czwartek, 22 czerwca 2023

 

Obcowanie ze sztuką od wielu lat przysparza mi ogromnie wiele przyjemności. Nie wynika to z racji ukończonych w tej materii studiów, ale z pasji przeżywania i czytania świata możliwie jak najintensywniej w dziełach tych, którzy jakże często są oszczędni w słowach, a rozmowni w obrazach. Choćby w malarstwie zawiera się tak wiele przestrzeni przez które można percepcją oka przebyć i dotrzeć do genialnych intuicji autora: jego samotności, zmagania, niepowodzeń, radości i peryferii duszy, które wytryskują w teksturze zespolonych ze sobą barw. Pomimo wielowiekowego podpatrywania, naśladownictwa i obopólnych zadziwień, każdy twórca jest jedyny i niepowtarzalny. „Prawdziwy malarz przez napięcie uwagi jest tym, na co patrzy”(S. Weil). Nie ma dobrej i złej sztuki, jest jedynie droga którą musi mozolnie przebyć artysta, ocierając się o piękno lub je świadomie porzucając w imię jemu tylko wiadomych przesłanek. „Piękno jest wielorakie”(G. Bruno). Przez umysł przepływają mi setki płócien które widziałem po rozsianych muzeach i galeriach Europy. Jedne mnie onieśmielały, inne prowokowały do różnych reakcji, a jeszcze inne powalały na kolana- pozostając opatrzonymi lapidarnym stwierdzeniem – mistrzowskie. „Każda sztuka jest nam współczesna, jeśli jest wielką sztuką”- przekonywał Pasierb. Sztuka mimetyczna, czy abstrakcyjna stają się jedynie różnymi stróżkami poszukiwań i zmagań z tajemnicą świata, którego absolutny nakaz przekroczenia pulsuje z tyłu głowy twórcy. Odczytywanie znaczeń, ukrytych sensów, naszpikowanych pod warstwami krosna przemalowań, kształtuje osobistą bystrość postrzegania. W jednych podrywała mnie kompozycja i rozmieszczenie postaci, czy elementów sztafażowych, a w jeszcze innych precyzja kompozycji, czy nietuzinkowe umiejętności w oddaniu szczegółów- zbudowaniu pełnej namacalności aury odmiennego od tego, który znam świata. Wirtuozeria pędzla, niczym batuta w dłoni dyrygenta. Dla jednych kolor buduje formę, a dla innych jest zupełnie zbędny, aż nazbyt natrętny- emocjonalnie inwazyjny. Kiedy czytam obrazy, nie kieruję się osobistą sympatią lub antypatią do twórcy. To przeszkadza w uchwyceniu istoty rzeczy, tej fenomenologicznej głębi spojrzenia, wolnej od balastu epoki, czy opinii przybocznych, zakradających się z gotową opinią dyletantów. „Malarz, który doprowadził swoją inteligencję i wrażliwość do szczytu, ujrzał na koniec- jak trafnie to uchwycić Przyboś- własne widzenie.” To „własne widzenie” potrzebuje również odbiorca, recenzent, kulturalny smakosz wędrujący przez muzealne sale w poszukiwaniu rarytasów, smaczków, tzw. obszarów „sztuki wielkiej i nieprzedawnionej.” Ponoć Matisse w jesieni życia, przykuty do inwalidzkiego wózka malował nożyczkami, niczym dziecko tkające bajowy świat kolorów bezwiednie rzuconych na kartkę białego papieru. Umierając można ciągle malować ! Czy to nie sygnał w stronę wieczności ? Maluję drzwi przez które chcę wejść. W tej przygodzie widzenia i bycia zawłaszczonym, potrzebna jest doza pokory i wolności na który zdobywa się niewielu śmiałków estetycznej konsumpcji. „Nie wystarczy być genialnym artystą, jeśli język plastyczny własnej epoki, w którego obrębie porusza się tworzący artysta, chlubiąc się wiernym odtwarzaniem rzeczywistości widzialnej, zatracił umiejętność wyrażania tego, co niewidzialne”(A. Olędzka- Frybesowa). Najważniejsze jest to, co ukryte, będące poza- na marginesie malarskiej wizji- możliwej do rozszyfrowania dla tych, którzy już nie tyle widzą wzrokiem, co drganiem struny duszy.