Kiedy
Jezus przybliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał.
Gdy usłyszał przeciągający tłum, wypytywał się, co to się dzieje. Powiedzieli
mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida,
ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby
umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade
mną!» Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się
przybliżył, zapytał go: «Co chcesz, abym ci uczynił?» On odpowiedział:
«Panie, żebym przejrzał». Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię
uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także
cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.
Niewidomi to bardzo specyficzna grupa ludzi, która pomimo niemożliwości
widzenia posiada nadzwyczaj rozwinięty zmysł słuchu. W tradycji biblijnej zmysł
słuchu odgrywał o wiele większą rolę niż wzrok. Czasami bycie niewidomym
odsłania całkiem inne- nieznane obszary rzeczywistości. „Ucho jest bowiem
zawsze otwarte, zmuszone do słuchania dźwięków i hałasów wytwarzanych wokół,
tymczasem oko może być otwarte lub zamknięte, wedle naszego upodobania” (C.
Rise). Niewidomy z dzisiejszej Ewangelii siedzi przy drodze i nasłuchuje
zgiełku świata. Ten człowiek nie jest nieszczęśliwy, on przywykł i zaakceptował
stan swojej ślepoty. „Być może czasami najlepiej jest być niewidomym, wtedy
widzi się rzeczy takimi, jakimi są naprawdę, a nie pozwala się oślepić ich
wyglądowi”- pisał W. Wharton. Często mamy skłonność w powierzchownej egzegezie
klasyfikować tego człowieka jak nieszczęśnika i żebrującego o cud bezdomnego.
Myślę, że on postrzegał rzeczywistość w całkiem odmienny sposób- inny niż
reszta wyposażonych w sprawne „zwierciadła”. „Człowiek zdolny jest nawet
błogosławić cierpienie, kiedy ma je już za sobą, sam trwale nim naznaczony i
przemieniony… Cierpienie człowieka jest przyzywaniem, bezsłowną epiklezą.
Kiedy dzięki pośrednictwu drugiego człowieka ktoś odzyskuje poczucie bliskości
Boga, trudna epikleza cierpienia zostaje wysłuchana” (W. Hryniewicz). Przemyka
przed nim podekscytowany tłum ludzi, poruszony obecnością rozsławionego w
okolicy Jezusa z Nazaretu. Nie sposób się nie poderwać z żebraczego kartonu lub
kawałka sukna i podążyć za tłumem. Jedyne, co można zrobić to krzyczeć
donośnie, błagając o zauważenie. Wraz z pojawieniem się Chrystusa w jakiś sposób
zmienia się ontologiczny status tego człowieka. Zapragnął widzieć, ale nie po
to aby być przeciętnym konsumentem kolorowego świata. Od tej pory będzie postrzegał
świat w potencji wiary zdolnej urzeczywistniać rzeczy niemożliwe. Jest jeszcze
jeden ważny aspekt. Zanim Chrystus otworzył mu oczy, to zapatrzył się w niego.
Ciekawe w jaki sposób Bóg widzi człowieka, jak postrzega każdego z nas ? Ilu
ludzi „widzących” nie pozwala, aby Bóg na nich patrzył. Zręcznie się zasłania
różnymi banalnymi wytłumaczeniami, aby tylko nie spotkać utkwionego na sobie
spojrzenia Boga. Gdyby podążać za platońskim przekonaniem, iż wzrok jest
źródłem poznania. To należy zapytać: Poznania czego, kogo…? Dante
przechadzający się przez Raj w Boskiej
komedii, postrzegał wzrok jako organ utrwalający piękno nieskończonego
misterium Piękna. „Spojrzenie to uobecnione na obliczu człowieka podobieństwo
do Boga”(P. Floreński). Może duchową receptą na doświadczenie innego świata,
jest żarliwa modlitwa o oczy otwarte na przeobrażającą i utrwaloną w cudach
obecność Boga.