Flp 3, 20-21
Nasza
bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana Jezusa
Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone w podobne do swego
chwalebnego ciała tą mocą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie
podporządkować.
„Wędrówką jedną życie
jest człowieka…”- pisał Stachura dotykając pośrednio i duchowo człowieczej
włóczęgi po nieznanych ścieżkach. Ludzie wierzący w przeciwieństwie od tych nie
wypatrujących drugiego brzegu, mają jakoś bardziej sprecyzowany kierunek
przemierzanej w trudzie drogi. W chrześcijaństwie, nie można zagubić pewnego
realizmu eschatologicznego- zrozumienia, że Kościół to wydarzenie, w którym
dokonuje się przejście Jezusa i przeprowadzenie każdego z nas do innej
egzystencji. Dobrze to wyraził Bousset: „Kościół
nie ma tu zatem swojego mieszkania; nie zatrzymuje się, przechodzi. Jest
wędrowcem, nie buduje własnego siedliska. A swoje dzieci naucza, aby nie
przyzwyczajały się do życia tu, na ziemi, aby im budowały tu swojej siedziby;
ponieważ są jakby w gospodzie, przejazdem”. Wiara to nie jest pakiet, który
sobie możemy zakupić w prosperującym „towarzystwie ubezpieczeniowym”- z hasłem
niczym neon świecącym; w razie egzystencjalnego niepowodzenia- masz zagwarantowane
niebo. Chrześcijaństwo autentyczne jest o wiele bardziej radykalne, niż się
komuś może zdawać. Niesamowite są słowa jednego ze wschodnich teologów: Kościół
ma jeden fundamentalny cel- „przygotować świat na ostateczne przemienienie,
kiedy śmierć zostanie ostatecznie uśmiercona, a ludzkość i wszechświat, poprzez
łono Kościoła, narodzą się w Królestwie… W ten sposób Kościół objawia się jako
miejsce duchowe, w którym człowiek staje się terminatorem eucharystycznej
egzystencji, staje się autentycznie kapłanem i królem: dzięki liturgii odkrywa
świat przemieniony w Chrystusie i odtąd współpracuje przy jego ostatecznej
metamorfozie”. Ktoś może zapytać jak do tego dojrzeć, jak to ma się zrealizować
w naszym życiu. Odpowiedzi udziela sam Bóg- abyśmy uwierzyli w Tego, który jest
posłany.