czwartek, 31 października 2024

 

Jakże trudno przedkładać wiarę na język, którym można się komunikować z każdym, będąc po trosze usatysfakcjonowanym, że dotarło się nawet tam – gdzie kerygmat może budzić opór lub natychmiastowe odtrącenie. To wymagające zadanie dla tych, którzy przeżywają apostolski syndrom niezrozumienia, stojąc na agorach kipiących miast i próbując przybliżać prawdę o nieznanym i programowo eliminowanym z historii i codzienności Bogu. „Przygoda życia człowieka myślącego jest równocześnie wędrówką po zaułkach wątpienia. Pojawia się w niej nieuchronnie odcień wielkich wypraw Abrahama i Odyseusza, trud nocnych zmagań Jakuba z Bogiem, Augustyński niepokój wrażliwego serca, Pascalowska próba przemiany zwątpienia w wybór wielkiego zakładu, w którym musi pozostać ukryte ryzyko i niepewność. Wędrówka tym szlakiem rodzi wielką wspólnotę serc ukierunkowanych w stronę wartości potrzebnych do przetrwania nie mniej niż powietrze, woda, czy sen”- pisał J. Życiński w Wierze wątpiących. Do tego katalogu ludzkiej szamotaniny i fascynacji Innym, dodałbym pełne żaru doświadczenie zdobywania Ducha Świętego przez Symeona Nowego Teologa i rezurekcyjny zachwyt człowiekiem oraz uśmiech złożony stworzeniu przez świętego Serafina z Sarowa. Każdy najmniejszy, choć okupiony rozterkami, bezsennością i szamotaniną duszy trud, przynosi powiew świeżości i moc zmartwychwstania – blask światła, pośród rozlicznych cieni. Żadna filozofia, choćby najbardziej wyrafinowana i poetycka, nie przyniesie nam pocieszenia i odpowiedzi na dojmujące umysł i wnętrze pytania o sens i cel życia, którego finalnym akordem jest spotkanie z Absolutem lub pustką w której jakże wielu upatruje kres swojej drogi. Listopadowe dni zmuszają do refleksji nad wiarą, przygodnością ludzkiego życia – czyniąc człowieka intelektualnie zaangażowanym w refleksję eschatologiczną. „Oczywiście, istnieje wiara bardziej wzniosła: wiara, do jakiej wzywają wszystkie wiejskie krzyże, a także i krzyże nad mogiłami naszych bliskich. Jest ona miłością, i w niej jest ukojenie. Tak wierzyć nie będę nigdy”- jakże przenikliwa i bolesna jest konstatacja Malraux. Myślę, że taką optykę przyjmuje wiele osób dla których religia nie jest obojętna, choć nie potrafią odkryć w niej głębi spotkania i zdumienia. Stoją na zewnątrz i nie potrafią zdobyć się na odwagę wejścia do środka; wypłynięcia na głębię !  U Herberta znajduję realistyczną wizję świata który staje się Kościołem dla każdego: „może tak należy mówić ludziom cichym ufającym. Obiecywać – deszcze łaski – światło – cud, lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni bądźmy szczerzy – to jest także boży lud.” Jeszcze inny intelektualista wyzna z miażdżącym przeświadczeniem: „Znalazłem Boga w kałużach, w zapachu wiciokrzewu, w czystości niektórych książek, a nawet w ateistach. Prawie nigdy nie znalazłem tego wśród tych, których zadaniem jest mówić o tym.” Prawa o Bogu zwiastowanym na stronnicach Ewangelii, wydaje się zadaniem tytanicznym dla tych, na których czołach Chrystus wycisnął pieczęć miłości. To misja karkołomna i pozornie skazana na porażkę. Ale czyż nie z porażek i ludzkich upadków zbudował Mistrz wspólnotę, którą obmywa każdego dnia swoją krwią i uświęca tchnieniem zstępującego Parakleta ?  „Ci, którzy nas prowadzą, to ludzie, którzy stracili wszelkie zaufanie do siebie, ludzie, którzy nie oczekują żadnej osobistej nagrody i pragną jedynie miłości, nawet jeśli na nią nie zasługują – pogardzani grzesznicy: poborcy podatkowi, rabusie, prostytutki i synowie marnotrawni”(Ch. Yannaras). W kruchych naczyniach jest siła, zdolna nadać światu sens i cel. Tu prawosławie staje się religią przebudzonych synów, świadków wschodu Słońca.