Przyjdźcie do Mnie
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.
Wśród licznych
portretów Chrystusa które przechowuje w swoim skarbcu wizualna kultura i które
odsłaniają mi jakiś duchowy walor, urzeka mnie szczególnie Zbawiciel pędzla Dominikosa Theotokopulosa (El Greco). O samym
artyście późnorenesansowym i wybranych jego dziełach pisałem wielokrotnie.
Fascynuje mnie w jego twórczości jeden niezwykle charakterystyczny aspekt; twarze
i gesty przedstawionych przez niego postaci wyrażają stan głębokiego
mistycznego uniesienia wzwyż. Można z łatwością mówić o wertykalnym charakterze
jego malarstwa w którym pobrzmiewa echo średniowiecza w zaczynie rosnącej sztuki
baroku. Pragnę zatrzymać się na wspomnianym już portrecie Chrystusa Zbawiciela. Najprawdopodobniej do obrazu
pozował młody Żyd z Toledo, ponieważ sam artysta chciał jak najbardziej wierniej
oddać semickie rysy Jezusa. Styl portretowania zdaje się być bliski wielkim
nauczycielom Kreteńczyka jakimi byli Tycjan i Tintoretto. Cechą która miała
odróżniać ten portret od innych- nie mniej znaczących w historii malarstwa-
miała być nowa jakość wyrażona za pomocą światła: „Światło jego obrazów nie ma
prawie nic wspólnego ze światłem naturalnym- pisał R. Huyghe- Jest to jakby
nadprzyrodzona eksplozja kolorów.” O tej sile światła- nadziemskiej
fluorescencji mówiono, że jest „specyficznym doświadczeniem duchowym emanującym
z oka przepełnionej wiarą duszy El Greca.” Światło nie jest tylko elementem
wzmacniającym emocjonalny odbiór wizji, ale orzeka o nadprzyrodzoności- photisma- przemienionym człowieku w Bogu.
Jezus ukazany na obrazie jest bez wątpienia postacią mistyczną, przy całej
żydowskości i historycznej wierności faktom. Sposób jego przedstawienia
ewidentnie nawiązuje do tradycji ikonograficznej Bizancjum- jest echem piękna
tkwiącego w ikonach z których to wyłania się przebóstwiony, a zarazem bliski
człowiekowi Zbawca. Przemieniony Chrystus tak bliski sztuce chrześcijańskiego
Wschodu i jednocześnie naznaczony duchem hiszpańskiej mistyki tworzy doskonałą
syntezę teologicznego Piękna, które nie straciło ani trochę z siły duchowego
przekazu. Wbrew Balladzie o Wschodzie i
Zachodzie Kiplinga, Wschód z Zachodem jakoś się zeszły w malarstwie El
Greca na chwilę. Sztuka może być najbardziej ekumenicznym medium transferu
wiary, a odbiór tajemnicy Boga dokonuje się w głębi patrzącego o wiele dalej
niż estetyczny magnetyzm płótna. Dla wschodnich teologów „piękna nigdy nie jest
sama ikona, lecz prawda, która w nią zstępuje i przybiera jej postać.” Kiedy
patrzę na to przedstawienie przypominają mi się słowa św. Augustyna: „Chcecie
ujrzeć Boga ? Przecież On jest miłością ! A jaką formę ma miłość ? Nikt nie
może tego powiedzieć.” Być może sam El Greco szukał tego najwłaściwszego obrazu
Miłości, a źródłem jego poszukiwań była zdecydowanie dominująca ikona. „Mamy tu
do czynienia z malarzem świadomym swego rzemiosła, który zetknął się z tradycyjnymi
typami, formami i wartościami Kościoła bizantyjskiego w wielu rozmaitych
połączeniach, lecz w swej własnej pracy szukał nowych interpretacji malarstwa
portretowego. Nadał on ikonie nowej siły wyrazu, rzucając wyzwanie dziedzictwu
przeszłości” (R. Cormack). Trzeba przyznać, że teologia ikony nie pozwalała
nigdy na malowanie z żywego modela, ponieważ oznaczałoby to zerwanie z
praobrazem. Jednak sam artysta nosił w swoim wnętrzu ten najbardziej
fundamentalny- ikoniczny wzorzec zakorzeniony w jego sercu i pamięci, a którego
źródłem była prawosławna kultury Krety- płodnej prowincji Bizancjum. Jestem
przekonany, że w jego pamięci wyryły się słowa Pseudo- Dionizego które doskonale znał każdy malarz ikon:
„Jeśli malarz nieugięcie będzie się wpatrywać w pierwowzór piękna, nie rozpraszając
się ani w jedną, ani w drugą stronę, to jedynie wtedy opracuje swój odtwórczy
obraz”- dodajmy obraz Chrystusa Zbawcy.