do kryjących się w nas zamiarów i potrzeb. Człowiek jest miarą wszystkiego „gdy uczestniczy w świecie idei i wartości absolutnych”- twierdził Platon. Człowiek współczesny dryfuje na falach wszechobecnego zmęczenia i nie ma już sił, ani ochoty zajmować się sprawami które mają dalekosiężny wpływ na jego los. Cywilizacja wyzwolonych instynktów w których zwierzęcość bierze prymat nad światem ducha w którym powinien poczynać się człowiek wielkich marzeń i wyzwań. Przestaliśmy tęsknić za światem harmonijnym, uporządkowanym, przenikniętym duchowym pięknem; światem ludzi Średniowiecza. Ostatecznie pocieszają mnie słowa   pewnego greckiego myśliciela: „Przychodzimy z głębokich mroków, dochodzimy do głębokich mroków, między nimi jasna przestrzeń- życie.” Historia przemieniona palcem Boga !     

 

piątek, 11 października 2024

 

Czasami marzę za światem spokojnym w którym ludzie przystają na chwilę i spoglądają sobie w oczy. Tęsknię za rzeczywistością utkaną z dobrych wiadomości, szlachetnych słów i pomysłów, które będą potrafiły ogniskować ludzi wokół naprawdę ważnych spraw. Żyjemy w świecie zamętu, podglądactwa, nieustannie toczącego się monologu, rozkruszania murów i ciągłych powrotów do ruin które z premedytacją wykrusza demon zamętu. „Nasza epoka jest zatruta kłamstwem i zamienia w kłamstwo wszystko, czego dotyka”- pisała S. Weil. W naszym świecie dziecko musi prosić o uwagę i miłość matki-wlepiającej swoje oczy w ekran telefonu komórkowego i ekscytującej się newsami z pudelkowego świata show biznesu. „Mamusiu porozmawiaj ze mną. Spojrzyj na mnie. Jestem !”- mówił wątły chłopiec w tramwaju do matki podekscytowanej promocją w Internecie, która z poczucia obowiązku odwozi w codziennym rytuale dziecko do szkoły. Synowie poszukują ojców, którzy to większość drogocennego czasu na miłość, rozmieniają na pracę- pomnażając zasobność portfela. Małżeństwa się rozpadają w ułamku sekundy, bo nagle jedno czuje się znużone codziennym dźwiganiem krzyża i umieraniem dla własnego egoizmu. „Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością”(E.Schmit). Przestali spoglądać w jednym kierunku; rozproszyli się na pierwszym zakręcie. Zbyt szybko spakowali walizki i ukradkiem uciekli. Wzajemne oskarżenia i monotonia powodują nieuniknione tąpnięcie, na skutek czego powstaje krater nieporozumienia i przerzucanego ponad nim pasma wzajemnych pretensji. Wesele Kany Galilejskiej staje się teatrem smutku - podtrzymywanym oparami pełnych niepamięci wspomnień. Dobre wino miłości nigdy nie zmętnieje, a na pewno się nie wyczerpie. Święty Jan Chryzostom mówił, iż „małżeństwo jest obrazem nieba.” Jakie to smutne, że wielu ludzi przestało czuć w sobie istnienie innych - ich cudowny barwny świat- intrygujące zakamarki duszy, na które zwiedzanie powinna starczyć wieczność. „Istota kochana jest we mnie”- czytamy w japońskim poemacie miłości. Gdzie jest ta wskrzeszająca siła miłości, tryskająca z sakramentu, uskrzydlająca zmęczone lotem do gniazda ptaki ? Ciągle jest ludziom za ciasno i nerwowo, duszno i klaustrofobicznie; istoty uwikłane w czasie i pośpiechu, skupione na sobie, zbyt często kalkulujące, co się opłaca, a co nie. Życie powinno być świętem piękna i miłości, nawet jeśli coś uwiera lub pojawią się drobne rysy. „Tak więc mężczyzna, kobieta, małżeństwo powstają, budują, tworzą się poprzez wiele oddaleń i powrotów, przejść przez pustynię, podczas których pozostaje tylko wiara zaangażowana i nagłe powroty czułości odnowionej, miłości wypełnionej humorem, stabilniejszej, czystszej” (O. Clement). Powinno się codziennie modlić słowami jednego ze świętych ojców: „Chryste, daj mi łzy, które obmyją brud mego serca.” Gogol twierdził, że „ojczyzną duszy jest miłość,” choć wielu odnajduje inne krainy równie powabne, choć tylko chwilowo atrakcyjne. Cudowne są powroty w miłości. Czytałem świadectwo kobiety, której ojciec w okresie reżimu stalinowskiego został zesłany na Syberię. Wrócił po wielu latach i stając na progu domu, rozpłakał się i zaczął całować dłonie i nogi żony, że pomimo tej próby czekała na niego i uchroniła od śmierci głodu ich troje dzieci. W czeluściach piekła siłę dawała mu miłość do najbliższych. Widział ich twarze rozpromienione promieniami słońca- paschalną nadzieją na poranek wolności. „Wskrzesiła ich miłość, serce każdego z nich miało w sobie niewyczerpalne źródło życia dla serca drugiego”(F. Dostojewski). Fascynujące są te ludzkie- choć dramatyczne historię, gdzie pomimo zawirowań losu- miłość daje siłę do zmartwychwstania; z deszczu tęsknoty i łez rozkwita Eden. Codzienność, choćby najbardziej zawirowana, nie może niszczyć świętości ludzkich relacji. Proza życia nie może tłamsić, czy spychać miłości w piekielny świat nudy. Twarz kochanej osoby, nigdy nie może zmatowieć jest świetlista, bo muśnięta palcem odwiecznej Miłości.

środa, 9 października 2024

 

Od pewnego czasu niewiele mówię, nie wymieniam ochoczo słów i nie szukam rozmówców. Być może w życiu człowieka przychodzi taki moment w którym trzeba zamilknąć, powiedzieć stop plątaninie myśli i wibracji wykrztuszonego dźwięku ubranego w kształt czego na pozór komunikowalnego. Czasami konieczna jest ucieczka od ludzi i przestrzeń ustronna w której można być sam na sam ze sobą. Dźwiganie słów nuży, męczy i drażni, stąd pragnienie samotni – przestrzeni w której słyszysz własny oddech i rytm bijącego serca. „Pierwszy etap tego spokoju polega na uciszeniu ust, gdy serce jest pobudzone. Drugi sposób polega na wyciszeniu umysłu, gdy dusza jest jeszcze podniecona. Celem jest doskonały spokój nawet w środku szalejącej burzy"- poucza św. Jan Klimak. Pozwolić odpocząć ustom, zamknąć te wiecznie zapracowane bramy twarzy, przymknąć powieki oczu i zwyczajnie, pozbawionym celu być. „Cisza, ten dar od aniołów, którego już nie chcemy, którego już nie staramy się otworzyć” – pisał Bobin. Powrót do tego, co dyskretne, naiwne., zapomniane, wyparte i zagracone mnóstwem nagromadzonych szczegółów. Dotrzeć do wnętrza siebie, gdzie dziecięca prostota myślenia górowała nad kalkulacjami i dalekosiężnymi zamiarami – uśmiercającymi ducha. Trudno jest znieść upływ czasu i niewiadome zapętlone na jego osi. Każda sekunda rozmieniona na gadanie opóźnia koniec świata. Trzeba wziąć w nawias wszystko to, co nie pozwalało się zatrzymać i odpocząć. Cisza rodzi proroków i atletów ducha. Geniuszy nie intelektu, ale duchowego zachwytu w którym zawiera się czułość Boga. Milczenie wzbudza człowieka głębi, przekraczającego granicę światów i składającego mistyczny pocałunek stworzeniu. Bez słowna niemoc rodzi ludzi pokornych, będących poza sobą, a zarazem będących w komunii ze wszystkimi.

niedziela, 6 października 2024

 

Nieme malowidła na ścianie potrafią mówić- słyszymy w homilii św. Grzegorza z Nyssy. Cimabue jeden z najwybitniejszych artystów włoskiego średniowiecza w jednym z segmentów mozaikowej dekoracji  kopuły Baptysterium we Florencji, przedstawił żywot świętego Jana Chrzciciela- Poprzednika Pańskiego. Mozaika w której możemy dostrzec splot przenikających z Konstantynopola wpływów sztuki bizantyjskiej oraz ducha średniowiecznego Zachodu, promieniującego z północy, świadczą o oryginalności włoskiego malarstwa i jego wyrafinowanej estetyki. Ten jakże fascynujący malarsko cykl, rozpoczyna scena narodzin i nadania imienia Prorokowi, które kreśli na pergaminie dłoń podeszłego już w latach Zachariasza. „Bóg niczego nie czyni zupełnie sam”(św. Makary). To Bóg przez zatopionego w niemocy słów ojca, wyznacza mu imię i przeznacza do określonego zadania- staje się zwornikiem nowej mesjańskiej historii i nowym Eliaszem. „Tamten został uniesiony do nieba, ten zaś był poprzednikiem Pańskim i umarł przed Nim, aby zstąpiwszy do otchłani przepowiedzieć tam Jego przyjście”- powie Orygenes. Mamy tu również reminiscencję starotestamentalnych wezwań: „Oto kładę moje słowa w twoje usta”(Jr 1,9) Poruszony tchnieniem Ducha Świętego, Zachariasz zapowiada misję własnego syna w następujących słowach: „A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz, bo pójdziesz przed Panem torując Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie.” Jan Chrzciciel- homo viator-  jest wyjątkową postacią na styku Starego i Nowego Testamentu. „Zwiastun Słońca”- opisze go poetycko język teologicznej ekspresji. Przyjaciel i piewca Słońca zstępującego „z wysoka, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają.” Liturgia nazywa Jana „jasną gwiazdą zaranną,” której wzejście zapowiada jutrzenkę Świtu. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w liturgii Kościoła przypadają dwa ważne obchody tego Świętego- narodzenie i męczeńska śmierć. Narodzeniu Jana, podobnie jak narodzeniu Chrystusa, towarzyszy wiele cudownych znaków. Jego cudowne poczęcie zostaje oznajmione przez Anioła Maryi, jako znak, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego.” Aura tajemniczości spowijająca chłopca który stanie się „głosem wołającym na pustyni” i „największym z ludzi”- usłyszymy w podniosłej pochwale Mistrza z Nazaretu. „Anioł Pustyni” w wielbłądziej skórze i trzepoczącymi skrzydłami jak pokazuje go wymownie ikonografia ruska, którego słowa będą cierpkie i przemieniające na wskroś ludzkie dusze. Prorok który „zapowiada nadejście Chrystusa, czerpie rzeczną wodę w dłonie, by dać zakosztować przedsmaku nieopisanej świeżości, ulewy szarańczej miłości”(Ch. Bobin). Rzucił on z wielką łatwością wyzwanie naturze, czyniąc ją otwartą na przemianę- metanoia. Archetyp doskonałej męskości i ideał anachorety pod którego stopami pustynia rozkwitnie nawróconymi dla Królestwa Bożego duszami- na powrót zwróconymi Bogu. „Niech się oddalą od świata ludzi nieprawych i udadzą na pustynię, by tam prostować Jego ścieżki”- mówi Reguła wspólnoty esseńskiej z Qumran. Asceta wyrywających ludzi z idolatrii samych siebie. Ikona pełna światła i natchnionej samotności. Niekwestionowany autorytet moralny i opatrznościowy burzyciel sumień. Zwycięzca zła i głos przejmującej dogłębnie prawdy. W jednym z troparionów święta słyszymy: „Ponieważ walczyłeś odważnie za prawdę, tobie dane było obwieszczanie z radością tym, którzy stali nad przepaścią, że oto pojawił się w ciele ludzkim Bóg, który usunie grzechy tego świata.” Ludzką historię pełną pokus, upadków, zwątpień, tragicznej bezradności i ucieczki- Asceta pustyni czyni miejscem przeobrażonym; przestrzenią napełnioną Bogiem. Człowiek o spojrzeniu tak przeszywającym i transparentnym, że nic się nie ukryje przed Jego wzrokiem. Piewca świata stworzonego dla wolnych, dla silnych duchem. „Zbawienie świata jest wyparciem zła w sferę niebytu, umocnieniem świata prawdziwego i zniszczeniem świata fałszywego. Zafałszowany, złudny świat jest złem i niebytem; on nie powinien być broniony, jest godzien tylko ognia”- pisał M. Bierdiajew. Buntownik i niestrudzony orędownik tych, dla których droga duchowego ocalenia wydaje się mglista i pozbawiona nadziei. Heros wiary- zapalający ogniem świat i zatwardziałe ludzkie serca. Orędownik wielkiego wstawiennictwa który w towarzystwie Maryi – Deesis- będzie przedstawiał Zbawicielowi modlitewne westchnienia chrześcijańskiego ludu

sobota, 5 października 2024

 

Violenta non durant – głosi łacińskie przysłowie i przywraca nadzieję, że konflikty, wojny i gwałty, trwają jedynie chwilę – są migawkowe. „Ruch czasu jest nieodwracalny, ale jego treścią nie jest wymyślone doskonalenie natury i kondycji człowieka, lecz tłum i tumult zjawisk historycznych”(R. Przybylski). Chciałbym móc w to wierzyć, ale nie potrafię. Pesymizm tak mocno targa wnętrzem i zanurza umysł w najbardziej katastroficznym scenariuszu. Świat to zmienny pejzaż kształtowany rękami polityków, dyktatorów i bogatych filantropów, których niejednokrotnie cicho prowadzone interesy zsyłają na świat plagę wojny i okrucieństwa. W imię zachłanności pieniądza, opętany człowiek i historia obfitowała w bezsensowne czystki i działania eksterminacyjne które podszywano wzniosłymi – ideologicznymi hasłami na dnie których spoczywała zatarta kartka z napisem „wolność” którą wyjmowano jak podglebie napiło się obficie krwią niewinnych. Każdy najbardziej haniebny czyn człowieka można usprawiedliwić jakimś motywem, przesłanką, czy impulsem mającym rzekomo zmienić, przemodelować świat na inny – w rozumieniu oprawcy lepszy. Dla niektórych przemoc jest rodzajem nałogu lub hazardu w którym można zyskać, a niekiedy stracić. Nie istnieją sterylne wojny, jedynie mniej lub bardziej uśmiechnięci decydenci na wysokich stanowiskach, liczący nerwowo zyski i straty. Po możliwym krachu, powstają z kolan i reżyserują kolejne widowisko przy którym po raz kolejny pęcznieją emocje i zbroją się armie, dając asumpt do patriotycznych wynurzeń i pomników bohaterów. To rodzaj nowotworu który przerzuca się w różne miejsca. Humanista nie ma nic do powiedzenia, jest jedynie wymarłym przedstawicielem wędrownych proroków, którym wiecznie niedowierzano i stawiano z drwiną za drzwiami dziejących się dynamicznie i okrutnie spraw. „Boję się świata bez wartości, bez wrażliwości, bez myślenia- pisał Kapuściński – Świata w którym wszystko jest możliwe. Ponieważ wówczas najbardziej możliwe jest zło.” Obecnie na świecie jest kilka punktów zapalnych. Wojna na Ukrainie, konflikt izraelsko – palestyński. Wszędzie gruzy miast, śmierć i płacz tych, którym odebrano bliskich. Ludzie wyrwani z miejsca urodzenia, stający się na powrót nomadami szukającymi skrawka niczyjej ziemi. Poranione dzieci na rękach rodziców których jedynym nieszczęściem jest to, że przyszły na świat w miejscu w którym jeden drugiemu próbuje wydrzeć serce i wolność. Politycy biją pianę i roztaczają obietnice których realizacja jest mglista i powiedzmy sobie szczerze nie możliwa do zrealizowania. Jakże wielu się przyglądają temu widowisku w ekranach telewizorów i jak na meczu piłkarskim, kibicują jednej bądź drugiej stronie. „Tam, gdzie nie ma Boga, tym bardziej nie ma człowieka, jest natomiast demon i dlatego piekło jest całkowitym brakiem miłości”(F. Dostojewski). Historia umoczona w błocie i krwi, przeszyta pełnym zazdrości aktem Kaina; okraszona euforią ogłupiałego tłumu kibiców którym na dom nigdy nie spadała cudza bomba. Jakże trudno jest zerwać maski i obnażyć zło. Nowoczesny i ciągle zbrojący się świat jutra, będzie nosił jedynie ślady człowieka, który Boga będącego miłością wygnał na peryferia i sprawił, aby nie wtrącał się w widowisko biesów.

wtorek, 1 października 2024

 

Słowo jest wielką tajemnicą i przekleństwem. Ostatnie dni niezwykle mocno uświadomiły mi jak słowo wypowiedziane może rezonować i przynosić zniszczenie, demaskować osoby i ich rzeczywiste intencje. „Narodziły się słowa – nieporadne, mylące, niepotrzebne, jakże natomiast przydatne jako narzędzia tortury”- czytam w Twierdzy de Saint – Exupery. Przemyślenia spreparowane i poddane do przetrawienia osobom trzecim – zasłuchanym i błyskawicznie wyciągającym wnioski; konstruującym swój negatywny pogląd na ten, czy inny temat. Bardzo często osoby nam bliskie i żyjące obok nas mogą słowem stłamsić, przygnieść, ogołocić z godności, zniszczyć, pozostawić w stanie bezdomności, pustki i wewnętrznego wykolejenia. W  takich sytuacjach człowiek odczuwa swoją niemoc, zdaje mu się, że został wtłoczony w sytuację, w której musi się tłumaczyć ze wszystkiego i to w sposób najbardziej obnażający i bezradny jak dziecko przywarte do muru i przerażone. Dostojewski twierdził, że gdyby ludzkie myśli miały zapach to świat nie wytrzymałby tego odoru. Myśli wychodzące przez bramę ust, to już początek katastrofy. Obawiam się świata spreparowanych prawd i urojonych opinii. Przed słowem trudno się obronić, przeciwstawić, a jeszcze jak jest zabarwione emocjami i chęcią zemsty – przeobraża się w huragan taranujący wszystko na swojej drodze. W tę rzeczywistość trzeba się uważnie wsłuchać, przyjąć rezonowanie prawdy lub jej braku. Słowa potrafią wywoływać obrazy, nawet tak dramatyczne w swojej konstrukcji, że inni są skłonni w nie uwierzyć. Przeciwko słowu może być w opozycji tylko słowo, ale ono jest już wtórne do tego, co zostało zasiane i rozbujało wszystko w impecie zamierzonego celu. Jakże wielu jest ludzi którzy mówią, co ślina im przyniesie na język – pogardliwie i bez ogródek - dosadnie i z premedytacją zasiewając nienawiść. Jak rozmyślał katastroficznie Cioran „nienawiść konserwuje.” Słowo – materia mądrych i głupców, uczonych i ulicznych awanturników, charyzmatycznych mówców i manipulatorów, zdolne budować i niszczyć, dawać nadzieję i życie lub tłamsić, a nawet uśmiercać. Potrzebujemy słów, bo dzięki nim wpływamy na otaczającą nas rzeczywistość, rzeźbimy siebie i tych których ucho mimowolnie przylgnie do wyartykułowanych przez nasze usta fraz. Brakuje nam milczącego zatrzymania w biegu spraw i wykrzykiwanych pretensji. Teraz rozumiem w pełni gest Chrystusa i ciszę w której zamilkły krzyki zaciskającego kamienie tłumu. Mistrz pisał na piasku grzechy tych, którzy sprawiedliwość przedkładali nad miłosierdzie.