«Teraz, o Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego
słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, które przygotowałeś wobec
wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela».
A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś
błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: «Oto Ten przeznaczony jest na
upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą
– a Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu».
Święto obchodzone
drugiego lutego wprowadza nas w dwie ważne tajemnice: spotkanie z Symeonem i
Ofiarowanie w Świątyni Jerozolimskiej. Te dwie narracje są ze sobą powiązane w
sposób nierozłączny; wyrażają prawdę o tym, że Bóg przychodzi do człowieka, a
człowiek spotyka Boga. Dla mnie osobiście to Święto Światła- Syn Człowieczy „Bóg z Boga. Światłość ze
Światłości” zstępuje w życie ludzi i rozszerza granice „Miejsca Najświętszego”,
uobecniając się w całej pełni poznania. „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy
widzicie. Bo powiadam wam: Wielu królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a
nie ujrzeli…” Czyż liturgia nie jest zstępowaniem światłości ? Miał rację św.
Grzegorz z Nyssy mówiąc: „Zbliżając się do światła dusza staje się
światłością”. Ofiarowanie to początek rozszerzającej się na człowieka i świat
światłości. Jej eksplozją będzie późniejsze Przemienienie i Zmartwychwstanie.
„Światłość Zmartwychwstania będzie spowijać Kościół- jak pisał o. Bułgakow- a
radość paschalna i zwycięstwo nad śmiercią będzie go wypełniać”. Ten blask
wieczności zapowiadał pokorny Symeon- człowiek oczekiwania i nadziei. „Duch
Święty objawił mu, że nie umrze, zanim nie zobaczy Mesjasza Pańskiego”. Duch
Święty rozświetlił jego zmysły, obdarował natchnieniem i wyreżyserował
spotkanie, które stało się Epifanią ! „Poprzez Ducha Świętego poznajemy
Chrystusa, Syna Bożego a przez Syna kontemplujemy Ojca” (św. Jan z Damaszku).
Dlatego Święto Ofiarowania jest zarazem Świętem
Objawienia, teofanią Słowa, które
stało się ciałem; jest teofanią czterdziestego
dnia. Ten podniosły fakt staje się źródłem do uwielbienia Boga; naszą
radością spotkania: „My także radujemy się ze spotkania ze Zbawicielem”-
wyśpiewuje podniośle kapłan w prefacji. „Jak Bogurodzica, Dziewica niepokalana,
niosła w swoich ramionach Światło prawdziwe idąc na spotkanie tych, którzy
pozostawali jeszcze w mroku śmierci, tak też i my oświeceni jego promieniami i
trzymając w reku widoczny dla wszystkich płomień pośpieszajmy naprzeciw tego,
który jest prawdziwym światłem…” (św. Sofroniusz). My jesteśmy w gronie
uprzywilejowanych na których twarzach i duszach lśni blask obecności Pana. Stąd
w tym dniu chrześcijanie przynoszą świece; pod tym symbolem wyraża się
niezwykle istotna prawda: „Człowiek mający oświecenie osiąga wieczne szczyty, już
na ziemi wszystko staje się cudem” (św. Grzegorz Palamas). Procesja ze świecami
ma również swoją historyczną genezę. Papież Sergiusz I, kierując się zmysłem
wiary, ustanowił, że Eucharystia sprawowana w Rzymie w bazylice Santa Maria
Maggiore zostanie poprzedzona procesją, która będzie wychodziła z Forum
Romanum. Procesja przechodziła uliczkami Rzymu, a wierni w rękach nieśli
zapalone świecie woskowe- gromnice. „W X wieku na terenie Niemiec obchody tego
święta rozpoczynały się błogosławieniem świec, a w wielu krajach święto
przyjęło poetycką nazwę Matki Bożej Gromnicznej” (P. Rouillard). Ze Świętem
Ofiarowania związany jest cały szereg pobożnych i przenikniętych prostą
pobożnością ludu obyczajów. Pobłogosławioną w kościele świece przechowywano w
domu, obchodzoną z nią pola, zagrody, stodoły. Wylewano krople wosku na groby
zmarłych, czy zatrzymywano się na chwilę przy pasiekach, aby pszczoły każdego
roku wyrabiały ów szlachetny materiał. Świece umieszczano w domu wysoko na
szafie lub na domowych ołtarzyku przy świętych ikonach czy dewocyjnych
obrazach. Zapalano ją w chwilach niebezpieczeństw, podczas burzy, pożarów,
choroby, wojny czy śmierci. Wkładano ją w dłonie zmarłego- niczym zaopatrując
go w ostatnią drogę. Wszystkie te gesty świadczyły o tym, że człowiek nosił w
sobie potrzebę bliskości Boga. Wszystko to stanowiło tęsknotę za życiem
wiecznym, którego ślady odkrywało się na ziemi. Miał rację Bierdiajew: „Człowiek niesie w sobie zupełnie odmienny świat,
niezrozumiały do końca dla kogoś drugiego”. Ten człowieczy świat ostatecznie
zostanie rozjaśniony w pełni ostatecznego spotkania z Chrystusem- spowitym
blaskiem nowego eonu.