wtorek, 22 maja 2018


Ga 6, 14

Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata.

Ja Go widzę ukrzyżowanego i nazywam Go Królem- tak miał powiedzieć o Chrystusie przytwierdzonym do ramion krzyża św. Jan Chryzostom. Chrześcijaństwo w percepcji wiary jest „przytulone” do drzewa na którym Bóg potwierdził swą miłość do człowieka. W tym znaku wielu ludzi w chwilach udręki, prześladowania, katuszy dostrzegało ocalenie. Krzyże rytowane na ścianach miejsc ludzkiej kaźni, w odosobnieniu i izolacji; przestrzeniach brutalnego przerywania tchnienia życia, ludzkiego krzyku stłumionego terrorem ideologicznych totalitaryzmów. Pojęcie krzyża zawiera w sobie tak wiele specyfikacji znaczenia i zastosowania kiedy prześledzimy sobie mądre słowniki czy leksykony. Krzyże męczenników zrobione z kawałków drewna, splecione rzemykiem, schowane niczym drogocenna rzecz. Krzyże, o których rozprawiają znawcy kultury i sztuki- klasyfikując je w historycznych kontekstach i stylistycznych przeobrażeniach. Krzyż jako moduł architektury, czy przedmiot zawieszony na szyi, zatrzymujący w pamięci misterium Odkupienia. Krzyże odciskające na sobie ducha przemijających epok i ludzkich- religijnych uniesień i zmagań z ościeniem grzechu. Jeden z bohaterów Sołożnicyna, postawił ważne pytanie: „Po, co żyje człowiek ? Dla miłości oczywiście... Czyż jest jeszcze coś w życiu poza miłością ?” Człowiek wypowiadający te słowa myślał o przyjemnych doznaniach ciał, tak ja współcześnie myśli nasza skupiona na sobie i krótkowzroczna cywilizacja. Istnieje jeszcze inny wymiar miłości, której świadectwem jest Krzyż- narzędzie kaźni i chwalebnego triumfu Chrystusa. Z tym znakiem trudno dialogować, można go przyjąć lub odrzucić. „Czas nocy dla świata, czyli czas biedy dla świata- pisał M. Heidegger- kiedy to braku Boga nie uznajemy za brak.” Krzyż zawsze przypomina o miłości Boga i staje się dla ludzkości znakiem osądu sumienia. Teolog M. Flick wyróżniał trzy wymiary w Krzyżu Chrystusa. Jest w nim aspekt „inwokacyjny,” przyzywający, a co za tym idzie oczekiwanie ze strony człowieka cierpiącego i grzesznego. Jest również wymiar „proklamacyjny,” głoszący królewskość zbawczą Chrystusa, który zwycięża grzech, śmierć i demona. Istnieje jeszcze trzeci wymiar „parenetyczny,” odnoszący się do naśladowania i odpowiedzi człowieka- ucznia, włączonego w przemieniony wymiar krzyża. Poruszyły mnie kiedyś przeczytane słowa amerykańskiego artysty Wiliama Congdona -przedstawiciela ruchu action painting, kiedy po długich poszukiwaniach odkrył swoje życie w chrześcijaństwie: „Spotkanie z Chrystusem pozwala mi odkryć, że Jego dramat na krzyżu jest również moim. A to prowadzi mnie do Ukrzyżowanego przez powrót do postaci- postaci, której nigdy nie można już zobaczyć ani namalować oddzielonej od krzyża... W Ukrzyżowanym spotkane ciało jest moim własnym ciałem, bolejącym nad grzechem, ciałem tak przenikniętym bólem, iż nie da się już odróżnić ciała od cierpienia.” Ale to cierpienie równocześnie zostaje przemienione blaskiem wielkanocnego triumfu. Bóg króluje z drzewa życia – tak jak Go ukazują prawosławne krzyże. Na nich nie przestaje On być Kyriosem, który „tańczy swój kosmiczny taniec triumfu.”