O
Oriens, Splendor lucis aeternae… Dosłownie kilka dni nas
dzieli od liturgicznej antycypacji Narodzenia Pańskiego. Im bliżej świętowania,
tym intensywniej wszystko staje się bliższe poznaniu Tego, który wchodzi w nasz
zajęty sobą świat. Trzeba szczerości i prostoduszności dziecka, aby odkryć
wokół siebie krainę ducha wraz z drobnymi detalami, układającymi się w ludzką i
pełną szczerości tęsknotę. „Człowiek zraniony przez istnienie usiłuje
naśladować nieobecność, kultywować wyobrażenie niczego, zabiegać o czystość
pustki, opróżniać serce z jej osadów, unikać uczuć, być poprzez to, co nie
jest”(E. Cioran). Każde święta wyzwalają nas z pokusy ujarzmiania życia, (z
tego, co nie jest) testowania granic własnych możliwości i udawadnianiu innym
czegokolwiek lub fałszywego tłumaczenia siebie. Bliskość tych drugich i prawda
wychylające serce ku namacalności życia, zmusza do pogłębiania siebie-
uczłowieczenia poddanego naciskowi łaski. W świecie w którym na każdym kroku
proklamuje się, że religia umarła, a więzy rodzinne rozluźniły się, na dnie
tego osamotnienia i buntu, niewidoczne spękania ludzkiego wnętrza wypełnia
ciepło transcendentnego pochodzenia. Nad uskokiem otchłani zostaje przerzucona
kładka po której można przejść i postawić nogi na ziemi błogosławieństwa. Pójść
za przewodem gwiazdy. Dotrzeć do miejsca nowych narodzin. Królestwo
konieczności nasycone odbierającymi wolność bożkami, musi ustąpić przed
Królestwem które z proroczym żarem zwiastuje Ewangelia. Dziwny świat poddany
nachalnym stereotypom, ulotnym ideologiom, przesądny i pełen nonszalancji wobec
prostaczków, zostaje obnażony i poddany rezonowaniu wiary. „Jeśli serca nie
nasycimy nieskończonością, trzeba nią zaspokoić zmysły”- twierdził Mauriac.
Przetrzeć przyprószony wzrok, zatęchły węch i zasklepione woskowiną ucho, aby
usłyszeć oddech Dziecka położonego w korycie wśród cuchnącego bydła. Tego,
który obłaskawia uśmiechem i rączką muska każdą z twarzy- nawet tych
szkaradnych i wulgarnie bluźniących; zatopionych w mroku negacji i zwiędłych w możności
miłowania. Światło może być ukryte pod korcem, ale ciągle się tli ! Nawet jeśli
zastygło w ciemności, to jej ciemności przenika promień gwiazdy. Cud Betlejem
jaśniejący poza bordiurą czasu. Drżenie miłości i jej świeżość, potrafi
zmiękczyć najbardziej kamienne serce. „To już nie my żyjemy, ale Inny, Boży,
który żyje w nas”- pisał w swoich Notatkach Dostojewski. Dla Boga nie jesteśmy
skomplikowani, lecz jedynie nienarzucający się i poranieni, być może nie będą
świadomi tego stanu rzeczy. „Miłość, którą Bóg kocha, staje się naszą
miłością”(Wilhelm z Saint- Thierry). Nikt nam nie odebrał marzeń o przyszłości
w której możliwy jest prymat miłości nad nienawiścią, sprawiedliwości nad
cynizmem i chłodnym wyrachowaniem. Głębi nad powierzchownością po której kroczą
ślepcy, mozolnie i po omacku szukający światła.