„Dąż do sprawiedliwości” – to hasło
tegorocznego tygodnia modlitw o jedność chrześcijan. Na kanwie tego fragmentu
podzielone chrześcijaństwo na liczne kościoły i wspólnoty winny czynić każdego
dnia osobisty rachunek sumienia. Jakże często w zarzewiu doktrynalnych czy
historycznych debat umyka chrześcijanom z horyzontu obraz Chrystusa w którym
nie ma podziału. Limes podziału przechodzi przez skłócone społeczności które
prześcigają się walce o depozyt prawdziwej wiary. Istnieje tyle przeróżnych
dróg, przetartych szlaków, które ostatecznie prowadzą do tego samego celu. Skąd
w chrześcijanach lęk przed sobą lub innością ? „Po tym wszyscy poznają, że
jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). Te
słowa powinny być wyryte w portalu każdej świątyni. Pomimo różnic
teologicznych, konfesyjnych, zawsze powinno powracać przeświadczenie że
pragnieniem Jezusa jest nieustanne pragnienie jedności pośród Jego uczniów. Chomiakow
mówił: „Kościół jest życiem w Bogu, we wzajemnym okazywaniu miłości”. Nie ma
drugiego tak często powtarzającego się w literaturze wczesnochrześcijańskiej
jak słowo „bracia”. Ono wyraża cały szereg odniesień- tych ludzkich
przenikniętych miłością i wzajemną odpowiedzialnością za siebie. Dynamika tej
miłości przykrywała liczne wady i podnosiła ku urzeczywistnianiu woli
Zbawiciela. W takich ludzkich- choć nie pozbawionych mankamentów postawach
uwiarygodniała się tęsknota za Królestwem- pełnią harmonii, miłości i pokoju.
„Chrystus stanowi centrum w którym zbiegają się wszystkie linie” (św. Maksym
Wyznawca). Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nie traciły czasu na
dyskredytowanie innych wyznawców, pomniejszanie ich roli, czy duchowego
zaangażowania. „Pierwsze wspólnoty składa się z mężczyzn i kobiet, którzy znali
Jezusa i byli „świadkami” Jego zmartwychwstania. Słowo „świadek” w tym wypadku
nie oznacza przypadkowego widza, kogoś kto za sprawą okoliczności ujrzał wypadek
samochodowy lub obserwował przemarsz parady. Odnosi się ono do kogoś, kto znał
Jezusa, słuchał Jego nauki, był Jego uczniem i widział Go żywego po śmierci…
Świadkowie ci poznali wówczas Jezusa w nowy sposób, nie jako zwyczajnego
nauczyciela czy uzdrowiciela, który żył pośród nich, lecz jako
zmartwychwstałego Pana” (R.L. Wilken). Następni którzy po nich się pojawili
zachowali pamięć o Chrystusie, mieli Jego życie w sobie. Istnieje jakaś
nieprawdopodobna przepaść dzieląca dzisiejszych chrześcijan od tych z dawnych
wieków. Im mniej intensywne życie duchowe, tym mocniej gaśnie duch braterstwa i
poczucia odpowiedzialności za siebie. Lata ekumenicznych spotkań, polemik,
kurtuazyjnych gestów, nic nie przyniosło. Pogłębiło się tylko poczucie
tolerancji- choć jest ona bardziej produktem współczesności, niż rzeczywistego
bycia naprzeciw siebie. Co z tego, że na zachodzie Europy czyta się licznie
tłumaczą literaturę o chrześcijaństwie wschodnim, skoro nigdy nie będzie się
uważało tych treści jako część czegoś własnego. I na odwrót Kościół Wschodni
będzie patrzył na Zachód z dystansem i lękiem przed naruszeniem skostniałej
niekiedy tradycji. Może trzeba powrócić „do pierwotnego pokrewieństwa, niszcząc
zamknięte ekonomie wyznaniowe”. Każdego dnia Chrystus wchodzi do „Wieczernika”
niepodzielonego Kościoła i mówi: „Pokój wam !” A uczniowie milkną lub odwracają
się każdy w swoją stronę, wertując bezmyślnie wykładnie swoich katechizmów.
Nierozważna jest próba kształtowania innych według własnego modelu myślenia,
odczuwania i nabrzmiałych historycznych pewników. Nie chodzi również o
teologiczne kompromisy rozwadniające najbardziej fundamentalną wykładnię wiary.
Zgadzam się z protestanckim męczennikiem Bonhoefferem również w jeszcze innej
kwestii, myśląc intensywnie o naszych braciach na peryferiach Kościoła.
„Kościół wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają
poza nim”. Chodzi bowiem o powrót do Chrystusa i radykalizmu miłości-
„sakramentu brata”.