Gdy
Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i
przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po
całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak
słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy do osad,
kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego
płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali
zdrowie.
Ewangelia kontynuuje
refleksję dotyczącą osoby Jezusa jako Uzdrowiciela. Entuzjazm tłumów które
widziały znaki i cuda czynione przez ręce Mistrza, wydaje się jak najbardziej na
miejscu. Teraz to już Pan nie będzie miał spokoju, będzie miał mnóstwo pracy.
Cudowne uzdrowienia zawsze przyciągały i przyciągają do dzisiaj ciekawskich,
jak również tych, którzy potrzebują wsparcia. Tłumy ludzi przekonane o wyjątkowości
Jego osoby będą przybywały zewsząd, aby zaradził ich nieszczęściu. Mamy tutaj
dwa bardzo charakterystyczne elementy dzięki którym może dokonać się uzdrowienie.
Trzeba być przyprowadzonym do Jezusa. Pamiętamy jak w innym miejscu Ewangelii
nawet przez dach na marach spuszczano chorego, aby mógł zostać uzdrowionym. Do
Pana człowiek musi być przyprowadzony, przyniesiony…, nie wbrew własnej woli,
bo rodzina czy przyjaciele tak chcą. Ale ma być, ten ktoś przyprowadzony,
ponieważ sam chory wyraża takie pragnienie. (WIARA) Druga sprawa, to dotknięcie
się choćby kawałka szaty Jezusa. Dotknąć się Boga, inaczej całkowicie przylgnąć
swoim człowieczeństwem do Tajemnicy, która jest niewypowiedziana, absolutna,
stawiająca wobec nieskończonego miłosierdzia. Przyprowadzić brata lub siostrę,
którzy chorują i postawić ich przed Jezusem. Każdy kto się dotknął Pana
odzyskiwał zdrowie. Czy brakuje nam wiary, że tak może być ? Czy współcześnie
Jezus nie uzdrawia ? Tyle razy przechodzi przez nasze życie i bliskich których
kochamy, i dotyka łaską uzdrowienia. Wielu tego, nie potrafi dostrzec. Czasami
cierpienie które przeżywamy, może okazać się źródłem niezwykłej łaski i siły.
Pamiętam jak kiedyś przyszedłem do domu w którym leżał sparaliżowany młody
chłopak- miał kilkanaście lat. Przydarzył mu się wypadek, w czasie zabawy z
kolegami, skoczył do wody i doznał bardzo poważnej kontuzji kręgosłupa., co w konsekwencji skazało go na kalectwo. Jego mama
ze łzami w oczach prosiła mnie: „niech ksiądz pójdzie do niego i powie mu, że będzie chodził”. W życiu nie ma łatwych rozwiązań. Nie mogłem tego zrobić.
Dobrze wiedzieliśmy oboje, że będzie to raczej niemożliwe. Chłopak był
zrozpaczony, leżał na łóżku płacząc do ściany. Wiedziałem że nie mogę wprowadzić
go w kłamstwo. Położyłem na jego głowę dłonie i modliłem się, prosząc Pana
Jezusa aby dał mu siłę w przyjęciu tego krzyża, aby pozwolił jego rodzinie
ponieść to doświadczenie. A jeśli tylko jest taka Jego wola, żeby uzdrowił. To
bardzo trudne doświadczenia, ale one pokazują że nie zawsze chodzi tylko o
uzdrowienie ciała. Czasami może chodzić o coś więcej. Doświadczenie osoby
chorej w rodzinie może stać się powodem do nawrócenia, innego spojrzenia na
życie, zamyślenia nad sobą. Przez łzy i trudne sytuacje, zawsze przychodzi to
prawdziwe, namacalne spotkanie z Bożą Miłością. Czasami w przypływie niemocy i bezradności,
należy przyprowadzić drugą osobę do Jezusa. „We współcierpieniu Boga z ludźmi
kryje się Jego przemożna i zwycięska obecność. Dzięki niej przemienia On
cierpienie i przezwycięża je. Daje ludziom nadzieję… Niezaprzeczalny wydaje się
związek pomiędzy miłością a cierpieniem. Aby okazać największą miłość ludziom,
Bóg wybrał drogę cierpienia. Jest to jeden z najbardziej podstawowych wymiarów
odkupienia, która zespala miłość i cierpienie.” Wielu ludzi załamuje się pod
ciężarem cierpienia i tragedii z powodu losu swoich bliskich. To jest wielka
próba, ale siłę do zmagania z nieszczęściem, poczuciem ogromnego żalu, można
odnaleźć w perspektywie wiary- dotknięcia Jezusa. Cokolwiek wtedy się wydarzy,
będzie to przeżyte wraz z Nim.