Na
moich czatach stać będę, udam się na miejsce czuwania, śledząc pilnie, by
poznać, co przemówi do mnie... (Ha 2,1).
Im intensywniej
jesteśmy zanurzeni w strumieniu czasu, tym bardziej potrzebujemy pełnego
nadziei przesłania o narodzeniu Bogaczłowieka. Świat opróżniony z cudowności,
zracjonalizowany, przewidywalny, banalny, posiadający na wszystko gotowe
odpowiedzi- potrzebuje oczekiwania na cud. Człowiek nowoczesności jest
niezdolny do posługiwania się językiem mistyki, apofatycznego westchnienia,
wyobraźni wybiegającej poza horyzont pewności i żaru ognia zapalającego wszystko
zewsząd. „On jest słońcem, gwiazdą, ogniem, wodą, tchnieniem, rosą, chmurą,
opoką niewzruszoną, kamieniem, jednym słowem wszystkim co jest i niczym z tego
co jest”- pisał o Przedwiecznym Pseudo- Dionizy, odkrywając Obecność w świecie.
Poznanie przeniknięte pokorą i miłością. „Gdyby świat nie mówił tyle o Tobie-
pisał Claudel- moja tęsknota nie byłaby tak wielka.” Chrześcijaństwo spowite
jest tęsknotą i wyczekiwaniem; wyglądaniem Światła. Musi w nas zadrżeć cudowna
prostota dziecka wypatrującego pierwszej gwiazdy na niebie. Mądrość żydowska
powie, że „cud ostatni jest większy niż pierwszy.” Tym cudem jest bezsprzecznie
Betlejem w sercu każdego człowieka. Cud przyjścia i nawiedzenia- dostrzeżony wzrokiem,
usłyszany uchem, obecny i rozpościerający się w namiocie ludzkiego serca. Przedwieczny
z miłości uzewnętrznia się w świecie w kruchej i rozpraszającej ciemność nocy
osobie małego Dziecka. Jeśli Bóg nie narodzi się w nas, my sami pozostaniemy
obcy dla samych siebie. Samotni wygnańcy na pustyni postnowoczesności ! Miał
rację Angelus Silesius pisząc: „Choćby Chrystus tysiąc razy narodził się w
Betlejem, ale nie w tobie, pozostaniesz wiecznie zagubiony.” Czekam na Boga
mojej tęsknoty- spożytego w noc zstępującego światła !