wtorek, 2 czerwca 2020


Drzewo ma jeszcze nadzieję, bo ścięte, na nowo wyrasta, świeży pęd nie obumrze... lecz wodą zwilżony odrośnie, rozkwitnie jak młoda roslina (Hi 14, 7-9).

Małymi krokami wychodzimy z impasu pandemicznego strachu przed utratą zdrowia lub nawet życia. Wielu z nas przystosowało się dość elastycznie do izolacji i czekania w skryciu na lepsze wieści. Inni szaleli wyrwani ze świata pędu, aktywności i samorealizowania siebie- udowadniania innym potęgi swoich możliwości.  Teraz trzeba żyć odrobinę inaczej, może bardziej refleksyjnie i spokojniej. Wszystko zdaje się powracać do normalności. Historia ludzkości  jest tylko historią „szukającą światła w sercu ciemności” (A. Souzenelle). Strach przed śmiercią został przezwyciężony, a jeśli nie to przynajmniej oswojony. Na ulicach można zobaczyć ludzkie twarze i pojawiający się na nich uśmiech. „Widzieć twarz to mówić o świecie”- pisał E. Levinas. Czy świat będzie już inny po tych trudnych doświadczeniach - pytają myśliciele, dziennikarze, zwyczajni ludzie zatroskani o własne futurum. Piszę o świecie słowami pomiędzy którymi skrywa się mnóstwo niewiadomych; zamyśleń pełnych egzystencjalnego drgania i duchowego napięcia, przytulającego bardziej namacalnie i optymistycznie nadchodzącą przyszłość. Wszystko z perspektywy czasu wydaje się jakimś natarczywym, uwierającym umysł snem o wirusie który zasiewał śmierć. Hiszpanie nazywają śmierć „godziną prawdy.” Myślę, że pandemia odsłoniła wiele ukrytych człowieczych lęków- naszego skupienia na sobie i trosce o posiadanie jakże wygodnego i przygodnego świata rzeczy. Przyssał się człowiek do tego, co posiada i upatrywał w posiadaniu jakieś szczyty szczęścia. Posiadanie- nęcąca zmysły bogini tego świata. Człowiek walczył o ciało, zapominając o pałacu duszy. Jeden z liberalnie skrajnych ruchów głosił hasło następującej treści: „Obyśmy mogli żyć długo i zniknąć !” Jaka to  smutna perspektywa redukująca człowieka do szczelnie umeblowanych granic tego świata. Jest w tym jakaś natarczywa pustka, brak światła oświetlającego przejście na drugi brzeg. Wielu również chrześcijan utraciło perspektywę paschalną i eschatologiczną, bojąc się w myślach i duszy poszybować dalej, niż mogący nadejść natychmiastowy uścisk śmierci. „W śmiertelnej czasowości ciała jedna kropla wieczności daje pełnię chwili, w której nasze żyły napełniają się istnieniem”(O. Clement). Otrząsamy się z tych poruszeń, niepokojów i strachu, którego amplitudę regulowały środki masowego przekazu. Zmierzamy ku życiu ! Widzimy horyzont nad którym rozpościera się tęcza nadziei, podobna do tej którą ujrzał wzrokiem sprawiedliwy Noe. Wczoraj staje się odległe, a dzisiaj stawia już pewnie kroki. Żyją obok nas również ci, którzy za ścianami domów, opłakują odejście bliskich. Im jest najtrudniej przytulać nowy dzień. Czasami okazują się samotni w tym przeżywaniu emocji i traumatycznych zmagań.  Jedna z postaci Sołżenicyna prowadziła  monolog w sercu egzystencjalnego piekła, wyznając: „Czasem czuję jasno, że to, co jest we mnie, to nie jestem tylko ja. Tkwi we mnie coś absolutnie niezniszczalnego i wzniosłego. Jakiś odłamek Ducha Uniwersalnego.” Wiara pozwala przerzucać pomosty nadziei- widzieć dalej i wyraźniej horyzont teraźniejszości i wieczności. Dzięki niej przepływamy „ocean przejrzystości” ku Bogu. Wiara wyzwala z lęku, czyniąc życie świetlistym i uspokojonym. Nie pozwala zrezygnować z nadziei i amortyzuje zlegające duszę poczucie rozpaczy. Przywitać nowy świat modlitwą dziękczynienia.