Tak mówi Pan: «Zwabię oblubienicę i
wyprowadzę ją na pustynię, i przemówię do jej serca. I tam odpowie Mi jak w
dniu, w którym wychodziła z ziemi egipskiej...
Wczoraj uczestniczyłem
w Eucharystii na Górze Polanowskiej. Pustelnie to „płuca Kościoła,”
„wentylacja” kiedy w zabieganym świecie jest zbyt duszno i niekomfortowo. Na
pustyni człowiek nie powinien szukać egzaltowanej mistyki, ale uczyć się
akceptować własną codzienność. Czyż każda chwila naszego życia nie jest
modlitwą w której zostajemy odnalezieni, obdarowani, uzdrowieni i napełnieni
światłem ? Wybrałem się w to miejsce wraz z rodziną aby podziękować przed ikoną
Matki Bożej Bramy Niebios za bezpieczną podróż, pobyt i powrót z Francji. W tym
miejscu często czuję się jak oblubienica wyprowadzona na pustynię- grzesznik
przychodzący do źródła, do którego serca Bóg przemawia. Istnieją takie miejsca
chrześcijaństwa w których człowiek nigdy nie jest samotny, czuje się poruszony
i uwiedziony przez Boga; zalany żarem miłości, onieśmielony i podniesiony wyżej.
Pustelnia pozwala odczuć własną ograniczoność, spuścić powietrze, zobaczyć
siebie jako pokornego pośród pokornych nędzarzy Kościoła. Kiedy w czasie liturgii odmawiałem modlitwę
Pańską z dłońmi wzniesionymi ku górze poczułem jakby w jednej chwili zalał mnie
tak niesamowity wewnętrzny pokój. Szczęście przenikające duszę człowieka tak
gwałtownie, niespodziewanie, rodzące tym samym ekscytację i podziw wobec Tego,
który odnawia wszystko zgodnie z
zamysłem swojej miłości. Bóg, którego doświadczam nie jest Bogiem sukcesu,
cudów, nieprawdopodobnych znaków przykuwających spojrzenie ciekawskich. W moim
przekonaniu Bóg chrześcijan to ktoś, kto objawia się w ludzkiej słabości,
bezradności, bankructwie; w sytuacji która często wydaje się z góry skazana na
porażkę. Chrystus pochylający się nad słabymi, zasiadający w domach
grzeszników, odwiedzający miejsca grzechu- przestrzenie dramatycznych, ludzkich
roztrzaskanych egzystencji. Bóg przekonujący nas każdego dnia o tym, że
świętość to prozaiczna codzienność która wcale nie musi być nudna, frustrująca
i szara. Nie należy narzekać, czy marzyć o sprawach które w gruncie rzeczy nas
alienują. Akceptować swój krzyż, uśmiechać się o poranku i kończyć dzień
zadowolonym z dobrze wykonanych obowiązków. W zwyczajnych czynnościach i
kontaktach odkrywać piękno Bożej Obecności- Twarz zadowolonego z naszych
podźwignięć Boga. Życie to szkoła odkrywania pozbawionego idealizacji Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Patrzę na
Chrystusa siedzącego nad brzegiem jeziora i szykującego posiłek dla prostaczków
złowionych w sieć fascynującej przygody wiary. Boga zakochanego w człowieku-
obecnego najmocniej w nas wtedy, kiedy uginamy się pod pręgierzem niewygodnych
pytań i wątpliwości osuwających się niczym lawina ze szczytów obojętnego i
niedowierzającego świata. Bóg spotkany w ciszy, odbity na twarzach przypadkowo
spotkanych osób, ciągle bezdomny w świecie ludzkim i nigdy niezniechęcający się
poszukiwaniem człowieka dla świata otwierającego się na oścież w rozpostartych,
czule przytulających ramionach Ojca.