Gdy
Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na
kolana, zaczął Go pytać: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie
wieczne?»...Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: «Jednego ci brakuje.
Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w
niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną». Lecz on spochmurniał na te słowa i
odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
W historii
chrześcijaństwa odnajdujemy cały szereg tekstów- świadectw- opowiadających o
ludziach, którzy pod wpływem gwałtownego wtargnięcia łaski porzucili wszystko i
poszli za Chrystusem. „Imię chrześcijanina bez życia po chrześcijańsku- to
hipokryzja,” twierdził św. Tichon Zadoński. Pragnienie świętości było w
Kościele czymś oddolnym i tak bardzo pożądanym, że wywierało wpływ na całe
pokolenia ludzi posiadających pragnienie „posiadania Boga.” Z pustyń i
oddalonych od zgiełku miejsc, zrodziły się klasztory, skity, domu modlitwy-
przestrzenie promieniujące świętością zakochanych w Bogu mężczyzn i kobiet. Piękne
jest słowiańskie określenie osób poświęcających swoje życie w odosobnieniu – prepodobnyj- czyli ktoś, kto stara się
być podobnym do Chrystusa. Idź, sprzedaj
wszystko, co masz- ilu to ludzi usłyszało to przynaglenie ! Ten radykalizm
porzucenia łatwego życia, był tak pociągający, że w oczach innych zakrawał nawet
na szaleństwo. W życiorysie św. Antoniego- Ojca życia zakonnego, czytamy, że
kiedy był na liturgii w kościele usłyszał właśnie te dzisiejsze słowa z
Ewangelii. Miał wrażenie, że Jezus kieruje te słowa wprost do Niego.
Natychmiast rozdał swoją ziemię i majątek, zatrzymując tylko drobną jego część,
by wystarczyła na utrzymanie młodszej siostry. Wyszedł na pustynię, aby żyć w
obecności Boga. Jak pisze Atanazy, utrzymywał się z pracy własnych rąk,
wyplatając kosze, by w ten sposób zarobić na skromne pożywienie. Nie miał
żadnych książek i opasywał się jak „zapaśnik,” by walczyć z diabłem, który „nie
wytrzymywał, widząc taki sposób życia młodego człowieka.” Towarzyszyli mu
później uczniowie pragnący bliskości mistrza. Zachowane do naszych czasów
liczne i dystrybuowane piśmiennictwo z pierwszych wieków chrześcijaństwa,
wyraźnie nakreśla malowniczo, fantastyczne portrety licznych mnichów, do
których udawały się po poradę całe tłumy ludzi. Ludzie zafascynowani
poszukiwaniem Boga zadomowili się na dobre w Kościele i wielokrotnie byli jego
głosem sumienia. Jeżeli według Orygenesa od czasu Wcielenia Kościół jest „pełen
Trójcy,” to od czasu zesłania Ducha Świętego jest pełen świętych. To święci
pulsują w nim, niczym krew w żyłach, wyrywając go z letargu i pokusy zawierania
kompromisu z grzechem i zakamuflowanym często złem. Po świętym Antonim pojawili
się inni „święci szaleńcy”: Pachomiusz z zamiłowaniem do wojskowego szlifu i
dyscypliny. Święty Benedykt z Nursji- również przynaglony do wyjścia i
zasadzający monastycyzm „czarnych mnichów” na całym chrześcijańskim Zachodzie.
Franciszek z Asyżu- zaślubiony pani biedzie i bratu słońcu, żebrak i piewca
radosnej miłości; stygmatyk zakochany w pięknie stworzenia i czujący pod
stopami chropowatość matki ziemi. Serafin z Sarowa- człowiek o świetlistej
twarzy i przenikliwym spojrzeniu, piewca radości paschalnej; przyjaciel ludzi i
zwierząt. „Jego pustelnię otaczały niedźwiedzie, wilki, zające, lisy, a także
jaszczurki oraz wszelkiego rodzaju gady. Kiedy kończył swoją modlitwę,
wychodził przed swoją celę, aby karmić je z ręki, i wydaje się, że wtedy Bóg
mnożył ten suchy kawałek chleba, którego miał przecież tak niewiele, aby
starczyło dla wszystkich stworzeń cierpiących głód na pustyni sarowskiej. Tym,
co najbardziej uderzało wszystkich mających z nim kontakt, była promieniująca z
ojca Serafina radość” (I. Gorainov). Z bardziej nam współczesnych beduin i mały
brat Jezusa Karol de Foucauld wyznający: „od chwili gdy poznałem, że Bóg jest,
nie mogę Go nie kochać.” Święci umieli wytworzyć w sobie język miłości ze
światem. Potrafili przemieniać w dobro tych, których Bóg postawił na drodze ich
życia. Dzisiejszemu światu potrzeba jest świętych, nowych święty, „świętych
obdarzonych geniuszem”- jak mówiła Simone Weil. W rzeczywistości prymatu
posiadania i egoizmu, potrzeba drogowskazów- jasnych punktów- ludzi
autentycznie pięknych, takich dzięki którym zobaczymy własne życie w świetle
Chrystusa.