Obcowanie ze sztuką od
wielu lat przysparza mi ogromnie wiele przyjemności. Nie wynika to z racji
ukończonych w tej materii studiów, ale z pasji przeżywania i czytania świata
możliwie jak najintensywniej w dziełach tych, którzy jakże często są oszczędni w
słowach, a rozmowni w obrazach. Choćby w malarstwie zawiera się tak wiele
przestrzeni przez które można percepcją oka przebyć i dotrzeć do genialnych
intuicji autora: jego samotności, zmagania, niepowodzeń, radości i peryferii
duszy, które wytryskują w teksturze zespolonych ze sobą barw. Pomimo
wielowiekowego podpatrywania, naśladownictwa i obopólnych zadziwień, każdy
twórca jest jedyny i niepowtarzalny. „Prawdziwy malarz przez napięcie uwagi
jest tym, na co patrzy”(S. Weil). Nie ma dobrej i złej sztuki, jest jedynie
droga którą musi mozolnie przebyć artysta, ocierając się o piękno lub je
świadomie porzucając w imię jemu tylko wiadomych przesłanek. „Piękno jest
wielorakie”(G. Bruno). Przez umysł przepływają mi setki płócien które widziałem
po rozsianych muzeach i galeriach Europy. Jedne mnie onieśmielały, inne
prowokowały do różnych reakcji, a jeszcze inne powalały na kolana- pozostając
opatrzonymi lapidarnym stwierdzeniem – mistrzowskie. „Każda sztuka jest nam
współczesna, jeśli jest wielką sztuką”- przekonywał Pasierb. Sztuka mimetyczna,
czy abstrakcyjna stają się jedynie różnymi stróżkami poszukiwań i zmagań z
tajemnicą świata, którego absolutny nakaz przekroczenia pulsuje z tyłu głowy
twórcy. Odczytywanie znaczeń, ukrytych sensów, naszpikowanych pod warstwami
krosna przemalowań, kształtuje osobistą bystrość postrzegania. W jednych
podrywała mnie kompozycja i rozmieszczenie postaci, czy elementów sztafażowych,
a w jeszcze innych precyzja kompozycji, czy nietuzinkowe umiejętności w oddaniu
szczegółów- zbudowaniu pełnej namacalności aury odmiennego od tego, który znam
świata. Wirtuozeria pędzla, niczym batuta w dłoni dyrygenta. Dla jednych kolor
buduje formę, a dla innych jest zupełnie zbędny, aż nazbyt natrętny-
emocjonalnie inwazyjny. Kiedy czytam obrazy, nie kieruję się osobistą sympatią
lub antypatią do twórcy. To przeszkadza w uchwyceniu istoty rzeczy, tej
fenomenologicznej głębi spojrzenia, wolnej od balastu epoki, czy opinii
przybocznych, zakradających się z gotową opinią dyletantów. „Malarz, który
doprowadził swoją inteligencję i wrażliwość do szczytu, ujrzał na koniec- jak
trafnie to uchwycić Przyboś- własne widzenie.” To „własne widzenie” potrzebuje
również odbiorca, recenzent, kulturalny smakosz wędrujący przez muzealne sale w
poszukiwaniu rarytasów, smaczków, tzw. obszarów „sztuki wielkiej i
nieprzedawnionej.” Ponoć Matisse w jesieni życia, przykuty do inwalidzkiego
wózka malował nożyczkami, niczym dziecko tkające bajowy świat kolorów
bezwiednie rzuconych na kartkę białego papieru. Umierając można ciągle malować
! Czy to nie sygnał w stronę wieczności ? Maluję drzwi przez które chcę wejść. W
tej przygodzie widzenia i bycia zawłaszczonym, potrzebna jest doza pokory i
wolności na który zdobywa się niewielu śmiałków estetycznej konsumpcji. „Nie
wystarczy być genialnym artystą, jeśli język plastyczny własnej epoki, w
którego obrębie porusza się tworzący artysta, chlubiąc się wiernym odtwarzaniem
rzeczywistości widzialnej, zatracił umiejętność wyrażania tego, co niewidzialne”(A.
Olędzka- Frybesowa). Najważniejsze jest to, co ukryte, będące poza- na
marginesie malarskiej wizji- możliwej do rozszyfrowania dla tych, którzy już
nie tyle widzą wzrokiem, co drganiem struny duszy.