Faryzeusze
zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od
Niego znaku. On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: „Czemu to plemię domaga
się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu”. I
zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.
Prawdziwie przeżywana
wiara rodzi się z nieodpartej ciekawości i tęsknoty za Bogiem. W świecie pełnym
zamętu i obojętności, poszukujemy nieustanie znaków, dzięki którym przybliżymy
się do Boga. Człowiek od początku historii świata szukał znaków, dzięki którym
mógł dotykać innego świata, wypatrywał cudu, nadzwyczajnych interwencji Kogoś.
Człowiek stawał w zdumieniu przed Teofanami, które zapierały dech w piersiach, odsłaniając
tym samym zawoalowaną prawdę o sobie i Bogu, który w czasie drogi, spotyka nas,
oraz daje nam poznać swoje Oblicze. Dobrze to wyraził ks. Tomasz Halik: „Wiara,
która sądzi, że nie potrzebuje już płomienia tęsknoty, jest trupio zimna; jeśli
uważa, że nie potrzebuje już wyruszać w dalszą drogę poszukiwania i pytania,
jest dotknięta paraliżem. Jeśli przekonanie religijne nie zawiera owego
żarliwego przytaknięcia, jeśli owo „wiem, że jesteś”, nie jest już ożywiane
pragnieniem miłości, owym „chcę, abyś był”, wtedy wiara zamienia się w
ideologię. Traci w ten sposób swój niepowtarzalny korzenno-słony smak, do
niczego już się nie nadaje, tylko do wyrzucenia i podeptania przez ludzi. A
ludzie to często i chętnie (i słusznie) czynią!” W Ewangelii faryzeusze nie
otrzymują tego, czego chcą…, nie zostaje zaspokojona ich ciekawość. Oni
zwyczajnie nie zasłużyli i nie dorośli do przyjęcia znaku. My z dzisiejszej
perspektywy inaczej stawiamy Chrystusowi pytania, inaczej dopominamy się o
łaskę lepszego zrozumienia. Postawa chrześcijanina winna być wypełniona miłością,
pragnieniem spotkania z Tajemnicą, nie z powodu ciekawości, czy obrony przez
nieracjonalnością wiary…, ale tylko z miłości. „Kocham, to znaczy chcę abyś
był”.