Drzewo
ma jeszcze nadzieję, bo ścięte, na nowo wyrasta, świeży pęd nie obumrze... lecz
wodą zwilżony odrośnie, rozkwitnie jak młoda roslina
(Hi 14, 7-9).
Małymi krokami wychodzimy
z impasu pandemicznego strachu przed utratą zdrowia lub nawet życia. Wielu z
nas przystosowało się dość elastycznie do izolacji i czekania w skryciu na
lepsze wieści. Inni szaleli wyrwani ze świata pędu, aktywności i samorealizowania
siebie- udowadniania innym potęgi swoich możliwości. Teraz trzeba żyć odrobinę inaczej, może
bardziej refleksyjnie i spokojniej. Wszystko zdaje się powracać do normalności.
Historia ludzkości jest tylko historią „szukającą
światła w sercu ciemności” (A. Souzenelle). Strach przed śmiercią został
przezwyciężony, a jeśli nie to przynajmniej oswojony. Na ulicach można zobaczyć
ludzkie twarze i pojawiający się na nich uśmiech. „Widzieć twarz to mówić o
świecie”- pisał E. Levinas. Czy świat będzie już inny po tych trudnych
doświadczeniach - pytają myśliciele, dziennikarze, zwyczajni ludzie zatroskani
o własne futurum. Piszę o świecie słowami pomiędzy którymi skrywa się mnóstwo
niewiadomych; zamyśleń pełnych egzystencjalnego drgania i duchowego napięcia, przytulającego
bardziej namacalnie i optymistycznie nadchodzącą przyszłość. Wszystko z
perspektywy czasu wydaje się jakimś natarczywym, uwierającym umysł snem o
wirusie który zasiewał śmierć. Hiszpanie nazywają śmierć „godziną prawdy.” Myślę,
że pandemia odsłoniła wiele ukrytych człowieczych lęków- naszego skupienia na
sobie i trosce o posiadanie jakże wygodnego i przygodnego świata rzeczy. Przyssał
się człowiek do tego, co posiada i upatrywał w posiadaniu jakieś szczyty szczęścia.
Posiadanie- nęcąca zmysły bogini tego świata. Człowiek walczył o ciało,
zapominając o pałacu duszy. Jeden z liberalnie skrajnych ruchów głosił hasło
następującej treści: „Obyśmy mogli żyć długo i zniknąć !” Jaka to smutna perspektywa redukująca człowieka do
szczelnie umeblowanych granic tego świata. Jest w tym jakaś natarczywa pustka,
brak światła oświetlającego przejście na drugi brzeg. Wielu również chrześcijan
utraciło perspektywę paschalną i eschatologiczną, bojąc się w myślach i duszy
poszybować dalej, niż mogący nadejść natychmiastowy uścisk śmierci. „W
śmiertelnej czasowości ciała jedna kropla wieczności daje pełnię chwili, w
której nasze żyły napełniają się istnieniem”(O. Clement). Otrząsamy się z tych
poruszeń, niepokojów i strachu, którego amplitudę regulowały środki masowego
przekazu. Zmierzamy ku życiu ! Widzimy horyzont nad którym rozpościera się
tęcza nadziei, podobna do tej którą ujrzał wzrokiem sprawiedliwy Noe. Wczoraj
staje się odległe, a dzisiaj stawia już pewnie kroki. Żyją obok nas również ci,
którzy za ścianami domów, opłakują odejście bliskich. Im jest najtrudniej
przytulać nowy dzień. Czasami okazują się samotni w tym przeżywaniu emocji i
traumatycznych zmagań. Jedna z postaci
Sołżenicyna prowadziła monolog w sercu egzystencjalnego
piekła, wyznając: „Czasem czuję jasno, że to, co jest we mnie, to nie jestem
tylko ja. Tkwi we mnie coś absolutnie niezniszczalnego i wzniosłego. Jakiś
odłamek Ducha Uniwersalnego.” Wiara pozwala przerzucać pomosty nadziei- widzieć
dalej i wyraźniej horyzont teraźniejszości i wieczności. Dzięki niej
przepływamy „ocean przejrzystości” ku Bogu. Wiara wyzwala z lęku, czyniąc życie
świetlistym i uspokojonym. Nie pozwala zrezygnować z nadziei i amortyzuje zlegające
duszę poczucie rozpaczy. Przywitać nowy świat modlitwą dziękczynienia.