Bracia:
Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem
żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu
więc, i w śmierci należymy do Pana (Rz 14,7). Wczoraj
pochyliłem się nad zagadnieniem świętości i nakreśliłem jej chrześcijańskie
perspektywy. „Istnieje tylko jeden smutek, nie być świętym” (L. Bloy). Pierwsze
dni listopada w tradycji polskiej są naznaczone nutą melicznej refleksji nad
życiem i śmiercią. Cmentarze stają się miejscami przebudzonymi i gwarnymi.
Rozbłyskają światłem i ciepłem bliskich gromadzących się tłumnie przy grobach tych którzy zasnęli. Stają się przestrzenią pamięci i modlitwy; spotkania wierzących i
tych dla których religia jest jedynie sentymentalną i utrzymaną w dobrym tonie
otoczką wielowiekowo nawarstwionej kultury funeralnej. To, co łączy wszystkich-
to pamięć o tych, którzy nie ulegli zapomnieniu i powracają w mglistych
wspomnieniach. „Nikt nie może dotrzeć do świtu, nie przechodząc przez ścieżkę
nocy”(K. Gibran). Dwa dni temu byłem na pogrzebie ojca moich przyjaciół. Dźwigałem
wraz z nimi ich ból straty i umacniałem ich serca w poczuciu nadziei. Przekonywałem,
że chrześcijanin jest ziarnem włożonym w ziemię, aby w sposobnym czasie
zakwitnąć i być podniesionym dłonią Boga ku rzeczywistości zmartwychwstania. Natychmiastowa
i paraliżująca ciało chwila odejścia, a później odrodzenie ! W tym samym czasie
dotarła do mnie wiadomość o moim siostrzeńcu który zasłabł i znalazł się w
szpitalu, gdzie zdiagnozowano u niego niewydolność jednej strony serca. Rozpoczął
się wyścig z czasem i dramatyczna walka o życie. W jednym momencie tak wiele nakładających
się spraw, stanowiących jakże wymowny i przejmujący obraz balansowania życia
pośród rozpaczy śmierci; samotnego przekraczania niewiadomych dróg. To ciężka i
po ludzku niezrozumiała katecheza życia. „Jedynie śmierć oświetla życie. A
człowiek nie rozpoznaje swych korzeni aż do chwili, kiedy zostaną wyrwane”-
pisał G. Thibon. Rzeczywistość w której jest nam dane egzystować, przenika
poczucie brzemiennej bezradności która ujście znajduje w oceanie spokoju i
zawierzenia Bogu. Te dni są ważne i zapewne mogą się przebić do świadomości
ogłupiałego od pośpiechu, konsumpcjonizmu i cielesności społeczeństwa. Nauczyć
się żyć i umierać. Dbać o królestwo wnętrza ! Kochać życie bez perwersyjnego przeżywania
istnienia, bez zapatrzenia w siebie i próby oszukiwania czasu. Iść przed siebie
z oczami szeroko otwartymi, nasyconymi światłem i miłością. Iść przed siebie,
aby druzgoczącą samotność istnienia wypełnić pragnieniem komunii ze światem
który znajduje się za horyzontem naszego niedowierzania lub rozpaczy.