Łk 21, 5-19
I
nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw „musi
się stać”, ale nie zaraz nastąpi koniec». Wtedy mówił do nich: «Powstanie naród
przeciw narodowi” i królestwo przeciw królestwu. Wystąpią silne trzęsienia
ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki
na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was
prześladować… I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich.
Ale włos z głowy wam nie spadnie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie».
Trudne jest dzisiejsze
przesłanie Ewangelii. Lektura tego fragmentu może zjeżyć włosy na skórze i
spowodować poczucie niepokoju, trwogi a nawet bezradności wobec przyszłych wydarzeń. Z
drugiej strony eschatologiczno-apokaliptyczna mowa Jezusa stawia przed słuchaczami
obrazy, które zdają się być nam niezwykle bliskie. Kiedy czytamy reportaże z
różnych stron świata, szczególnie z tzn. miejsc zapalnych. Docierają do nas
fragmenty rzeczywistości- pełne dramatyzmu, niewyobrażalnego cierpienia,
ludzkiej krzywdy, wojen, które niczym uśpiony wulkan wybuchają z ogromną niszczycielską
siłą. W jaki sposób będziemy obecni w tych sekwencjach zdarzeń zależy tylko od
nas. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że nasz świat jest przeniknięty
przemocą i bólem…, pomimo tego, że całe zastępy polityków przekonują nas, iż
wszystko jest pod kontrolą i nie ma się czego obawiać. Pewnie łatwiej się żyje,
kiedy mamy poczucie bezpieczeństwa i sterylną świadomość, że to gdzieś indziej
uzewnętrznia się zło- tysiące kilometrów dalej. Chrystus pragnie nas
wyprowadzić z tej bezpiecznej kryjówki, wskazując na zamęt którego
oddziaływanie rozszerza się i może również stać się naszym udziałem. Termin
apokalipsa pochodzi od greckiego słowa apocaluptein,
co oznacza „zdjąć zasłonę”. Chrystus uchyla zasłonę, abyśmy zobaczyli
przyszłość taką jaka ona jest. Więcej, pragnie abyśmy bez złudzeń i własnych
projekcji w tej nadchodzącej przyszłości dostrzegli siebie. Jest w tym jakiś
realizm sytuacyjny, nie można żyć złudzeniami czy fałszywymi zapewnieniami
manipulatorów czy innych sekciarskich pseudo-przewodników. Nie można być ślepym
koniem galopującym bezmyślnie przed siebie… Przyjdzie taki czas w którym
chrześcijaństwo będzie przeżywało swój sprawdzian wierności wobec Boga. To będzie indywidualny
sprawdzian. Tylko ten, kto nie zawiedzie, nie cofnie się, nie da się zakrzyczeć
i zmanipulować, jest godny być chrześcijaninem i może spokojnie uczestniczyć w
rozciągłości prawdy na sądzie ostatecznym. „Przez swoją wytrwałość ocalicie
wasze życie”. Tutaj chodzi o pełną mobilizację sił- świadectwo, być może naznaczone
znakiem krzyża. Pomimo poczucia lęku, chrześcijanin musi pamiętać o finiszu- ostatecznym
zwycięstwie. „Koniec jest tam skąd zaczynamy”- pisał T.S. Eliot. Koniec jest
tam gdzie otwiera się przed wierzącymi porta
fidei. Ewangelia nie jest księgą zasiewającą poczucie lęku. Ewangelia to opowieść
o „nowym stworzeniu”, „nowym świecie”, który zostanie dotknięty Duchem Świętym
i przeobrażony na powrót w rozkwitający Eden. Przemija postać tego świata, ale
to nie znaczy że wszystko, co nas otacza zostanie unicestwione czy wtopione w
wieczne ramiona śmierci. Człowiek i świat ma swój moment Paschy- przejścia ze
śmierci do życia. Najważniejsze jest to, aby nie poddać się „martwocie serca”-
utracie wiary w Zbawiciela. „Życie w Bogu łączy się z radością i międzyludzką
więzią, i jest właściwie łaską, darem, tchnieniem Ducha Świętego, zaś odejście
od Boga alienacją i chronicznym smutkiem i depresją” (J. Krasicki). Dlatego
ważne jest człowiecze „teraz”. „Nie możemy rozwiązywać problemów świata
przyjmując wobec nich postawę rezygnacji czy ucieczki. Możemy je rozwiązać
jedynie poprzez ich zmianę, poprzez rozważanie ich z innej perspektywy- pisał
o. A. Schmemann. „Oto zwiastuję wam radość wielką” (Łk 2,10). Ostateczny akord
historii świata to uobecniająca się radość nowego świata, której piewcami i
zwiastunami są chrześcijanie.