W Kościele starożytnym
pierwszą i najbardziej wyrazistą drogą świętości było męczeństwo. Dynamizm
pierwotnego chrześcijaństwa był silnie naznaczony kultem męczenników- odwagą
ich świadectwa. Krew młodego Kościoła wsiąkająca w areny rzymskich miast, nasyciła
pogański świat nową jakością życia, porywem ewangelicznego radykalizmu;
huraganem który miał wywrócić antyczny świat. Męczennikiem mógł stać się każdy
w świecie zamętu i jawnie prowadzonej wojny przeciwko tym, których jedynym
orężem była siła miłości do Chrystusa. Wydarzenie z Golgoty miało swoje przedłużenie
w gehennie kobiet, dzieci i mężczyzn, denuncjowanych i rzucanych na pożarcie
dzikich zwierząt ku uciesze zamroczonych nienawiścią i obojętnością gapiów. „Cały
ten okres był jednym nieprzerwanym pasmem zamętu i nieszczęść”- pisał E.
Gibbon, historyk opisujący schyłek Cesarstwa Rzymskiego. Imperium rządzili nieudolni
władcy, którzy mieli fobię na punkcie chrześcijan i przypisywali im wszelkie
możliwe nieszczęścia. Chrześcijanie od samego początku unikali publicznych
ceremonii, podczas których oddawano cześć bogom Rzymu. Gdy było ich coraz więcej,
ich nieobecność była niemożliwa do ukrycia, co poczytywano za obrazę cesarstwa.
Imperium które uchodziło za najbardziej tolerancyjne twór starożytności, miało
problem z grupą ludzi których Bóg stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał.
W zachowanych z III wieku tekstach opisujących życie wielu chrześcijan, odnajdujemy
poruszające historie męczeństwa, które podrywały licznych ludzi ku nowej
religii- głoszącej wolność i miłość. Na początku II wieku Ignacy z Antiochii-
mistyk i męczennik- nawoływał Filadelfian, by naśladowali Chrystusa, jak On
naśladował swego Ojca. „Dla pierwszych chrześcijan śmierć w zasadzie jakby nie
istniała. Rzucali się oni nieprzytomnie w objęcia zmartwychwstałego Chrystusa,
a przez Niego ich śmierć stawała się triumfem życia”(O. Clement). Męczennicy
stawali się darem- „eucharystią”- wchodzili w najgłębszą miłosną więź z
Chrystusem Oblubieńcem. „O błogosławieni męczennicy, ludzkie grona winnicy
Bożej, waszym winem pijany jest Kościół”- w Hymnie
do męczenników składał słowa Rabula z Edesy. Tak to przeżywał również
wspominany dzisiaj w kalendarzu liturgicznym święty Ignacy z Antiochii. Niezwykle
pobożny biskup i światły uczony „rodowity Grek, dla którego greczyzna stanowiła
język jego duszy, wyraz jego uczuć, kultury i sposobu myślenia”(A. Hamman). Około
roku 105, za panowania cesarza Trajana, został uwięziony wraz z grupą innych
chrześcijan i skazany na rozszarpanie przez dzikie zwierzęta na arenie w
Rzymie. Jakże poruszające są jego listy kierowane do współwyznawców;
podtrzymujące ich na duchu i świadczące o sile życia wobec opresyjnej
nienawiści: „ja umieram za Boga z własnej woli... Pozwólcie mi stać się żerem
dzikich zwierząt, przez które mogę posiąść Boga. Pszenicą jestem Bożą, a zmielony
zwierzęcymi zębami, okażę się czystym chlebem Chrystusa i powstanę z Nim wolny.”
Brakuje słów, żeby oddać wielkość tego człowieka w obliczu mającej nadejść
śmierci. „Pragnienie śmierci: w opisach męczeństwa, w lakonicznych „aktach” nie
ma ani patosu, ani zachwytu. Jest jednak świetliste, wszystko zwyciężające przekonanie
o zwycięstwie odniesionym przez Chrystusa nad śmiercią i o wyższości
autentycznego życia- z Nim i w Nim- nad życiem tego świata, „postać którego
przemija”(A. Schmemann). Droga męczeństwa chrześcijaństwa nigdy się nie zakończyła,
trwa ona nieustannie, stając się najbardziej wiarygodnym przesłaniem o
obecności Boga, który wraz ze swoimi dziećmi wydaje siebie w ofierze za życie
świata.