Następnie
przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę
nad duchami nieczystymi i przykazał im,
żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani
pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch
sukien!» I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż
stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać,
wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!» Oni
więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz
wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali (Mk
6, 7-13).
Jakże ciężko jest spoglądać
na świat oczami Chrystusa i rozpalać w sobie charyzmat ucznia którego słowa
będą ogniem, a nie jedynie wątłym płomykiem. Ciężko jest wchodzić w świat na opak
i czuć na plecach oddech odtrącenia, niedowierzania lub wzniesionego ze słów i postaw muru niedostępności. Pośród tak nieudolnie
nakreślonych zakrętów apostoła, rysuje się perspektywa serca, gdzie jawią się scenariusze na które świat nie potrafi znaleźć uników lub gwałtownie porzucić
ważkie pytania- potrafiące zmienić mentalnie wszystko. Z Chrystusem Ewangelii
nie ma co się targować. Trzeba w tej szamotaninie zbutwiałego narzędzia- proroka
i świadka- spakować pośpiesznie torbę, porzucić lenistwo i wygodnictwo, tak aby nie minąć
się w drodze z drugim człowiekiem. „Bóg może wszystko poza zmuszeniem człowieka
do tego, by go kochał”- powie patrystyczna mądrość. Życie tych innych: zużytych,
roztargnionych, szemrzących, wątpiących i kontestujących przestrzenie wiary,
wymaga odwagi wyjścia- nawet za cenę obłaskawienia przekleństwem, czy pięścią
wymierzoną wprost między szeroko otwarte oczy. Nie można skapitulować po
nieudanej próbie. Schować się wśród towarzystwa kościelnie cukierkowatego i obłaskawiającego
pięknie brzmiącymi pochwałami. „Dostąpi zbawienia ten, kto zbawia innych”(W.
Sołowjow). Iść tam, gdzie światu brakuje tchu, a w otchłani wzbierają się
studnie łez. Iść tam, gdzie Bóg jest przeklinany i mielony w przywykłych
codziennością przekleństwach i złorzeczeniach. Otrzeć się o świat śmierdzący
grzechem – ludzką stęchlizną, do której nie dociera zapach prawdy i miłości
zrodzonej ze świadomości bycia naprzeciw Tego, któremu historia również nie
oszczędziła bólu odrzucenia i pogardy. Być „wezwanym przez to, co jeszcze nie
istnieje”- jak pisał R. Guardini. Chrześcijaństwo sterylne, hermetyczne,
samozadowolone z siebie, nigdy nie przemieni świata peryferii i nie zabandażuje
jego ran. Nie podniesie go ku przemienieniu. „Współczesne chrześcijaństwo
grzeszy dobrym wychowaniem. Martwi się jedynie o to, by się nie zabrudzić, by
nie być niedelikatnym, boi się błota, prostactwa, szczerości, przedkładając pedantyczną
miernotę nad wszystko inne. Jak daleko odeszliśmy tak postępując – pyta A.
Sinjavskij – Tymczasem chrześcijaństwo musi być odważne w nazywaniu rzeczy po
imieniu. Nadszedł czas, by zrezygnować z aniołków otoczonych girlandami, aby
mogły stać się aniołami silniejszymi i sprawniejszymi niż samoloty. Ale nie po,
to by małpować świat współczesny, ale by go przewyższyć.” Tylko tak intrygująca
postawa człowieka wiary, może ze szczytów rozpaczy sprowadzić tych, których
życie rozpadało się na kawałki, a w każdym z nich zatrzymał się pyłek tęsknoty za
Obecnością. Jakże profetyczne wydaje się pragnienie Simone Weil: „Dzisiejszy
świat potrzebuje świętych, nowych świętych, świętych obdarzonych geniuszem.” Będąc
w drodze przeczytałem wiadomość na skrzynce email. Przysłała ją znajoma z którą
straciłem kontakt wiele lat temu, a która to odnalazła w strzępach moich słów
jakiś osobisty, życiowy sens. „Dzisiaj serce ponownie mi zadrżało czytając
wnikliwiej Twojego bloga.” Droga ucznia na której pośród chwastów, rozkwitają
pachnące kwiaty.