Myślę, że teolog żyje w
dwóch czasach jednocześnie. Pierwszy naznaczony jest tykaniem zegara i zmieniającymi
się porami roku w których to korowodzie odkrywa drobne teofanie. Jest jeszcze drugi czas, spinający świat- zakryty dla cielesnych oczu-
jakby dostrzegalny intuicyjnie którego osnową mogą być natychmiastowe muśnięcia
duszy, świadczące o obecności wieczności która zstępuje przez szczelinę
niedowierzania; możliwej nawet szamotaniny, buntu aby ostatecznie poddać się
erupcji zadziwienia. Żyjemy w czasie i pewnie nikt się temu nie dziwi „pod
zaciemnionym niebem naszej codzienności”(P. Celan). Każdy z etapów przejścia
jest nasycony brzemiennym pytaniami na które trzeba sobie odpowiedzieć, tak aby
jak pisał Bossuet „dokonać w życiu akt, który sam przez się odpowiadałby życiu
wiecznemu.” Człowiek przechodzi przez świat z głową podniesioną do góry lub
spuszczoną ku ziemi, odczuwając grawitację według tych samych fizycznych prawideł
co każdy z otaczających bytów. Z drugiej strony otaczający świat jest pełen
tajemnic- śladów które rozrysowane na niewidzialnej mapie prowadzą ostatecznie
do jednego celu. Tylko głupiec osiada na mieliźnie lub rozsiada się w wygodnym
fotelu, zwalniając się z przygody poszukiwania i odkrywania nowych idei. Znam
wędrowców rozsiadających się w ruinach antycznych agor, czy nasłuchujących
odległych debat, inspirowanych wiarą w siły i piękno ludzkiego intelektu
mającego pokusę wytłumaczenia wszystkiego. U Orygenesa przeczytałem ciekawe
sformułowanie: „Cała rzeczywistość zmysłowa, włącznie z niebem i tym, co ono zawiera,
dla tego, kto się w nią wpatruje, jest jak owe białe pola gotowe do żniwa…” Wszystko
zdaje się podlegać przeobrażeniu, które istota refleksyjna i duchowo uformowana
zaczyna postrzegać, a tu odwołam się do Platona „jakimś zmysłem innym od
zmysłów ciała.” Jedynie Duch może odsłaniać zasłonę niepoznania i rzeźbić zręcznymi
palcami horyzont za którym można poczuć się naprawdę bezpiecznie. Tej
świadomości jutra towarzyszy pełne nadziei i radości przesłanie prawosławia
które jakże celnie włożył Dostojewski w usta starca Zosimy: „Bóg wziął nasiona
z innych światów, aby rozrzucić je tutaj… wszystko żyje dzięki uczestnictwu w
tamtym świecie… korzenie są gdzie indziej.” Udręką ponowoczesności jest
trapiąca umysł samotność i bezdomność. Ilu jest ludzi którzy jeszcze nie zamieszkali
w sobie, a otaczający ich zewsząd świat jest czymś w rodzaju tymczasowej niszy.
W tak dramatycznej konstrukcji myślenia jakże trudno wybiec poza powłokę życia
i dostrzec zupełnie inny brzeg; do którego można dobić, aby stać się istotą
zadomowioną i przeistoczoną. Eschatologia chrześcijańska nie jest czymś
wydumanym, płochym pocieszeniem dla bezradnych i niepotrafiących unieść
ciężarów życia prostaczków. Nie znikniemy jak kropla rosy. Chrześcijan przenika
„radość z obietnicy życia wiecznego i radości tego życia, jej lekkości, jej
uroku”(W. Rozanow). Nadziej nadaje ludzkiemu istnieniu niezwykłą głębię i
odczucie innego świata. „Nikt nie poszukuje światła wiecznego, jeżeli nie
dostrzegł, bodaj jeden raz, promienia, przebłysku tego światła w spojrzeniu i
na obliczu którejś z ludzkich osób”(E. Behr- Sigel). Mądrość nadziei jest
wielką szkołą tęsknoty i zawierzenia, epilogiem którego ostatecznym
zwieńczeniem jest spotkanie z „Drogą, Prawdą i Życiem.”