Wierzę, że będę oglądał
dobra Pana
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.
Człowiek wiary jest istotą o
nieprawdopodobnym potencjale zdumienia. Takim moim ulubionym i ciągle
niezgłębionym do końca okresem historii jest Średniowiecze, szczególnie to
bizantyjskie i romańskie. Literatura i sztuka opowiadają z taką łatwością o
człowieku zorientowanym ku Misterium. Człowiek z jakąś niezwykłą i urzekającą
prostotą serca rozpoznaje Boga w najdrobniejszych szczegółach życia; jego serce
wyrywa się ku Miłości, o której opowiadają mu ikony i kamienne- ożywione duchem
wiary dekoracje rzeźbiarskie. „Kamienie i symbole głoszą na swój sposób,
przypominając o rzeczywistości obcej i tajemniczej. W kazaniach tych mówią do
nas historia i wieczność zarazem, a więc rzeczywistość z której wyszliśmy i do
której zmierzamy” (Ch. Moller). Średniowieczny teocentryzm, nie jest tylko
sentymentalnym i prostodusznym zwrotem ku Bogu, którego wzrok przenika
wszystko. Jest to miłosne uniesienie w którym pragnienie wieczności bierze
prymat nad pobudkami ciała i świata. Dlatego wielka mistyczka Hildegarda z
Bingen powie: „Człowieku, spójrz na siebie; masz w sobie niebo i ziemię.” Odkrywanie
śladów Boga staje się najważniejszym zadaniem człowieka, określając
równocześnie jego stosunek do innych ludzi- wypatrujących przez świat symboli
właściwego znaczenia sacrum. „Człowiek nie postrzega siebie w oderwaniu od
Boga- pisała M.M. Davy- rodzi się, wzrasta, umiera w boskiej obecności. Toteż
nieobecność Boga, jego śmierć, jest niemożliwa, człowiek średniowieczny
przypomina ufne dziecko. Świętuje swoje szczęście śpiewem gregoriańskim i
muzyką- albo śpiewem kamienia w klasztornych kościołach. Jego spokój wynika z
ładu istniejącego poza nim samym, w który jest wpisany. Ładu tego człowiek sam
sobie nie może przypisać, tak jak jezioro nie może szczycić się, że
obfituje w wodę, ponieważ woda tryska ze
źródła.” Wieczność przenika ludzi dawnych epok, porywa ich niczym świeży
wiosenny wiatr unoszący zapachy barwnych kwiatów i nęcący wszystkie możliwe
zmysły. To my współcześni jesteśmy w stosunku do naszych dawnych „przyjaciół”
jedynie zabieganą- przepracowaną od nawału zadań i oczekiwań społecznością anonimowych
istot. Duchowość schodzi na dalszy plan, a radość z istnienia staje się domeną
ludzi potrafiących zdobyć się na inność i dystans; najczęściej wycofanych i będących
w zażyłości z naturą. Tylko pustelnicy przypominają nam jeszcze o
transcendencji która rodzi się z kontemplacji świata- „księgi” w której Bóg
wypisał swoją obecność. Miał rację F. Schuon, twierdząc, iż człowiek
współczesny kolekcjonuje klucze, lecz nie potrafi otworzyć drzwi; używa pojęć,
lecz nie zna ich wartości. Klasyfikuje idee, ale one dotykają tylko powierzchni
jego duszy. Nasz świat charakteryzuje się obojętnością i zapomnieniem o Bogu.
Wybiera z chrześcijaństwa to co, przyjemne, atrakcyjne i przydatne; odkładając
perspektywę wieczności na później. „Człowiek współczesny jednak często
przywodzi na myśl drzewo karłowate, które należy, znaim się zacznie przycinać,
zakorzeniać w ziemi, w wietrze, w świetle” (O. Clement). Potrzeba nam dzisiaj
jakiego przebudzenia, utkanego z zachwytu nad pięknem serca w którym dokonuje
się Teofania; w którym zawiera się miłosne uniesienie nad światem. Ruch miłości
o którym z tak wielką pieczołowitością i wrażliwością pisali: św. Bernard, Jan
Szkot Eriugena i wcielał w życie św. Franciszek z Asyżu. Życie w Chrystusie – aisthesis- o którym rozprawiali bizantyjscy mistycy, sytuujący
grzesznego człowieka w świetle energii tryskających z ciała przemienionego
Chrystusa- Przyjaciela człowieka. Chrześcijanin- zdaniem św. Symeona Nowego
Teologa, jest kimś „kto widząc, jest widziany, kochając, jest kochany i staje się
światłem rozpalonym w niewysłowiony sposób.”