Rozpoczął się Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan. Kościoły i wspólnoty
prężą duchowe muskuły i próbują na zewnątrz wypaść jak najlepiej. Od dłuższego
czasu wyrażam wiele osobistych wątpliwości względem tej mniej lub bardziej
udanej inicjatywy. Towarzyszy mi głębokie przekonanie, że jest w tym więcej
sztucznej kurtuazji, niż rzeczywistego zbliżenia chrześcijan. Ekumeniczna
wrażliwość zalega mnóstwo mniej lub bardziej dobrych publikacji naukowych oraz
broszurek sztucznie akcentujących „chrześcijańskie kompromisy”. Jak tu się
porozumieć, skoro każdy ciągnie wózek w swoją stronę i co najbardziej smutne
definiuje ekumenizm po swojemu- dbając o własne interesy i broniąc kurczowo
swojej tożsamości. Doświadczenie podziału zdaje się być bardziej intensywne,
niż zdrowe i pełne pokory urzeczywistnianie jedności. Dlaczego trzeba dążyć do jedności ? To
podchwytliwe pytanie rewiduje chrześcijański stosunek do inności. Pomimo
rozlicznych modlitw żarliwie zanoszonych do Boga o jedność, istnieje jakiś
syndrom ekumenicznej ambiwalencji. Każdy Kościół posiada swój własny limes i
wszystko jest poprawnie do momentu, kiedy jakiś „chrześcijański intruz” nie postawi
nogi na naszym terytorium. Czy miłość Chrystusa potrafi przynaglić wszystkich
tak mocno, że będziemy gotowi usunąć „słupy graniczne” i zaprosić tych drugich
do naszej inności poszukiwania Boga ? To takie trudne i wymagające odwagi, a
nade wszystko wiary- aby spróbować być razem, trzeba nade wszystko uchylić
drzwi kościołów i rozszczelnić ludzkie serca. „Proces rozpoznawania jednego
Kościoła w podzielonym chrześcijaństwie- pisał ks. Hryniewicz- oraz
przywracania pełnej wspólnoty kościelnej wymaga niezwykłej szczerości i
bezinteresowności, gotowości do krytycznej oceny własnych braków i
niedostatków, otwarcia na duchowe bogactwo doświadczenia chrześcijańskiego w
innych kościołach, cierpliwego dialogu i wzajemnego nawrócenia ku sobie”. Chyba
to ostatnie stwierdzenie- „nawrócenie ku sobie”, może stać zwornikiem i
mozolnym odwracaniem zaistniałego podziału. Jesteśmy trudnymi uczniami Chrystusa-
często zakleszczonymi w sobie, krótkowzrocznymi- apatycznymi w rozdawnictwie
miłości. Trudno jest uświadomić sobie prawdę, iż Kościół jest duchowy, a nade
wszystko ludzki złożony z ludzi zrodzonych z Boga. Jak pisał Sebastian Franck: „Jest
to wspólnota, w którą wierzymy i którą oglądamy jedynie duchowymi oczami serca
i człowieka wewnętrznego”. Miał rację ezoteryczny filozof Jakub Boehme, kiedy
porównywał chrześcijan różnej tradycji i denominacji do ukwieconej łąki.
Chrześcijanie są niczym kwiaty w ogrodzie, każdy jest inny w swojej
intensywności i pięknie, ale w całości tworzą piękny ukwiecony kobierzec. „Kwiaty
wszelkiego rodzaju rosną i sąsiadują ze sobą na ziemi. Nie sprzeczają się z
sobą z przyczyny barw, zapachy, smaku. Pozwalają, aby ziemia i słońce, deszcz i
wiatr gorąco i zimno oddziaływały na nie, jak chcą. I każdy kwiat wzrasta
według swojej istoty i właściwych sobie przymiotów. Tak jest również z dziećmi
Boga”. Może każdy chrześcijanin w tym trudnym przywracaniu jedności powinien
odczuć w sobie piękno, ponieważ kiedy tak zrobi odsłoni się ku Bogu i stojącemu
obok niemu bratu. Ekumenizm- ziemia ciągle nawożona; ogród kiełkujących kwiatów !