Wczoraj w berlińskiej
Galerii Mistrzów, niezwykle mocno poruszył mnie obraz Luca Giordano przedstawiający
świętego Michała Archanioła, poskramiającego demony i godzącego włócznią siedlisko
zła. Symbolika tego obrazu zdaje się aż nazbyt oczywista i nasuwa cały szereg przemyśleń,
dotykających dziejącej się wokół mnie rzeczywistości. Kolejne zmasowane ataki Putina
na Ukrainę. Obłąkany rządzą władzy szaleniec, odbiera prawo do istnienia
ludziom w imię tworzenia papierowej- imperialnej hegemonii. Myśli i czyny tego
człowieka, stają się nagrobnymi inskrypcjami, wypluwając go tym samym, na
margines cywilizowanego świata. „Los jednostki kierowanej przez nieznane
potęgi- taka byłaby treść kolejnych zapisków w dzienniku intymnym diabła” (E.
Cioran). Oddech staje się męczący, a łzy stają się jedynym środkiem perswazji
wobec obojętności odwracających wzrok od zbrodni. Nic nie zapowiada końca tej
wojny, a raczej budzi do istnienia głęboko uśpione potwory i plany których
rozszyfrowanie przysparza paraliżujący niepokój. Czy jesteśmy na skraju jakieś bezsensownej
zagłady ? To pytanie rezonuje pomiędzy złudną nadzieją na koniec tego
konfliktu, a trzeźwym realizmem który podpowiada: Si vis pacem, para bellum ! W pejzażu życia jest tyle
niewytłumaczalnego cierpienia i bezsensownej nienawiści na którą z mozolnym
trudem odpowiada się miłością. „Istoty ludzkie podnoszą wrzawę potężną jak
grzmot, podczas gdy ja wzdycham w milczeniu- pisał K. Gibran- bo przekonałem
się, że każda szalejąca burza kiedyś ucichnie, że pochłonie ją otchłań czasu, a
westchnienie przetrwa taj długo jak Bóg.” Jedynie nadzieja pomnaża okruchy
dobra i drobne tąpnięcia wywołując szczelinę w ludzkich sercach; pomnażając pierwociny
miłości. „Pewnego dnia wojna się skończy i wszyscy nareszcie odżyjemy ! Zagoimy
się jak rany, odrośniemy jak kikuty nóg i rąk, jak ten pusty oczodół, w którym
wiecznie ciemno. Zawołamy umarłych. Po imieniu. I wszyscy przyjdą”- tli się we
mnie nadzieja poetyki Hałyny Kruk. Za kilkanaście dni wybieram się na Ukrainę.
Będę towarzyszył jednemu z ojców z monasteru pod Lwowem. Nie wiem, co
przyniesie los i jakie obrazy wyryją się w mojej pamięci. Grad ostrzału lub
bezpieczny wąwóz, którym będzie można się przeprawić jak Mojżesz ze swoim ludem
przez epicentrum szalejącego żywiołu. Tylko nadzieja przydaje skrzydeł i uśmierza
lęk. Boję się, jak każdy w którego uszach brzmi dźwięk syreny nawołującej do
ukrycia się w bezpiecznym miejscu. U świętego Bazylego w katechezie
chrzcielnej, czytam: „Gdyby Izrael nie przeszedł przez morze, nie uszedłby
przed faraonem; jeśli więc nie przejdziesz przez wodę, nie ujdziesz przed
okrutną tyranią szatana.” Na końcu tej zawiłej i mrocznej drogi jest
Zmartwychwstanie !