Czy żyjemy już w
świecie bezbożnym- pogańskim- a może tak bardzo obojętnym, że wszystko co
święte człowiekowi współczesnemu zobojętniało ? To pytanie nie jest jedynie
prowokacją mającą na celu zdiagnozowanie religijności człowieka nowoczesnego,
światowego i najczęściej polegającego na własnych umiejętnościach. Tym niech
się zajmie socjologia lub psychologia religii. Teolog będzie pytał o człowieka.
O jego uśpioną tęsknotę za Bogiem; horyzontalne i wertykalne spojrzenie wiary. Teologia
nie jest jedynie akademickim dyskursem odrealnionych mędrców w sutannach. Teologia
się dzieje pomiędzy człowiekiem i Bogiem, promieniuje i sprowadza sprawy ważne
na właściwe tory. Pulsuje wewnątrz chrześcijaństwa i stawia nas wobec naglących
problemów współczesności. Jest dyskursem wokół spraw najistotniejszych, choć
czasami jeszcze tak niewyraźnie zarysowanych. W końcu jest wzdychaniem za
blaskiem prawdy i wiecznością, wokół których może- jeśli tyko zechce orbitować
człowiek. „Dajcie człowiekowi świat, a potrzeba drugiego zniknie”- słynna
sentencja ateistów zaciskających kurczowo w dłoniach egzystencję. Fałszywie
pojmowany dyktat stworzenia nad Absolutem. Można poszerzyć tę myśl: „Dajcie
człowiekowi nieograniczoną władzę, pieniądze, medialny rozgłos, a potrzeba Boga
umrze w nim śmiercią naturalną.” Obojętność podszyta zuchwałą irytacją i
wzmocniona urojoną nienawiścią do tego, co religijne- transcendentne- tworzy
człowieka „niezależnego” i „odmitologizowanego” ze wszystkich nawarstwień
duchowego pojmowania rzeczywistości. „Człowiek jest bogiem bezsilnym”- już
dobry kawałek czasu temu, stwierdził M. Heidegger. Byt bezsilny- ponieważ
wydaje mu się, że może urządzić swój własny świat bez pomocy kogokolwiek.
Bezsilny- ponieważ może pominąć najbardziej fundamentalne pytania o sens
własnego istnienia i przechodzenia na drugą stronę życia. Jeżeli życie
człowieka nie jest paschą- przejściem- wówczas wszystko zostaje spowite
śmiercią; irytującym bełkotem ślepca potykającego się o własne złudzenia.
Myślenie i postrzeganie świata wchodzi w absurdalność śmierci. Merlau- Ponty
powiedział: „człowiek nie jest skazany na wolność, jest skazany na sens, co
znaczy, że został wezwany do rozszyfrowania sensu egzystencji, przede wszystkim
zaś sensu samej wolności.” To w przestrzeni wolności dokonuje się proces wyboru-
być w Bogu lub może być poza Nim. Nie wszyscy są zdolni i na tyle odważni, aby
jak Rimbaud oznajmić: „Ja to Inny.” W spotkaniach z różnymi ludźmi bardzo często
nie ujawniam się, że jest duchownym- teologiem. Rozmowy rozszerzają się na
różne tory, ale tym ostatnim- zmarginalizowanym okazuje się rzeczywistość
religii, duchowości, aspiracji wzbicia się poza „teraz.” Jeżeli rozmowa
poszybuje w kierunku spraw duchowych, to bardzo często okazuje się, że jest to
mielizna w której topią się przeciętni „wierzący” w których pulsuje już jedynie
duch tego świata. „Z pewnej perspektywy dałoby się nieomal powiedzieć, że w
przypadku ludzi współczesnych określających się mianem „areligijnych” religia i
mitologia „skryły się” w mrokach ich nieświadomości- jest to równoznaczne ze
stwierdzeniem, że ludzie ci głęboko w swym wnętrzu mają możliwość odzyskania
religijnego przeżywania życia. Z chrześcijańskiego punktu widzenia dałoby się
powiedzieć, że „niereligijność” odpowiada nowemu „upadkowi” człowieka, że
człowiek areligijny utracił zdolność do świadomego przeżywania religii, tym
samym do zrozumienia i uznania jej, ale w najgłębszej głębi swej istoty ciągle
przechowuje wspomnienie o tym, jak było kiedy wierzył” – twierdził M. Eliade. On
istnieje, przenika ludzkie myśli, spojrzenia i rozmowy. „On jest nieograniczoną
przestrzenią naszej wolności. Bez Niego bylibyśmy jedynie śmiesznymi działkami
wszechświata i historii, pęcherzykami na powierzchni nicości. Amebami, których
przypadek uczynił organizmami złożonymi”(O. Clement). Spróbować odnaleźć ślady
Boga w świecie, a nade wszystko w sobie. Można spotkać Go w drodze jak
uczniowie idący do Emaus i przeżywający wewnętrzne rozterki. Wejść w centrum
własnego serca, gdzie spaceruje On- pełna miłości Obecność ! Zmierzyć się ze
sobą- szamotać, rozbić się o fale niemocy własnego rozumu. Bóg nie zamieszka w
kimś kto nie zamieszkał w sobie. „Gdzie jest we mnie to miejsce, do którego
mogę Cię zaprosić, mój Boże”- pytał z takim przejęciem poszukujący sensu święty
Augustyn. Paradoksalnie Bóg się objawia w tej chwili, kiedy nie ma już w nas
naszego próżnego i krzykliwego ja. „Kiedy już nie ma mnie, jest On.” Wtedy
zstępuje struga światła, rozszerza się granica wieczności, wytryskuje miłość. Miał
rację święty Grzegorz: „Aby zbliżyć się do Niego, musimy iść krokiem miłości.”