Cisza jest tą
przestrzenią której wypatruje dusza chrześcijanina. Wielkopostna droga
nawrócenia jest odkrywaniem bezbrzeżnej ciszy w zgiełku przeszywającego zewsząd
hałasu miasta. Istnieją obok nas ludzie, którzy nie potrafią już egzystować w
milczeniu. Ich uszy przenika nieustannie rozlegający się dźwięk, gwar,
technologiczna kakofonia. Hałas i dźwięk – znamionują naszą nowoczesną
cywilizację, która potrafi otępiać i dezorientować nawet ludzi głęboko
wrażliwych. Wejście w przestrzeń ciszy wymaga odwagi i konfrontacji ze sobą.
Takie doznanie pozwala uchwycić nicość z jaką stajemy wobec Tego, którego słowo
wydobyło świat z ciszy wieczności. Człowiek staje się bytem rozmyślającym-
reflektującym wszystkie zakamarki własnego jestestwa. Cisza potrafi wyzwalać z
obsesji siebie; orbitowania wokół własnych i banalnych spraw. Prawdziwa i
szczera modlitwa rezonuje siłą słowa dopiero wtedy kiedy przejdzie przez
komnatę ciszy, zatopionej w pragnieniu bycia naprzeciw Tajemnicy. „Panie, nie
pozwól nam zapomnieć- pisze S. Kierkegaard- że Ty mówisz również wtedy, kiedy
milczysz.” Żywa teologia rodzi się z poczucia niewystarczalności słów i słuchu
wyostrzonego do granic możliwości. Negotiosum
silentium- aktywna i twórcza cisza- jak mawiał św. Ambroży z Mediolanu. Nie
bez przyczyny w średniowiecznych klasztorach cisza spowijała rytm codziennego
życia mnichów. „Zamknij drzwi swej celi dla ciała, wrota swego języka dla mowy,
a wewnętrzne drzwi dla złych duchów”(św. Jan Klimak). Kamienne wsporniki
instruowały wchodzących wędrowców, że cisza jest córą beznamiętności; cnotą
ludzi wielkiego ducha. Usta przewiązane powrozem stanowiły zaproszenie do
medytatywnej dyscypliny bycia naprzeciw Boga. Pokornego nasłuchiwania kroków
Oblubieńca: „Jezus Chrystus, Słowo, które wyłania się z milczenia”(św. Ignacy z
Antiochii). „Katedry były wznoszone wokół ciszy... jak milczenie osadzone w
kamieniu. Ogromna skarbnica ciszy”- twierdził M. Picard. Milczenie stawało się
przeistoczoną mową- bezdźwięcznym dialogiem miłości. „Kiedy się modlicie, wasze
„ja” musi zamilknąć... Uciszcie się i pozwólcie mówić modlitwie”(T.
Colliander). Pozwólcie mówić Bogu, który jest wewnątrz was ! W tradycji
prawosławnej heyzchasta, to człowiek przeobrażony- ktoś, kto dostąpił
wewnętrznego pokoju- posiadł piękno ciszy. Wyraża to niezwykle wymownie
nubijskie malowidło ścienne przedstawiające św. Annę składającą palec na ustach
i zapraszającą do modlitwy. Człowiek, który nauczył się słuchać i stawać
naprzeciw Boga; odkrywać, że Królestwo Boże jest w nim (Łk 17,21). Cisza jest
częścią tej wielkiej ascezy, która jest najtrudniejszą z wyzwań współczesności.
„Milczy, kto wychodząc od ciszy, rezygnuje, by afirmować swoją egzystencję”( M.
Laroche). Na ścianie mam dużą ikonę Krzyża przed którą najczęściej składaną
modlitwą jest przeniknięte codziennym zmęczeniem milczenie. Wobec cierpiącego
Chrystusa, tylko cisza staje się najbardziej właściwym językiem wdzięczności.
piątek, 28 lutego 2020
środa, 26 lutego 2020
Ty
zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że
pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu.
A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie
(Mt 6, 17-18).
A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie
(Mt 6, 17-18).
Wielki Post- te dwa
słowa klucze rysują mozolny krajobraz drogi, którą powinien każdego roku
przejść chrześcijanin. Zbitka dwóch słów otwierających nowy czas w pulsującej
liturgii Kościoła, wyraża coś niezwykle anachronicznego i urzekającego-
misteryjnego i mistagogicznego. Ta atmosfera skupienia i refleksji, emanuje również na tych
dla których obecność Boga jest jeszcze odległa i mglista. „Świetliste święto”-
jak wyśpiewuje z poetyckim uniesieniem liturgia bizantyjska. Istnieje bowiem czas w którym
wszystko się odnawia, przybliża do Źródła- doświadcza duchowej wiosny. Pomimo
tego, że w świecie nie ustaje już zgiełk chronicznego karnawału, to zawsze
znajdą się ludzie dla których domem staje się pustynia; którzy pozostawiają za
sobą wygodnictwo i schemat codziennych zajęć, rezygnują z czegoś, wychodząc ku
spotkaniu z Bogiem i duchowemu przeobrażeniu. Musi w nas zabrzmieć cisza
pustyni z której staną się słyszalne kroki przychodzącego Oblubieńca. „By
usłyszeć w duszy głos Boga, potrzeba ciszy i całkowitego skupienia”(J. B.Bossuet)
Początek tej drogi rozpoczyna „obrzęd nicości”- konfrontacji z prochem którym
kapłan posypuje głowy na znak pokuty. Ta materia śmierci zmieszana z wodą,
staje się również błotem które Chrystus kładzie na nasze oczy, rany, serce,
szczeliny duszy- abyśmy stali się ludźmi uzdrowionymi mocą usłyszanej
Ewangelii. „Człowiek jest prochem. Istotą stale umierającą- pisał K. Rahner-
Istotą, która od pierwszej chwili swego istnienia zmierza ku śmierci,
jednoznacznie i nieubłaganie, jedyną istotą, która o tej nieuchronności swojej
śmierci wie. Jest prochem !” Na tej drodze wszystko jest zaskakujące. Nie jest
to coroczny scenariusz pokonywanej mozolnie drogi w którą wpisany jest człowiek
przygnieciony ciężarem grzechów. „Podczas chrztu rodzimy się z wody i Ducha;
podczas sakramentu pokuty odradzamy się łzami i Duchem”( I. Brianczninow). Tu
wszystko jest nieprawdopodobne, obłaskawione świeżym spojrzeniem i miłością
Boga. „Ten, kto pości przyobleka się w upokorzonego Chrystusa, by tym
świadomiej móc się przyoblec w Chrystusa uwielbionego, kiedy On przyjdzie w
radości paschalnej, eucharystycznej. Ta radość przenosi się na post, rzucone
światło, tak jak rzucony jest cień”(O. Clement). Odmawiana każdego dnia pokutna
modlitwa świętego Efrema Syryjczyka oczyszcza z tego, co jest przeniknięte
egoizmem i rządzą samostanowienia o sobie. Pozwala w świetle prawdy widzieć
swoje przewinienia i przyjmować słabych braci ze współczującą miłością Mistrza
z Nazaretu. Jestem grzesznikiem ! Adamem płaczącym u wrót Raju. Wypatrującym
ocalenia i przywołania po imieniu. „Nawrócenie i uznanie swojej grzeszności
jest córką nadziei i odrzuceniem rozpaczy”(św. Jan Klimak). Kościół namacalnie
zaczyna naśladować Chrystusa i przyobleka się w szaty nadziei i miłosierdzia.
Ma stoczyć bitwę z własnymi, wewnętrznymi demonami które próbują rozrywać w nim
włókna dobra. To przemienienie dokonuje się przez Krzyż Zbawiciela- przyjęty z
wiarą. „Dzięki krzyżowi przyoblekamy się w Chrystusa i porzucamy starego
człowieka”(św. Teodor Studyta). Być do niego przytulonym i przytwierdzonym, aby
doświadczyć wyzwalającej siły i darmowej miłości. „Post jest próbą, poprzez
którą osobowość wyzbywa się swego Ja. Jest to ćwiczenie, w czasie którego Ja
musi zostać odrzucone przez całą istotę, aby mu mogła się oprzeć. Można więc
uznać post za akt miłości wyższego rzędu, za fizyczny sposób wejścia w
doświadczenie krzyża, stanowiący integralną część tego doświadczenia” (M.
Maskine). Wielkopostna droga jest kamienna i chropowata, lecz u jej końca
rozbłyśnie świetlista Pascha- istnienie w Zmartwychwstałym
!
niedziela, 23 lutego 2020
Kiedy przybliżał się do
Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał
przeciągający tłum, wypytywał się, co to się dzieje. Powiedzieli mu, że
Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj
się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz
on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus
przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się przybliżył, zapytał
go: «Co chcesz, abym ci uczynił?» On odpowiedział: «Panie, żebym przejrzał».
Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał
i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę
Bogu (Łk 18, 35-43).
Bardzo
ciężko jest pisać o niemożliwości widzenia świata przez niewidomych. Nawet
kiedy próbuję zamknąć oczy i poruszać się po mieszkaniu, ciemność staje się
doświadczeniem paraliżującym- pozbawiającym władzy nad ciałem, zdanym jedynie
na inne zmysły. Badania naukowe potwierdzają, że dziś około osiemdziesiąt pięć
procent informacji i bodźców zmysłowych zawdzięczamy wzrokowi. Brak tego zmysłu
staje się dramatycznym dryfowaniem przez życie. Pewnie inaczej jest z osobami
które urodziły się bez władzy wzroku; łatwiej jest im zaakceptować taki stan
rzeczy i zaadaptować się do zastanej sytuacji. Ci, którym dane było widzieć
piękno świata, stają się wędrowcami „krainy cieni”- ograbionymi z mocy
nasycania wzroku światłem. Oko ludzkie powołane do kontemplowania misterium
nieskończonego Piękna, zostaje zasłonięte ciemnością, przez którą musi przejść
struga innego spojrzenia- spojrzenia które zbawia. Ewangelia niesie przesłanie
o wielkim miłosierdziu Boga, który w Chrystusie rozprasza ciemność jasnością.
Człowieczeństwo Chrystusa jest sakramentem Boga; widzialnym i dotykalnym
znakiem uzdrowienia i przemienienia. On przywraca nadzieję tym, którzy są jej
pozbawieni. „Ślepiec nie wiedział, czym różni się dzień od nocy, światło od
ciemności. Dłonie jego dotykające szaty Rabiego bezsilnie obsunęły się na ziemię.
Wszystko było mu obojętne...Obojętny był mu świat, którego nie znając był
ciekaw”(R. Brandstaetter). Z tej pozornej obojętności wydobywa się piskliwe
milczenie dziecka: „Jezusie, ulituj się nade mną !” Błaganie i tląca się w
środku wiara, poruszyły dogłębnie Mistrza. Przywraca sprawność oczom, które
zasklepione potem, brudem i łzami otwierają się stopniowo na Światłość.
Przypominają mi się cudownie zestrojone słowa Dantego, gdy będąc w Raju śpiewał: „Jak wielka to łaska, że
się ośmieliłem utkwić spojrzenie w wieczystej światłości- takiej, że jej widok
by was strawił.” Kościół wczytując się uważnie w historię niewidomego z pod
Jerycha, uświadamia sobie własną- zalegającą oczy duszy ciemność. Nie jest
ciemność fizyczna lecz duchowa, której przytępienie separuje od miłości Boga.
Święty Jan Chryzostom zauważył: „Podobnie jak pogrążeni w ciemnościach nie znają natury rzeczy, tak i żyjący w
grzechu nie rozróżniają rzeczy, biegną ku cieniom, jakby były one rzeczywistością.”
Chrystus przychodzi i dotyka Kościół „nieskończoną delikatnością Boga,” otwiera
oczy proszących na blask prawdy. Mówimy zatem z drżeniem i ufnością: Κύριε ελέησον.
czwartek, 20 lutego 2020
Kilkanaście dni
odpoczynku jest doskonałą okazją do pochylenia się nad sprawami odłożonymi na
później. Powróciłem do tekstów poświęconych śmierci i zmartwychwstaniu, które
próbowałem zebrać już wcześniej; usystematyzować, podszlifować i złożyć w lekkostrawną,
choć nie zwalniającą czytelnika z głębszej refleksji książkę. Jest to ten
rodzaj eseistyki, który określam na własny użytek terminem- „graniczny”-
ponieważ jest pewnego rodzaju spacerem po zakrytych przed człowiekiem stanach
eschatycznych. Zresztą wszyscy kiedyś będziemy niesieni na marach lub
drewnianej trumnie, jak na tym cudownym zamieszczonym przeze mnie romańskim
kapitelu. Często czytelnicy mojej strony przyznają, iż dominującą tematyką
moich rozważań jest temat Paschy-
przejścia ze śmierci do życia. To trafne spostrzeżenie, gdyż rzeczywistość
odchodzenia i jawiący się na horyzoncie apofatycznego spojrzenia- nowy świat - jest
częstym obiektem moich rozmyślań. Hebrajskie słowo alam określa wieczność i znaczy tyle, co „ukrywać się.” Jeżeli coś
jest ukryte, to tym bardziej przywołuje nas do poszukiwania- ekscytuje
wszystkie władze poznawcze. Czyż nie jesteśmy dziećmi z którymi Bóg bawi się od
czasu do czasu w chowanego ? Daje nam jedynie ślady po których idziemy jakby po
omacku. „Wszystko szuka doskonałości w śmierci”- pisał poeta A.R. Bastos. Ja
szukam doskonałości w życiu. „Wszelka radość pragnie wieczności, pragnie
głębokiej, głębokiej wieczności”(F. Nietzsche). Nie piszę o czymś nowym,
jedynie ukierunkowuję ludzką percepcję na możliwość świata o którym zdaje się,
że zapomnieliśmy. „Śmierć jest bramą życia”- mówili starożytni uwikłani w śmierć
i tęskniący za czymś wiecznie trwałym. Tylko Biblia będzie przynosiła promienne
słowa pokrzepienia i nadziei: „Deus mortem non fecit”- Bóg nie jest sprawcą
śmierci, lecz Tym który z niej wyzwala ! Kultura opowiada nam o śmierci i
przechodzeniu. Muzyka przenosi poza objęciami Thanatosa; dźwięki wprawiają w drganie wieczność, uobecniając tym samym
źródło spełnienia i piękna. Ikony przypominają o świecie przeobrażonym, którego
korowód ocalonych z paszczy Lewiatana prowadzi zmartwychwstały Chrystus „Obalił
On potęgę śmierci i przekształcił ciało dla niezniszczalności”(św. Cyryl
Jerozolimski). Pochlam się nad mrocznymi obrazami Boscha i nie widzę tam świata
zatopionego w otchłani lęku, lecz zapętlone stworzenie, oczekujące na
zatopienie w wibrującym tunelu światła. Nawet w paskudnie ukazanej malarskiej
wizji piekła- tli się wątłe światło zapowiadające poranek. „Wszystko, czego
tutaj na ziemi poszukujemy w sztuce- harmonia, niezwykłość, absolutne piękno-
wszystko to otrzymamy w życiu wiecznym”(A. Grun). Życie człowieka utkane jest
drobnych kroków prowadzących ku ostatecznemu przeobrażeniu. Lękamy się
odchodzenia, ponieważ nasza biologia bardzo często naznaczona jest cierpieniem
i konwulsyjnie wyrywa się, próbując wydrzeć się natarczywie przenikającemu każdą
cząstkę ciała bólowi. W następnym tygodniu rozpocznie się już Wielki Post. To
czas w którym chrześcijaństwo będzie proklamować prawdę o Chrystusie który
stoczył na krzyżu walkę ze śmiercią. Niezwykle głęboko to doświadczenie będą
nam przybliżać teksty Ojców Kościoła: „Śmierć- pisze św. Efrem- zabiła Go w
ciele, które On przyjął, lecz tą samą bronią On zatriumfował nad nią. Boskość
skryła się w człowieczeństwie i zbliżyła się do śmierci, która zabijając je,
sama została zabita i pokonana na krzyżu. Śmierć zabiła życie przyrodzone, lecz
została zabita przez życie nadprzyrodzone. Ponieważ śmierć nie mogła przełknąć
Słowa bez ciała, narodziło się Ono z Dziewicy, by móc zejść dzięki ciału do
piekieł.”
poniedziałek, 17 lutego 2020
Największy
z was niech będzie sługą waszym. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się
poniża będzie wywyższony (Mt 23,11-12).
Ewangelia próbuje
uchronić współczesnego człowieka od psychologicznie akceptowanego
indywidualizmu, przejawiającego się najczęściej w postawach egoistycznych i
narcystycznych. Jesteśmy w świecie na
którym piętno odcisnął grzech autoafirmacji. Pokora- znamionująca ludzi
naprawdę wielkich, jest postrzegania obecnie jako przejaw słabości, naiwności,
archaicznej uległości. Każdy chciałby być panem własnego losu i brać sprawy w
swoje ręce. Wielu ma ambicję, aby zajmować najbardziej intratne stanowiska. Zasiadać
na wyeksponowanych stanowiskach i kształtować jakiś fragment korporacyjnej egzystencji.
Model człowieczeństwa empatycznego, szlachetnego, nacechowanego silnym
komponentem dobra, zostaje wydarty z tradycyjnego systemu międzyludzkich
odniesień, ku byciu silnym i pozbawionym moralnych rozterek. W globalnym i
pospiesznie trudzącym społeczeństwie ludzi sukcesu- ambitnych herosów, liczą
się jedynie osobnicy bezwzględni, mocno chodzący po ziemi, kalkulujący możliwie
jak najlepsze strategie dla siebie. Iluzja wielkości, bogactwa,
nieograniczonych możliwości spędza sen z powiek wielu. Choć jest to jedynie utopia
nowoczesności ! Świat jest zaludniony wiecznie panoszącymi się próżnymi „ja”
którzy wcześniej czy później wykolejają się na zakręcie własnego rozdętego indywidualizmu.
Tylko ludzie o szlachetnych uczuciach, pięknym i przenikliwym spojrzeniu-
dalekowzroczni mistycy- potrafią przeobrażać świat, użyźniać go glebą
maksymalnie przeżywanego człowieczeństwa. Ludzie o pojemnych sercach, potrafiący umywać nogi innych. Zdolni do pomniejszenia siebie... Chrześcijaństwo
przypomina, że każdy nasz dzień jest porzucaniem siebie- umieraniem dla spraw
tego świata; dojrzewaniem ku dorosłości człowieka odkupionego. Nie zbawiamy się
w pojedynkę, ściska nasze dłonie niewidzialna nić solidarności i impuls
bezwarunkowej miłości. Odpowiedzialność za los innych, pozbawiony nonszalancji
i dominacji. Brama wieczności otwiera swoje podwoje dla maluczkich którzy
zatrzymali spojrzenie na tych drugich; biorąc słabych na swoje ramiona- giganci pokory.
Samarytanie przemierzający pustynię duchowej zimy i zamieniający w radość to czego dotkną ich spracowane serca Jesteśmy jedynie drobinkami
na dłoniach Boga; odpryskami miłości które próbują bezmyślnie zakwestionować swoją
zdolność do bycia wielkimi w okazywaniu pokory i miłości. Kończę refleksję
wierszem Jana Twardowskiego o Przemienieniu, choć tak naprawdę o wywyższonej
ludzkiej małości: „Wiem już, Panie, dlaczego na Tabor zabrałeś Piotra, Jakuba i
Jana. W zakurzonych szatach, najmniej udanych uczniów (najgorszych ze
wszystkich, powiodłeś na śnieg szczytów. Na siwiznę świata). Piotra, że zbyt
wierzył w Twą ludzką potęgę, i Jakuba i Jana, obu Synów Gromu- popędliwych. Po
ludzku Cię widzącym, lękliwym o Ciebie, gdy zachód rany krwawił na niebie.
Przemieniłeś się nagle w srebrną- Bożą jasność- otwarli wielkie ludzkie oczy
zadziwione.
piątek, 14 lutego 2020
W
ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus stojąc zawołał donośnym
głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie - niech przyjdzie do Mnie
i pije! Jak rzekło Pismo:
Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o
Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był
dany, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony (J
7, 37-39).
Liturgia pragnienia i źródła,
która na krzyżu wytryśnie obficie się z przebitego boku Baranka. To zapowiedź
Kościoła który stanie się drogocennym rezerwuarem łaski z którego całe
pokolenia świadków, będą spożywać Miłość- Ducha Świętego. „Takie były cel i
przeznaczenie całego dzieła naszego zbawienia przez Chrystusa, by wierzący
otrzymali Ducha Świętego”- pisał Symeon Nowy Teolog. W podobny sposób wiele wieków
później będzie wypowiadał się Schelling w swoich Lectures sur la Philosophie de l’art.: „Chrystus powrócił do świata
nadzmysłowego i na swoje miejsce powołał Ducha. W ten sposób położył kres
minionemu wiekowi; jest On ostatnim Bogiem, po Nim przyjdzie Duch, idealna
zasada, dusza, która pokieruje nowym światem.” Pascha Baranka będzie poprzedzać Zielone Świątki, stanie się „rozciągnięciem”
uwielbionego ciała Pana na uczniów osieroconych i poddanych próbie wiary. „W
tym darze była zawarta głębia daru Chrystusa, to jest Duch Święty... Tam bowiem
gdzie jest Kościół (ecclesia) jest
także Duch Boży; tam zaś gdzie jest duch Boży, jest Kościół i wszelka łaska. I
Duch to jest prawda”(św. Ireneusz z Lyonu). Ten Trzeci z Trójcy, staje się
duszą wspólnoty ożywionej i przebóstwionej bogactwem darów i charyzmatów. „Bóg
we wspólnocie”(Hegel). Najbardziej Tajemniczy- Rouah i Parakletos- „ten,
który znajduje się przy nas.” Pełen kobiecego piękna jak na ikonie Rublova „wieloraki,
przenikający, ruchliwy, bystry, czysty, łagodny, miłujący dobro, przyjaciel
ludzi, czuwający, stały, pewny, widzący wszystko, mogący wszystko, nieskalany !”-
tymi ozdobnikami charakteryzował osobę Ducha średniowieczny myśliciel Anzelm z
Havelbergu. Wezwany nad nami i jednocześnie
wymykający się ludzkim zmysłom, przychodzący z mocą w przeciwstawnych sobie
żywiołach tego świata, taki jak choćby: wicher i milczenie. Henryk Suzo
twierdził, że „tam, gdzie kończą się zmysły, zaczyna się prawda.” Nie możemy Go
ogarnąć wzrokiem, powonieniem, dotykiem, choć przez nie przenika nasze
człowieczeństwo. Zstępuje zatem w otchłanie duszy czyniąc ją świątynią-
miejscem spotkania, nawiedzenia, przeistoczenia w „świętość która jest istotnym elementem Jego natury”(św.
Bazyli Wielki). Warunkiem dostrzeżenia w innych obecności Hagion jest znajdowanie się w stanie Ducha. Również dzisiaj
wierzący przychodzą do sakramentalnego źródła Kościoła. Spragnieni i utrudzeni
wędrówką piją pośpiesznie, ponieważ wiedzą, że to Źródło tryska energią i
przemienia oblicze świata. Dokonuje się synergia miłości- cudowna wymiana
darów. Przemienienie staje się urzeczywistnieniem Paruzji. Światem otulonym
światłością zstępującego Piękna.
czwartek, 13 lutego 2020
Niechaj
mnie nurt wody nie porwie, niech nie pochłonie mnie głębia, niech otchłań nie
zamknie nade mną swej paszczy (Ps 69, 16).
Dwudziesty wiek w
znaczący sposób przyczynił się do usunięcia obrazu człowieka ze sztuki. Już u
początku wieku nowoczesności rosyjski filozof Bierdiajew krytycznie i z wielką
uwagą analizował dynamizm rozpędzonej kultury: „W historii sztuki było wiele
kryzysów. Głębokie wiązały się z przejściem od antyku do średniowiecza i od
średniowiecza do renesansu. Ale, to co dzieje się ze sztuką w naszej epoce, nie
może być nazwane jednym szeregu kryzysów. Jesteśmy świadkami kryzysu sztuki w
ogóle, najgłębszego wstrząsu jaki dotyka jej tysiącletnie podstawy. Nadszedł w
końcu zmierzch dawnego ideału klasycznie pojmowanej sztuki i wydaje się, że nie
ma powrotu do ówczesnego sposobu przedstawiania... Człowiek ostatnich twórczych
dni pragnie stworzyć coś, czego jeszcze nie było i w swoim twórczym działaniu
wznosi się ponad wszelkie możliwości i przekracza wszelkie granice.” Nie można
odebrać tej prognozie aktualności i profetyzmu. Figuracja która była domeną
wizualnej kultury i zainteresowania człowiekiem w jego wymiarze
fizyczno-duchowym, uległa jakiejś trudnej do wytłumaczenia zapaści. Historia
przez całe wieki ilustrowała, dokumentowała i pielęgnowała refleksje o
człowieku- „byt fascynujący”- posługując się językiem filozofii, wymykający się
nieustannie jednoznacznej interpretacji. Człowiek to tajemnica ! Takim się
jawił oczom licznych myślicieli i artystów penetrujących jego ukryte światy
przez kilkanaście wieków barwnej historii. Współczesność zignorowała człowieka,
poddała licznym eksperymentom- sztuka rozbiła go na atomy, lub co gorsza,
uczyniła go bezużytecznym produktem nieprzydatnej materii- śmieciem !
„Zanikanie ciała w sztuce współczesnej jest znakiem unicestwienia, a nie
uduchowienia..., to radykalne usunięcie obrazu człowieka”(Ch. Godin). Już
Marinetti piewca postępowego futuryzmu, formułował manifest jawnie wrogi humanizmowi: „Człowiek nie
budzi więcej absolutnie żadnego zainteresowania. Zatem należy go usunąć z
literatury. Zastąpić go wreszcie materią, której istotę trzeba zrozumieć przez
porywy intuicji... Zastąpić psychologię człowieka, która się dawno wyczerpała,
liryczną aktywnością materii.” Sztuka stała się absolutnie „wolna”- wedle tego
aksjomatu można uprawiać sztukę w sposób nieskrępowany. Człowiek przestał być
postrzegany jako „mikrokosmos” w którym zawiera się również pierwiastek boski. W
licznych rozgałęzieniach abstrakcjonizmu- ciało staje się nieobecne,
rozczłonkowane, zdeformowane, okaleczane, nieprzyzwoicie sprofanowane. Jest to
wyrazem ucieczki od człowieka tajemnicy- w antyhumanizm i nihilizm. Utopia
współczesności jest o tyle niebezpieczna, że jej wytwory stają się przeraźliwym
udokumentowaniem pustki i zalegającej zewsząd śmierci. „Śmierć milczy, a jednak
mówi więcej niż życie”(A.A. Pilavoine). Już rzeźbiarskie postacie
Giacomettiego- wydłużone, chropowate, zdające się być w stanie rozpadu, symptomatycznie
podskórnie zapowiadały nadejście sztuki przenikniętej pesymizmem i cierpieniem.
Osamotnione sylwetki rzeźbiarza są wyrazem ujmującej- egzystencjalnej pustki-
znamionującej człowieka, jako byt wykolejony. „Oto więc człowiek... Jest tylko
długą niewyrażalną sylwetką kroczącą brzegiem horyzontu”(J.P. Sartre). Działania
„artystyczne” wywołujące skandal, szokujące, przesuwające wszelkie granice
przyzwoitości i estetycznej poprawności. Ciało okaleczone i poddane rygorowi
bólu- body art - Mariny Abramović,
czy u Armana Fernandeza, postacie skonstruowane z przemysłowych odpadków-
unicestwiające bezpowrotnie człowieka jako osobę. Od lat 60 XX wieku Keith
Sonnier filmował swoje ciało poddane różnym sytuacjom, ukazywał targające nim
„mikroemocje” wyzwalane rzekomo przez przeżywane doświadczenia. Gina Pane
kalecząc się kolcami róży lub żyletkami, wskazywała podobno na istnienie
związku pomiędzy gnębieniem a sadomasochizmem, charakteryzującym skomplikowane
relacje międzyludzkie. Zrozumiałą się
wydaje w tym kontekście, przenikliwa i niezwykle trafna diagnoza wystawiona
sztuce przez wybitnego pisarza Ryszarda Przybylskiego: „Większość obrazów,
które powstały w drugiej połowie XX wieku, ukazuje nam materię w hańbie
konwulsyjnego konania. Jest to niewątpliwie znak czasu, może najbardziej
wymowny i przejmujący. Homo faber ,
człowiek produkujący dobra, doprowadził nareszcie swoją działalność do absurdu,
otwierając tym samym paradoksalny okres historii: efektem jego mądrego
tworzenia stało się już tylko głupie niszczenie. Im wyżej szybuje jego myśl,
tym niżej upada jego dusza.” Historia nam podpowiada, że „istota ludzka godna
jest przyszłości”(H. Jonas), choć pewnie sztuka będzie się szamotała z tak
pojmowaną antropologią. „Poprzez pracę, sztukę, celebrację ciało ma wyrażać
teofaniczny i dialogiczny charakter świata...”(O. Clement). Często moi
uczniowie stawiają mi na zajęciach pytanie: „Jak można zdefiniować współczesną
sztukę... Co będzie jej treścią... Jakie niesie przesłanie i co, po sobie
pozostawi ? Tak postawione pytania są zasadne i zawiera się w nich jakiś
zakamuflowany niepokój. Próba odpowiedzi wydaje się szalenie skomplikowana i
można ją porównać do wyważania głową drzwi- nie jednych, ale wielu zamkniętych
szczelnie od środka. Jak uważny badacz kultury, spoglądam na wiele z tych
zjawisk z ogromnym niepokojem, lękiem- momentami z przerażeniem. „Jutro nie
jest bezbarwne”- jak mówił G. Apollinaire. Istnieje jednak nadzieja na
zrehabilitowanie sztuki- „zmartwychwstanie” odkrycie piękna jaśniejącego na
ludzkich twarzach. Kultura wymaga od nas wnikliwego i pokornego obserwowania. Oczekiwania
na przemienienie człowieka i świata. Ostatecznie pocieszają mnie słowa P. Evdokimowa:
„Jeżeli każdy człowiek stworzony na obraz Boży jest żywą ikoną Królestwa
Niebieskiego. W chwili swego wielkiego przejścia Duch Święty lekkim dotknięciem
swoich palców muśnie ikonę i ślad tego dotknięcia pozostanie w niej na zawsze.”
poniedziałek, 10 lutego 2020
W ciągu tych kilkunastu dni odeszły do
wieczności trzy bliskie mi osoby. „Śmierć jest niespodzianką, która sprawia, że
niepojęte jest to, co możliwe”(P. Valery). Widzę ich twarze i przywołuję w
pamięci ich spojrzenia, myśli i ślady, które pozostawili na moim życiu. Pomimo
tego, że umiem akceptować kaprysy śmierci, każde jej pojawienie się pozostawia
w sercu pustkę. „Ten nieodgadniony uśmiech zmarłych tak pięknie harmonizuje z
ich cudownym milczeniem !”(G.Bernanos). Oglądam się za plecy i słyszę słowa
Chrystusa: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych.” Powiedz im jedynie: do
zobaczenia jutro ! Jakie to trudne... Dwa dni temu natrafiłem na cytat M.
Foucault: „Starożytna filozofia nauczała nas akceptować naszą śmierć. Współczesna
filozofia, śmierć innych.” Jako człowiek wiary poszedłbym jeszcze dalej-
akceptuję śmierć o tyle, o ile jest portalem uchylającym drzwi wieczności;
czasem wpadającym do oceanu istnienia w Istniejącym. Piękno śmierci wyraża się
natychmiastowej i zaskakującej zewsząd obecności. Przychodzi i zagląda w oczy,
a jej dźwięk kroków zwiastuje gwałtowne pochwycenie i przejście na drugi brzeg.
Przeprawiamy się tam bezradni i skrepowani niczym nowo narodzone dzieci. Thanatos
o przenikliwym spojrzeniu, uchylający kościstymi dłońmi kotarę życia i
zjawiający się jak ktoś, któremu bezpardonowo wolno wszystko. Pocieszające jest
to, że jedynym który odebrał władzę śmierci był Chrystus. Zdemaskował jej
makabryczny stosunek do człowieka, uszlachetnił jej rysy; stała się siostrą
delikatnie muskającą zsiniałą twarz. Tylko tym, którym brakuje wiary w życie po
życiu, bywają na łożu śmierci zdruzgotani jej niezapowiedzianą wizytą- jej
zamieszkaniem w ostatnim ludzkim oddechu i mętnym spojrzeniu. Ewangelia w wielu
nieprawdopodobnych momentach szkicuje sytuacje napełnione życiem-
zmartwychwstaniem. „Bóg dokonał nowego stworzenia swoją śliną”- pisał św. Efrem
mówiąc o uzdrowieniu niewidomego, jak i o licznych wskrzeszeniach które uczynił
Chrystus. Moje serce wypełnia ufność i wiara. Biegnę do grobu, niczym zadyszani
apostołowie- aby „ujrzeć i uwierzyć.
niedziela, 9 lutego 2020
Jako
więc wybrańcy Boży- święci i umiłowani- obleczcie się w serdeczne miłosierdzie,
dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie
nawzajem... (Kol 3, 12-13).
Miłować
bliźniego- to najprostsze do powiedzenia życzenie, a najtrudniejsze do
wykonania zadanie. Chcąc odkryć prawdziwą duszę chrześcijaństwa, należy przejść
po wewnętrznych tropach miłości. Prawdziwe oblicze uczniów Chrystusa, odsłania
się w tym jednym poleceniu Mistrza- zacznij miłować innych ! Świat dzisiejszy,
nie chce nawet myśleć o takiej miłości, zawłaszczył sobie prawo do spłycania
wszystkiego. „Dziś świat fascynuje się upadkami człowieka. Ludzie chcą podejrzeć
grzech, pokazać go w licznych odsłonach- z detalami, z różnych ujęć. Tylko
dlatego, aby odsłonić tę demoniczną
stronę twarzy człowieka. W filmie pt. Misja
z ust ojca Gabriela, dostrzegając nieuniknioną zagładę Indian Guarani padają
dramatyczne słowa: „Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma miejsca na miłość”.
Myślę, że potrzeba przywrócenia światu pragnienia miłości; szczególnie dzisiaj,
gdzie ma miejsce nienawiść i przemoc, pogardzanie człowiekiem, bezdomność oraz
odrzucenie. W różnych miejscach na świecie mamy do czynienia z eskalacją
nienawiści, prawem pięści, gwałtem i niesprawiedliwością. Miłość, która powinna
wypełniać po brzegi ludzkie serca, została zainfekowana wirusem pogardy,
nieufności, wzajemnej wrogości. A przecież jak pisał Dostojewski: „Wszyscy
jesteśmy odpowiedzialni za siebie”, powołani do ukonkretnienia pragnienia
Jezusa. Wypowiedzieć miłość…, wykrzyczeć ją na wszelkie możliwe sposoby ! Ile
nam potrzeba dramatycznych obrazów śmierci, gwałtu, wylanych ludzkich łez ? Dla
wielu ludzi to tylko zwyczajne widowisko, naturalnie selekcjonujące matematyczne
rachuby. Takie przekonanie towarzyszy ludziom, których serca już dawno zostały
opróżnione z miłości. Charles Peguy pisał: „Są tacy, którzy ponieważ nie należą do
człowieka, myślą, że należą do Boga. Sądzą, że kochają Boga, ponieważ niczego
nie kochają”. Słowa Ewangelii wymagają radykalizmu miłości: „Miłujcie waszych
nieprzyjaciół…” Nienawiść jest czymś granicznym, destabilizującym
człowieczeństwo- jest jak choroba paraliżująca stopniowo wszystkie
najważniejsze organy. „Nienawiść to kwas siarkowy, który rozpuszcza wszelką
formę dobroci, a każde subtelne uczucie przemienia w szorstkość i wrogość.
Nienawiść to mroźny wiatr, który smaga duszę i utwierdza ją w nieubłagalnym
pragnieniu zemsty”. Pragnę świata, w którym ostatnie słowo będzie należało do MIŁOŚCI
!
sobota, 8 lutego 2020
Chcę
więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste, bez
gniewu
i sporu (1 Tm 2,8).
i sporu (1 Tm 2,8).
Człowiek jest ciałem
które można czytać jak otwartą księgę ! „Nie jest konieczne używanie wielu
słów, wystarczy trzymać ręce uniesione w górę”- powiada św. Makary. Najstarszą
niewerbalną modlitwą chrześcijaństwa był bez wątpienia gest wzniesionych rąk. „Ludzkie
ciało jest analogią duszy w porządku widzialno-cielesnym”- rozmyślał R.
Guardini. W ciele wyraża się dusza na sposób cielesny jako w swym żywym
symbolu. Już Orygenes żyjący wiele wieków temu mówił o człowieku pobożnym „noszącym
na ciele obraz owej szczegółowej właściwości, wiążącej się w czasie modlitwy z
duszą.” Człowiek jako dusza w ciele, wypowiadająca się na zewnątrz w prostodusznej
liturgii gestu- „ekstazie wiary.” Eucharystię w tradycji bizantyjskiej otwiera
przynaglenie diakona: „Stańmy dobrze, stańmy z bojaźnią, stańmy z uszanowaniem
!” Stanąć w relacji do Boga życia. Ślady postaci orantów odkrywamy już w
najstarszych kulturach i religiach. W Starym Testamencie Izraelici modlili się z podniesionymi rękami
(Ps 63,5). Ręce Mojżesza były wzniesione kiedy jego lud walczył o obiecany przez
Boga skrawek świętej ziemi. Chrześcijaństwo w najgłębszym spektrum znaczeń
będzie postrzegało gest wyznawców podnoszących dłonie ku górze. Orant stanie
się personifikacją modlitwy, naśladując odkupieńczy i rezurekcyjny gest
Chrystusa. Jest to również gest rozciągniętego na krzyżu łotra, przed którym
Odkupiciel otworzył bramy Raju. Będzie to postawa na wskroś paschalna „idealny
obraz zbawionych dusz stojących przed obliczem Boga,” czy jak pisał O. Casel „przedstawienie
chrześcijańskiego zjednoczenia z Bogiem i zbawienia chrześcijańskiego, które ma
swe źródło w tajemnicy Chrystusa.” Człowiek niejako „dotyka” nieba jako tronu i
mieszkania Boga, błagając Go o łaskę i dary, które chce przyjąć swoimi szeroko
wyciągniętymi, otwartymi rękoma. Przedstawienia orantów zaludniły sztukę wczesnochrześcijańską-
pełną nadziei i żarliwości wizualną katechezę prześladowanych uczniów
Chrystusa. Malowidła ścienne, sarkofagi, płyty nagrobne- na nich odbijał się
wzorzec człowieka imitującego Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego- „dusz
pociągniętych pięknem Chrystusa”(Teolept z Filadelfii). W tej formie modlitwy, Kościół
oddychał wolnością i wyczekiwał powtórnego przyjścia Pana. Człowiek stawał się
istotą eucharystyczną, pokładającą ufność w Bogu ocalającym i podnoszącym ku
górze. Przestrzeń naznaczona śmiercią była przeobrażona siłą wiary w nieustanne
przeżywanie wielkanocnego poranka- triumfu życia nad rozpaczą śmierci. W liturgii, która oznacza dzieło wspólne kapłan i wierni w odpowiednich
miejscach podnoszą ku górze dłonie. Antycypują starożytny język wiary i
pogłębiają między sobą komunię miłości. Dłonie stają jakby pochodniami
rozświetlającymi zalegającą wokół ciemność. Dłonie zamiast zagarniać coś dla
siebie- rozpostarte czekają na dar z wysoka- strugę miłości, uśmiech
spoglądającego Boga. Noe na jednym z malowideł w katakumbach podnosił ręce i wypuszczał
gołębice. Powtarzał to wiele razy, aż przyniosła w dziobie gałązkę oliwną zwiastując
ocalenie. Orant ujrzał horyzont ziemi- nowy ląd nad którym wzeszła tęcza
troskliwego Wybawcy.
środa, 5 lutego 2020
Drogocenna
jest w oczach Pana śmierć Jego Wyznawców. Nawet najbardziej nieludzkie
okrucieństwo nie zniszczy religii zbudowanej na tajemnicy krzyża Chrystusa-
Leon Wielki.
Kilka dni temu
przywołałem postać męczennika z pierwszych wieków chrześcijaństwa świętego
Ignacego z Antiochii. Chrześcijaństwo zrodziło się jako religia męczenników ! Dzisiaj
liturgia z oddali wieków stawia przed nami postać kobiety- pięknej młodej i
odważnej dziewicy o imieniu Agata. Po grecku jej imię znaczy tyle, co
szlachetna, wspaniała, dobra- agathe. Cudowna
istota, która przywołując piękne zdanie św. Grzegorza z Nazjanzu „doznała rany
od strzały i poznała miłość Oblubieńca.” Drogocenny kamień Kościoła wtopiony w
mozaikę ukazujących tych ludzi którzy własną krwią potwierdzili wyznanie wiary
w Chrystusa. Urodziła się w 235 roku w Katynii we Włoszech, gdzie poniosła też śmierć
męczeńską ok. 251 roku za panowania cesarza Decjusza. Pragnąc pozostać dziewicą
oddaną jedynie Bogu, odrzuciła ona ofertę małżeńską prefekta Sycylii Kwincjana.
Ta odmowa przyniosła dramatyczny obrót spraw. Została pojmana i poddana
przerażającym torturom. Za nim okaleczono jej ciało, oddano ją do domu
publicznego. Nie złamano jej, a nie pozbawiono godności. Zachowała dziewictwo i
nie wyparła się wiary. Uwięzionej i odseparowanej od świata, obcięto piersi.
Według tradycji po wielu zadanych cierpieniach, zmarła w więzieniu. „Zmieniła
się w Tego, którego widziała” (św. Grzegorz Wielki). Doznajac niewyobrażalnych
cierpień, oczyma duszy widziała Tego, który był „otoczony światłem, pięknem
duchem i nieopisaną siłą”(Atenagoras z Aten). W tekstach liturgicznych
przeznaczonych na dzień świętej czytamy: „Nieskalane zachowałaś ciało dla
Chrystusa Oblubieńca twego, ozdobiona dziewictwa cnotami, Agato, oblubienico
Boża, oraz opromieniona męczeńskim blaskiem, w przybytku Boskim znalazłaś sobie
miejsce.” Już najstarsza tradycja ikonograficzna próbowała w najdrobniejszych
szczegółach zrekonstruować jej życie, zmagania i drogę męczeństwa. Najczęściej
trzyma ona piersi w misce, odcięte podczas tortur; inne atrybuty to: narzędzia
tortur podobne do szczypców, pogrzebacz, pochodnia lub świeca, czasami również
płonący dom. Wpisuje się ona korowód świętych niewiast, które u początku rozwoju
Kościoła zdobyły się na szlachetne i heroiczne świadectwo. Jej wstawiennictwo
towarzyszyło mieszkańcom Katanii przez całe wieki, szczególnie wtedy kiedy
przebudzał się do życia wulkan Etna. Według legendy, welon Agaty powstrzymał
płonący podczas wybuchu wulkanu strumień lawy. Z tego też względu patronuje ona
jako ta, która skutecznie zapobiega wszelkim kataklizmom. Pocieszenia u Niej
szukają również amazonki- kobiety, które w wyniku choroby utraciły piersi. W
tradycji polskiej Agata ma również szczególne miejsce. W dzień Jej wspomnienia
w świątyniach błogosławi się chleb i sól. Chleb jako nieodzowny element posiłku,
odsyła do pokarmu jakim jest Eucharystia „Chleba żywego, który zstąpił z nieba.”
Sól jest elementem konserwującym i dodającym smaku. Człowiek ma być „posolony
solą” aby był smacznym dla świata- „wy jesteście solą ziemi.” Według świętego
Hieronima również sam Chrystus jest „niebiańską solą,” ponieważ przenika swoją
życiodajną siłą całą rzeczywistość. Jego obecność egzorcyzmuje świat ze zła i
otwiera na dobro.
wtorek, 4 lutego 2020
Stwórz, Boże, we mnie serce czyste
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.
Serce jest szczególnym
miejscem „gdzie sam Bóg ma dostęp i gdzie dokonuje się spotkanie człowieka z Bogiem”.
W tekstach Nowego Testamentu serce jest ośrodkiem wszystkiego, co jest z ducha.
Wiara nie jawi się jak sfera myśli, uczuć, czy intuicji, ale wyłącznie serca.
„Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam
został dany” (Rz 5,5). Jednocześnie serce ucieleśnia „świętość ukrytą w
głębinach każdej ludzkiej duszy”. Serce jako miejsce spotkania, nawiedzenia,
przebóstwienia; organ duchowych możliwości poznawczych: „Dobrze widzi się tylko
sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”- pisał Exupery w Małym Księciu. Aby spotkać Boga trzeba
wejść w głąb własnego serca do najskrytszej, tajemnej i niezniszczalnej
komnaty, aby odnaleźć duchowy skarb. Według Marka Mnicha, to o tym ukrytym
skarbie wspomina w swoim nauczaniu Chrystus: „Królestwo Boże jest pośród was”
(Łk 17,21), lub kiedy mówi o „dobrym skarbcu swego serca” (Łk 6,45). W
duchowości wschodniej często pojawia się problem serca. Wiara która rodzi się w
głębi serca, jak również realizacja życia duchowego której impuls nadaje rytm
bicia serca. Serce jest również przestrzenią przechowywania uczuć i pamięci o
Bogu- sanktuarium mistycznych poruszeń, rozedrgania duszy, ale również duchowej
walki. „Serce jest jak małe naczynie. Chociaż są w nim smoki i lwy, jak i
zatruwające jadem stworzenia oraz wszelkie rodzaje nieprawości, są w nim także
wyboiste ścieżki i wielkie przepaści- to jest w nim również Bóg, są aniołowie,
jest życie i Królestwo, jest światło, są aniołowie, są niebiańskie miasta i
skarby łaski: jest w nim wszystko” (św. Makary). Często mistycy stawiali
pytania: mamy oczy którymi widzimy świat, uszy które wychwytują dźwięki, rozum
który analizuje rzeczywistość i oddziela fałsz od prawdy. Zatem jaka zdolność
pozwala nam dostrzec Boga ? Wielu mistyków odpowie jednogłośnie: tym duchowym
organem jest przeobrażone miłością serce. „Jeśli wiara jest relacją do
osobowego Boga- rozmyślał Boris Wyszesławcew- wynika z tego, że wobec Bóstwa
nie jest możliwa żadna inna relacja, jak tylko relacja w głębi jestestwa, w
głębi serca. Bóg bowiem, jest dotykalny tylko dla serca”. Średniowieczny mnich Durandus, nazywał serce
mistycznym ołtarzem, na którym cielesne popędy, oczyszczane ogniem Ducha
Świętego i uszlachetnione uczynkami miłości, są składane Bogu w ofierze.
Benedyktyn Henri le Saux, pojmował serce jako „miejsce naszego pochodzenia, w
którym dusza niejako wychodzi z Bożych rąk i budzi się dla samej siebie”. Tylko
przebudzone serce, staje się zdolnością do uchwycenia bliskości Boga.
„Zajrzałem w swoje serce; to tam dostrzegłem Go; Nie było Go nigdzie indziej”.
Dlatego psalmista woła do Boga o dar czystego serca- przejrzystego, lśniącego
niczym tafla wody. To przestrzeń odzyskania nadziei, odkrycia duchowego celu,
odnalezienia ukrytego skarbu. „Serce niezgłębione”- zwornik transcendencji, w
której stworzenie spotyka się ze Stwórcą. Wątła miłość człowieka odpowiada na
wielką miłość Boga. Chodzi oto, aby zstąpić w głębię serca- a w niej odnaleźć
Boga.
niedziela, 2 lutego 2020
«Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego
słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, które przygotowałeś wobec
wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela».
A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś
błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: «Oto Ten przeznaczony jest na
upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą
– a Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu».
Święto obchodzone
drugiego lutego wprowadza nas w dwie ważne tajemnice: spotkanie z Symeonem i
Ofiarowanie w Świątyni Jerozolimskiej. Te dwie narracje są ze sobą powiązane w
sposób nierozłączny; wyrażają prawdę o tym, że Bóg przychodzi do człowieka, a
człowiek spotyka Boga. Dla mnie osobiście to Święto Światła- Syn Człowieczy „Bóg z Boga. Światłość ze
Światłości” zstępuje w życie ludzi i rozszerza granice „Miejsca Najświętszego”,
uobecniając się w całej pełni poznania. „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy
widzicie. Bo powiadam wam: Wielu królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a
nie ujrzeli…” Czyż liturgia nie jest zstępowaniem światłości ? Miał rację św.
Grzegorz z Nyssy mówiąc: „Zbliżając się do światła dusza staje się
światłością”. Ofiarowanie to początek rozszerzającej się na człowieka i świat
światłości. Jej eksplozją będzie późniejsze Przemienienie i Zmartwychwstanie.
„Światłość Zmartwychwstania będzie spowijać Kościół- jak pisał o. Bułgakow- a
radość paschalna i zwycięstwo nad śmiercią będzie go wypełniać”. Ten blask
wieczności zapowiadał pokorny Symeon- człowiek oczekiwania i nadziei. „Duch
Święty objawił mu, że nie umrze, zanim nie zobaczy Mesjasza Pańskiego”. Duch
Święty rozświetlił jego zmysły, obdarował natchnieniem i wyreżyserował
spotkanie, które stało się Epifanią ! „Poprzez Ducha Świętego poznajemy
Chrystusa, Syna Bożego a przez Syna kontemplujemy Ojca” (św. Jan z Damaszku).
Dlatego Święto Ofiarowania jest zarazem Świętem
Objawienia, teofanią Słowa, które
stało się ciałem; jest teofanią czterdziestego
dnia. Ten podniosły fakt staje się źródłem do uwielbienia Boga; naszą
radością spotkania: „My także radujemy się ze spotkania ze Zbawicielem”-
wyśpiewuje podniośle kapłan w prefacji. „Jak Bogurodzica, Dziewica niepokalana,
niosła w swoich ramionach Światło prawdziwe idąc na spotkanie tych, którzy
pozostawali jeszcze w mroku śmierci, tak też i my oświeceni jego promieniami i
trzymając w reku widoczny dla wszystkich płomień pośpieszajmy naprzeciw tego,
który jest prawdziwym światłem…” (św. Sofroniusz). My jesteśmy w gronie
uprzywilejowanych na których twarzach i duszach lśni blask obecności Pana. Stąd
w tym dniu chrześcijanie przynoszą świece; pod tym symbolem wyraża się
niezwykle istotna prawda: „Człowiek mający oświecenie osiąga wieczne szczyty, już
na ziemi wszystko staje się cudem” (św. Grzegorz Palamas). Procesja ze świecami
ma również swoją historyczną genezę. Papież Sergiusz I, kierując się zmysłem
wiary, ustanowił, że Eucharystia sprawowana w Rzymie w bazylice Santa Maria
Maggiore zostanie poprzedzona procesją, która będzie wychodziła z Forum
Romanum. Procesja przechodziła uliczkami Rzymu, a wierni w rękach nieśli
zapalone świecie woskowe- gromnice. „W X wieku na terenie Niemiec obchody tego
święta rozpoczynały się błogosławieniem świec, a w wielu krajach święto
przyjęło poetycką nazwę Matki Bożej Gromnicznej” (P. Rouillard). Ze Świętem
Ofiarowania związany jest cały szereg pobożnych i przenikniętych prostą
pobożnością ludu obyczajów. Pobłogosławioną w kościele świece przechowywano w
domu, obchodzoną z nią pola, zagrody, stodoły. Wylewano krople wosku na groby
zmarłych, czy zatrzymywano się na chwilę przy pasiekach, aby pszczoły każdego
roku wyrabiały ów szlachetny materiał. Świece umieszczano w domu wysoko na
szafie lub na domowych ołtarzyku przy świętych ikonach czy dewocyjnych
obrazach. Zapalano ją w chwilach niebezpieczeństw, podczas burzy, pożarów,
choroby, wojny czy śmierci. Wkładano ją w dłonie zmarłego- niczym zaopatrując
go w ostatnią drogę. Wszystkie te gesty świadczyły o tym, że człowiek nosił w
sobie potrzebę bliskości Boga. Wszystko to stanowiło tęsknotę za życiem
wiecznym, którego ślady odkrywało się na ziemi. Miał rację Bierdiajew: „Człowiek niesie w sobie zupełnie odmienny świat,
niezrozumiały do końca dla kogoś drugiego”. Ten człowieczy świat ostatecznie
zostanie rozjaśniony w pełni ostatecznego spotkania z Chrystusem- spowitym
blaskiem nowego eonu.
sobota, 1 lutego 2020
W Kościele starożytnym
pierwszą i najbardziej wyrazistą drogą świętości było męczeństwo. Dynamizm
pierwotnego chrześcijaństwa był silnie naznaczony kultem męczenników- odwagą
ich świadectwa. Krew młodego Kościoła wsiąkająca w areny rzymskich miast, nasyciła
pogański świat nową jakością życia, porywem ewangelicznego radykalizmu;
huraganem który miał wywrócić antyczny świat. Męczennikiem mógł stać się każdy
w świecie zamętu i jawnie prowadzonej wojny przeciwko tym, których jedynym
orężem była siła miłości do Chrystusa. Wydarzenie z Golgoty miało swoje przedłużenie
w gehennie kobiet, dzieci i mężczyzn, denuncjowanych i rzucanych na pożarcie
dzikich zwierząt ku uciesze zamroczonych nienawiścią i obojętnością gapiów. „Cały
ten okres był jednym nieprzerwanym pasmem zamętu i nieszczęść”- pisał E.
Gibbon, historyk opisujący schyłek Cesarstwa Rzymskiego. Imperium rządzili nieudolni
władcy, którzy mieli fobię na punkcie chrześcijan i przypisywali im wszelkie
możliwe nieszczęścia. Chrześcijanie od samego początku unikali publicznych
ceremonii, podczas których oddawano cześć bogom Rzymu. Gdy było ich coraz więcej,
ich nieobecność była niemożliwa do ukrycia, co poczytywano za obrazę cesarstwa.
Imperium które uchodziło za najbardziej tolerancyjne twór starożytności, miało
problem z grupą ludzi których Bóg stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał.
W zachowanych z III wieku tekstach opisujących życie wielu chrześcijan, odnajdujemy
poruszające historie męczeństwa, które podrywały licznych ludzi ku nowej
religii- głoszącej wolność i miłość. Na początku II wieku Ignacy z Antiochii-
mistyk i męczennik- nawoływał Filadelfian, by naśladowali Chrystusa, jak On
naśladował swego Ojca. „Dla pierwszych chrześcijan śmierć w zasadzie jakby nie
istniała. Rzucali się oni nieprzytomnie w objęcia zmartwychwstałego Chrystusa,
a przez Niego ich śmierć stawała się triumfem życia”(O. Clement). Męczennicy
stawali się darem- „eucharystią”- wchodzili w najgłębszą miłosną więź z
Chrystusem Oblubieńcem. „O błogosławieni męczennicy, ludzkie grona winnicy
Bożej, waszym winem pijany jest Kościół”- w Hymnie
do męczenników składał słowa Rabula z Edesy. Tak to przeżywał również
wspominany dzisiaj w kalendarzu liturgicznym święty Ignacy z Antiochii. Niezwykle
pobożny biskup i światły uczony „rodowity Grek, dla którego greczyzna stanowiła
język jego duszy, wyraz jego uczuć, kultury i sposobu myślenia”(A. Hamman). Około
roku 105, za panowania cesarza Trajana, został uwięziony wraz z grupą innych
chrześcijan i skazany na rozszarpanie przez dzikie zwierzęta na arenie w
Rzymie. Jakże poruszające są jego listy kierowane do współwyznawców;
podtrzymujące ich na duchu i świadczące o sile życia wobec opresyjnej
nienawiści: „ja umieram za Boga z własnej woli... Pozwólcie mi stać się żerem
dzikich zwierząt, przez które mogę posiąść Boga. Pszenicą jestem Bożą, a zmielony
zwierzęcymi zębami, okażę się czystym chlebem Chrystusa i powstanę z Nim wolny.”
Brakuje słów, żeby oddać wielkość tego człowieka w obliczu mającej nadejść
śmierci. „Pragnienie śmierci: w opisach męczeństwa, w lakonicznych „aktach” nie
ma ani patosu, ani zachwytu. Jest jednak świetliste, wszystko zwyciężające przekonanie
o zwycięstwie odniesionym przez Chrystusa nad śmiercią i o wyższości
autentycznego życia- z Nim i w Nim- nad życiem tego świata, „postać którego
przemija”(A. Schmemann). Droga męczeństwa chrześcijaństwa nigdy się nie zakończyła,
trwa ona nieustannie, stając się najbardziej wiarygodnym przesłaniem o
obecności Boga, który wraz ze swoimi dziećmi wydaje siebie w ofierze za życie
świata.
Subskrybuj:
Posty (Atom)