poniedziałek, 9 stycznia 2017


Mk 1, 14-20

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

Tyle razy zastanawiałem się nad tymi opisem powołania galilejskich rybaków, iż umknęła mi jedna niezwykle istotna kwestia. Dlaczego właśnie rybaków ? Takich z samego końca- cuchnących smrodem wymoczonych w wodzie sieci ludzi o spracowanych dłoniach i mało przyjemnym wyrazie twarzy, kiedy tylko wracają do domu z niczym. Pobożna egzegeza w tej scenie fabrykuje tyle sensów i znaczeń, że można zapomnieć iż powołanie- to odór potu z ciężko wykonanej pracy i niepewność towarzysząca każdemu wypłynięciu. Bóg wybrał na swoich pomocników- zwykłych roboli, których życie było rozpostarte między łodzią a życiem rodzinnym na pół gwizdka. „Rybacy wiedzą, że morze jest niebezpieczne, a sztorm straszliwy, jednak nigdy nie traktują tych niebezpieczeństw jako wystarczającego powodu do tego, by pozostać na brzegu”. Może właśnie w nich Chrystus dostrzegał to, co zakryte było przed oczami pewnych siebie i dobrze usytuowanych mądrali. Zwyczajni ludzie byli Mu potrzebni, aby naprawiać świat prostotą Ewangelii. Prostaczkowie emanują entuzjazmem i potrafią zatracić siebie w imię ważnej sprawy. W przygodę wiary nie wchodzi się z własnym scenariuszem. Wiara podobnie jak i łaska wybrania, nie jest naszą zasługą czy napinaniem intelektu. To bezinteresowny i przepełniony miłością dar Boga. Ciebie potrzebuję, nie tego zarozumiałego stojącego z boku ! „Nasze wrastanie w Chrystusie- pisał Merton- jest wzrastaniem w miłości. Miłość rodzi się i umacnia nas przez działanie Ducha Świętego w chwilach próby, wymagających ofiary, ponieważ właśnie wtedy jesteśmy przynagleni i zmuszeni przez okoliczności do dokonywania heroicznych wyborów, przez które umacnia się nasza jedność z Chrystusem i uczymy się poznawać Go takim jakim jest. Bowiem Chrystus bez krzyża nie jest naszym Chrystusem”. Wczoraj rozmawiałem z pewnym kandydatem do kapłaństwa który stwierdził, że jest już wystarczająco dobrze przygotowany do tego daru i nie rozumie po co tyle trudu, aby przesuwać w czasie jego święcenia. Po chwili ciszy zapytałem o jego osobistą relację do Chrystusa, czy potrafi zdobyć się na trud wypełniony tęsknotą i pokorną miłością. Może za nim zacznie się zadawać pełne ludzkiej naiwności i kalkulacji pytania, warto zapytać siebie- czy potrafię wypłynąć na głębię ! Ktoś kto twierdzi, że już jest gotowy, często stoi ciągle na brzegu dostrzegając tylko siebie- a nie Chrystusa. Powołanie jest zawsze naznaczone rewizja życia, gotowością ryzyka, zroszeniem łzami, trudem, pozostawieniem tej ulubionej części siebie na brzegu.