O kilku symptomach naszej
codzienności. Żyjemy w epoce w której niecierpliwie i fanatycznie inwestuje się
w nieśmiertelność. Nie myślę tu o lokowaniu pragnień i działań w
urzeczywistnieniu tęsknoty za wiecznością rozumianą na sposób teologiczny, lecz
dramatyczną próbą zatrzymania wąwozów i spękań pokrywających krajobraz zręcznie
tuszowanych twarzy. Świat iluzorycznej wiary w siłę medycznych innowacji,
implementujących fałszywe poczucie nadziei na długowieczność i cofnięcie
biologicznego zegara. Jesteśmy jak Syzyf dźwigający na swoich barkach kamień,
będąc usilnie przekonani, że już nie spadnie ze szczytu góry i nie podda nas po
raz kolejny upokarzającemu prawu grawitacji. Nadmuchana inteligencja i pełna
frazesów elokwencja nie czynią z człowieka istotę prawdziwie mądrą i
dalekowzroczną. Każdego dnia dokonujemy bolesnego wyboru miedzy otrzeźwiającą
umysł prawdą, a iluzorycznym przeświadczeniem o świecie w którym chcielibyśmy
się schronić i poczuć bezpiecznie. „Zawsze możemy nauczyć się tego, czego nie
wiemy, a nie tego, co myślimy, że wiemy”- pisał G. Thibon. Każdego dnia
człowiek staje wobec milowego wyboru miedzy tajemnicą skrzętnie schowaną w
głębinach serca a kłamstwem które rezonuje na agorach wyzutego z głębszych
uczuć i ideałów świata. Jakże wielu rzuca na wiatr słowa- pozbawione ciężaru,
pełne ironii – podszyte nieszczerą chęcią zawłaszczenia dla siebie innych. „Dialog
! Słowo magiczne, które w dzisiejszych czasach stało się programem, ale też
problemem. Odkryliśmy, podobnie jak Platon, że rozmowa sprawia nam trudności,
gorzej jest z porozumieniem”- pisał T. Spidlik. Prawda słów jest trudna dla
tych których usta zwiotczały od nadmiaru przestawiana ich znaczenia i wartości.
Spoglądam z dozą niepokoju na młodych ludzi- samotnych i jakże często
zagubionych, ciążących ku peryferiom rzeczywistości skazanej na niebyt. „Nie ma
już żadnego schronienia. Wszystko jest niebezpiecznie surowe. Wciągnięte do
granic zużycia…”(P. A. Jourdan). Przesyt wrażeń, hałasów i migotliwie zalegających
ekran telefonu obrazów jest aż nazbyt napastliwy i odbierający samodzielność
myślenia. Młodzi, pozbawieni idei które powinny w nich buzować i stanowić
ferment czegoś naprawdę twórczego i wyrywającego świat z nabrzmiałej pełnej
obłędu nudy. Moje pokolenie potrafiło ryzykować i przeskakiwać przepaści;
podążać za marzeniami ! Nowoczesność bez nawigacji jest zagubiona, niczym
wędrowiec na pustyni. Dzisiaj młodzież nie stawia sobie fundamentalnego
pytania: Kim jestem ? Skąd pochodzę i dokąd zmierzam ? Żyją zbyt często na
powierzchni, obleczeni w powłokę swoich ciał, płciowo zagubieni i nieokreśleni.
„Ciało- wciąż od nowa formująca się, nieuchwytna materia”(A. Saint- Exupery).
Trawi ich umysły głód zauważenia, pewności siebie i samoakceptacji. Eksperymentują
na wszystkich polach, szukając ścieżki która ostatecznie staje się labiryntem
zagubienia i rezygnacji. Jakże często szperają w głębinach wirtualnego świata,
docierając do ideologicznych śmieci które zatruwają ich pełne słońca dusze. Poddani
nieustannej psychologizacji, stają się ślepcami po omacku, stąpający po ziemi.
Paradoks istnienia powierzonego w ręce tych którzy potrafią zręcznie sterować
wolnością innych, nie zawsze kierując się szczytnymi pobudkami. Spojrzenie,
słowo i dotyk drugiego może być terapeutyczny, lecz co bardziej tragiczne-
również niszczy i pozostawia stygmat na całe życie. W tym rozdartym obrazie
człowieczeństwa zawsze tli się płomień nadziei na uśmiech i radość, której
gwałtowność i natychmiastowość otwiera szeroko oczy na życie, a włókna bytu
zmartwychwstają. Przez powłokę tych zagmatwanych spraw, dotyka człowieka niewidzialny
palec Boga, „dotyka nadziei tam, gdzie nie ma już nadziei.”