Wtedy
Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał [oprawców]
do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do
lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. Wtedy
spełniły się słowa proroka Jeremiasza: Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk
wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie
ma
(Mt 2,16-18).
W radość narodzin
Bogaczłowieka wpisany jest dramat niewinnych dzieci – flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, bezimiennych wyznawców o
których Ewangelia lapidarnie wzmiankuje. „Są to pierwsze pąki Kościoła
rozwinięte wśród niewiary, a przedwcześnie doświadczone mroźną zawiścią
prześladowania”(św. Augustyn). Herod którego serce spowija ciemność i
paraliżujący strach o utratę władzy, zdobywa się na tak przerażający i pełen
cynicznego wyrachowania krok, mający na celu czystkę nowonarodzonych chłopców z
Betlejem. Brzmią w uszach słowa piosenki Metra: „Uciekali, uciekali, uciekali.
Na osiołku przez pustyni żar. Jak najdalej jak najdalej jak najdalej. Ukryć
Dziecię bezcenny ich skarb.” W twarzy małego Jezusa odbija się los każdego
dziecka wydanego światu, kruchego, bezbronnego, skazanego na kaprysy i decyzje
dorosłych. Istoty przyjęte i otoczone miłością, jak również takie, których matki
przekonane o swojej bezgranicznej wolności porzuciły lub pozbawiły oddechu oraz
możliwości przekonania się, że świat dobry i piękny. Przeżywam
pewną bezwładność wobec tego stanu rzeczy. Sama myśl o tych sprawach napawa
cierpieniem i każde z wykreślonych słów zdaje się być obarczone tak nieprawdopodobnym
ciężarem. W kontekście tych rozmyślań, przypomina mi się opowieść
Dostojewskiego pt. „Chłopczyk na gwiazdce u Pana Jezusa.” To poruszająca
historia sieroty umierającego na zimnie, po którego przychodzi Chrystus i
zabiera chłopca do swojego Królestwa. Dziecko doświadcza rzeczywistości bez
odtrącenia, bólu i przerażającej samotności. Niebo okazuje się pełne dzieci
doświadczające podobnych, a nawet większych trosk: „Niektóre zamarzły jeszcze w
swoich koszykach, w których je podrzucono na schody przed drzwiami
petersburskich urzędników, niektóre zaczadziały na wsi, oddane przez dom sierot
na garnuszek do biednych kobiet, inne zmarły przy wyschniętych piersiach swych
matek w czasie głodu w ziemi samarskiej, jeszcze inne udusiły się od zaduchu w
wagonach trzeciej klasy, a teraz wszystkie są tutaj, są teraz aniołkami u Pana
Jezusa, a On jest wśród nich, wyciąga do nich ręce, błogosławi je i ich
występne matki…” Nasza rzeczywistość jest również pełna cierpiących dzieci: porywanych,
sprzedawanych w otchłanie małych piekieł, gdzie gwałt i przemoc, staje się potwornym
aktem wymierzonym przeciwko życiu i miłości Boga. To obraz tego, co nie ludzkie
– demoniczne, okrucieństwa do którego zdolny jest człowiek pozbawiony serca i
zdolności kochania. Być może trzeba stracić władzę nad sobą, aby na powrót stać
się małym i nieporadnym dzieckiem kurczowo trzymającym się dłoni matki. Dzieckiem
ufającym na powrót dorosłym, że świat jest miejscem wzrostu, pragnienia,
nasycenia miłością.