wtorek, 7 września 2021

Życie Twoich wiernych, o Panie zmienia się, ale się nie kończy. Wczoraj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci mojego przyjaciela- artysty plastyka- twórcy ikon Andrzeja Binkowskiego (1955- 2021). Na wieść o jego odejściu do wieczności, poczułem smutek połączony z głęboko uświadomioną nadzieją. Odszedł człowiek którego znałem od kilkunastu lat: wypróbowany przyjaciel, ikonopisarz, poeta i teolog. Nie sposób słowami wymalować jego barwnego życia. Miał w sobie prostotę dziecka i charyzmę mnicha pochylonego nad pieczołowicie przygotowanymi deskami pod ikony. Kochał sztukę i poprzez jej doświadczenie, przybliżył się do wiary. Odkrył ikonę i spoglądał z egzaltacją mistyka w jej oczy. Zrozumiał że jej siła nie leży w drewnie czy farbach, lecz świetle Taboru. Próbował przechylić odrobinę świat w stronę Piękna, które zbawia. Jego myślenie o świecie, chrześcijaństwie i ludzkich losach, było niesamowicie spójne i nacechowane niebywałą wrażliwością i intuicją proroka. Był dobrym człowiekiem, ciągle ciekawym świata i ludzi. Talent Andrzeja polegał na malowaniu ludzkiej rzeczywistości przenikniętej namacalnym odczuciem absolutnego Piękna. Choć był rzymskim katolikiem, odkrył bogactwo prawosławnego Wschodu- teologiczną estetykę i drogę ku przebóstwieniu. Jakże bliskie Mu były słowa zapisane przez Gogola: „Sztuka jedna nas z życiem, wprowadza w duszę porządek i harmonię… Jeśli artysta nie sprawi cudu przemiany duszy widza w miłość i przebaczenie, jego sztuka jest jedynie przelotną pasją.” Był bezinteresownym w tym, co robił. Obdarował dziesiątkami ikon i polichromii kościoły i cerkwie, jakby upatrując w tej dobroczynnej dobroci cel uwrażliwiania ludzkich oczu na piękno i pojednanie z Bogiem. Potrafił godzinami z nieprawdopodobną lotnością umysłu rozprawiać o kulturze, której ostateczny sens i spełnienie widział w komunii z wiarą. Poznaliśmy się szmat czasu temu, kiedy jako młody student teologii stałem się częstym bywalcem jego domu. Pamiętam gościnność jego żony Jolanty, której dusza była tak szlachetna, iż każde z naszych spotkań było świętem. Ich rodzinny dom emanował spokojem i radością. Odeszła przed Andrzejem, ale nigdy nie przestała być jego muzą i duchową towarzyszką; zawsze odczuwał jej wewnętrzną obecność i wstawiennictwo w licznych artystycznych przedsięwzięciach. Ubogacaliśmy się wzajemnie. Andrzej był utalentowanym malarzem, dla którego ikona była materią nieustannych konfrontacji ze sobą i poszukiwania sposobów na co raz bardziej idealne technologicznie ukazywanie tego, co niewidzialne- a ukazane na sposób widzialny. Ja podarowałem mu teorię- wiedzę o sztuce- teologię ikony. Przez lata byłem towarzyszem jego artystycznych realizacji; honorowym gościem i prelegentem zainicjowanych licznie wystaw. Ostatnie lata jego życia były naznaczone stygmatem cierpienia- krzyża- który dźwigał z niepojętym dla mnie spokojem. Czekał na przeszczep nerki i nieustannie mówił, że cierpienie którym został obdarowany to jedynie „trudna, ale piękna miłość.” Towarzyszyło mu jeszcze wiele innych chorób, które przerywały jego mozolną pracę, częstymi wizytami w szpitalach. Nigdy się skarżył, nie narzekał. Powtarzał pełnym ciepła, choć nadwyrężonym głosem: „Ufam lekarzom, są cudowni… Trzeba być dobrej myśli.” Chciał jeszcze u kresu życiowej pielgrzymki, odwiedzić Górę Polanowską- ukochane miejsce w którym pozostawił część swojej duszy. Patrząc na ikonę Maryi Bramy Niebios, czuł przygarniętym w miłości dzieckiem czekającym na kolejne do wykonania zadanie. W tym świecie który przemija Andrzej zostawił cząstkę siebie- ikony „próbujące czynić widzialnym niewidzialne.” Nosił w sobie odczucie wieczności, a dni które były przygniecione balastem agonii ciała, wchodziły w światłość którą wypisywał asystą na twarzach świętych. Żył już w Chrystusie z którym miał lada chwila się spotkać. Doświadczył katharsis ukrzyżowanego Piękna. Odszedł jak „żebrak” znaleziony przez opiekunkę na ziemi, ze wzrokiem skierowanym na jedną z wiszących na ścianie ikon. Stał się duszą zmartwychwstałą ! Kochany Andrzeju wyszedł już ku Tobie Chrystus i mówi jak zalęknionym niewiastom w drodze do grobu: Raduj się ! Odpoczywaj w pokoju Przyjacielu.